Łowiectwo to nie anachronizm

O polowaniu, drzewach, żubrach dla Europy i sposobach zapewniania bezpieczeństwa ekologicznego kraju z min. Janem Szyszko rozmawia Wiesława Lewandowska

Łowiectwo to nie anachronizm

O polowaniu, drzewach, żubrach dla Europy i sposobach zapewniania bezpieczeństwa ekologicznego kraju z min. Janem Szyszko rozmawia Wiesława Lewandowska

WIESŁAWA LEWANDOWSKA: — Łowiectwo, polowanie w polskiej tradycji było zawsze szczególnie mocno związane z warstwami rządzącymi, nawet w PRL-u. Współcześni politycy natomiast, nawet jeśli pasjonują się polowaniem, to się do tego raczej nie przyznają. Bronisław Komorowski w początkach swej kariery polityczno-rządowej chętnie podkreślał, że polowanie należy do jego rodzinnych tradycji, ale w końcu, pod naciskiem poprawności politycznej i dziennikarskiej krytyki, wyparł się tego ulubionego zajęcia, mówiąc, że owszem, bierze udział w polowaniach — na które był wciąż zapraszany przez leśników i myśliwych — ale jedynie z obiektywem fotograficznym. Pan Minister nie ucieka się do takich wybiegów i nie kryje swej admiracji dla łowiectwa...

MIN. JAN SZYSZKO: — O ile wiem, to pan prezydent Komorowski nadal poluje... Ja natomiast mogę powiedzieć, że niezmiennie — bez żadnych przerw wymuszonych przez poprawność polityczną — jestem pełen uznania dla polskiego modelu łowiectwa, które ma w Polsce ogromne zasługi w dziedzinie ochrony przyrody.

— Polowanie i ochrona przyrody — w dominującej dziś dość powszechnie wyobraźni — brzmi jak sprzeczność sama w sobie, Panie Ministrze!

Wobec tego podam konkretny przykład. Gdy tuż po I wojnie światowej w zamieszaniu wywołanym przez przemieszczające się wojska na terenie Puszczy Białowieskiej zabito ostatniego żubra, to właśnie myśliwy i naukowiec Jan Sztolcman zainicjował akcję ratowania tego gatunku. Dzięki jego zabiegom w 1929 r. do puszczy wypuszczono ponownie pierwsze osobniki tego gatunku. A w tej chwili mamy już problem z ich nadmiarem — ponad 1200 żubrów w hodowli otwartej, co roku przybywa ok. 150 sztuk, a zatem wkrótce wyczerpie się naturalna pojemność środowiska.

— Znowu myśliwi zostaną poproszeni o ratunek, czyli o odstrzał nadprogramowych „królewskich zwierząt”?

Być może zajdzie i taka konieczność, że trzeba będzie regulować liczebność populacji przez odstrzał osobników chorych, niezdolnych do rozrodu, odrzuconych przez stado. Ale można również rozpocząć akcję — i taka już została przez nas zaproponowana — reintrodukcji tego gatunku na teren całej Europy, jako że kiedyś występował on przecież na całym naszym kontynencie.

— Czy to jest jeszcze możliwe, by przywrócić ten gatunek w środowisku tak bardzo już przez człowieka zmienionym?

Tak, trzeba tylko spróbować, tam, gdzie to możliwe, odtworzyć to przychylne żubrom środowisko. Polska zaproponowała Europie tego rodzaju eksperyment przyrodniczy, właśnie na wzór tego, co zrobiliśmy w Puszczy Białowieskiej.

— Komu konkretnie złożono tę propozycję i jak ona została przyjęta?

Nasza propozycja została przedstawiona w ubiegłym roku na jednym z posiedzeń Rady Ministrów Środowiska UE. Przyjęto ją z dużym aplauzem; niektóre kraje — Bułgaria, Rumunia — złożyły już konkretne zamówienia, inne natomiast — Niemcy, Holandia — zdecydowanie odmówiły. Wychodzimy z założenia, że skoro Unia tak dużą wagę przywiązuje do odtwarzania siedlisk przyrodniczych, i to na całym świecie, np. wykazuje wielką troskę o rafy koralowe, to dlaczego nie zatroszczyć się o żubra... Polska zaoferowała tu konkretną pomoc, także naukową, a nawet finansową.

— Nie dość, że Pan Minister jest myśliwym, to jeszcze chce wpuścić żubry do nowoczesnej Europy! Czy to nie dlatego polska totalna opozycja mówi, że ma Pan anachroniczne podejście do ekologii...?

Tym „nieanachronicznym” ekologom, którzy zarzucają mi upartą obronę polskiego modelu łowiectwa, staram się tłumaczyć, że polowanie jest najbardziej humanitarną metodą pozyskiwania dobrego, zdrowego mięsa — w przeciwieństwie do wszelkiego rodzaju przemysłowych tuczarni i ubojni zwierząt. Szkoda tylko, że niemal cała pozyskana w Polsce dziczyzna — to 11 z 15 tys. ton — jest niezwykle tanio eksportowana na Zachód...

— Niedawno zarzucono Panu Ministrowi „rzeź bażantów” na jednym z polowań... O co chodzi?

Dziennikarze pisali nawet, że Szyszko poluje na bażanty wypuszczane z klatek...

— Podobno tego dnia ustrzelił Pan aż 400 sztuk?

Muszę powiedzieć, że nieźle strzelam, ale jednak nieco przeceniono moje możliwości... A co do wypuszczania bażantów z klatek, to rzeczywiście są one przewożone w klatkach — jako ptaki sztucznie hodowane — i wypuszczane na obszarze polowań komercyjnych. Chodzi oczywiście o bażancie koguty, których w każdej hodowli jest zawsze wielokrotnie za dużo. Poza tym warto wiedzieć, że bażanty nie są naszym gatunkiem rodzimym, pochodzą z Azji, a w Polsce pojawiły się za sprawą myśliwych, którzy początkowo hodowali je — taką hodowlę prowadziło w swoim czasie wiele kół łowieckich, dziś robią to tylko 3 specjalne ośrodki hodowlane Polskiego Związku Łowieckiego — w specjalnych bażantarniach, w wolierach, po czym jeszcze młode, ale odpowiednio silne i wyrośnięte, wypuszczali na wolność.

— Aż doczekali się krytyki, bo to przecież taki ładny ptak, że nie powinno się go zabijać...

A jednak, skoro już wpuścili ten nowy gatunek kuraków na łono przyrody, to musieli też zadbać o redukcję liczby samców. Jeśli chce się mieć prężną populację bażancią, to trzeba polować na koguty! Należy jednak przyznać, że liczba wolno żyjących bażantów maleje z uwagi na zmieniające się warunki przyrodnicze, zwłaszcza rolnicze. Bażantowi bardzo odpowiada tradycyjna polska wieś — małe gospodarstwa, szachownica pól, zarośla.

— Pan Minister nieustannie podkreśla ważną rolę łowiectwa w gospodarce kraju, faktem jednak pozostaje, że od dawna — już od czasów późnego PRL-u — myśliwi nie cieszą się dobrą opinią. Czy tylko dlatego, że kojarzą się z zabijaniem zwierząt?

Moim zdaniem, nieprzypadkowo to nasilenie krytyki zbiega się ze znaczącym wzrostem liczby myśliwych. Dziś mamy już w PZŁ ponad 120 tys. myśliwych, a każdy z nich ma średnio 3 sztuki broni — to całkiem spora armia ludzi potrafiących nieźle strzelać do ruchomych celów... Ci ludzie docierają do ok. 80 proc. powierzchni kraju, dobrze znają i kontrolują teren, stanowią więc wielki potencjał samoobrony kraju. A w dodatku rośnie zainteresowanie polskiej młodzieży łowiectwem. Być może komuś to bardzo przeszkadza, stąd ta zmasowana krytyka... Najgorsze, że przy tym tak bardzo bagatelizuje się gospodarczą rolę polskich myśliwych. Nikt nie docenił choćby tego, że na zarządzenie służb weterynaryjnych kraju wobec zagrożenia tzw. afrykańskim pomorem świń (ASF) w ciągu ostatnich 4 lat odstrzelili oni 1,2 mln dzików, przy czym okazało się, że nosicielami tej choroby było zaledwie 198 osobników...

— Niepotrzebna więc była ta rzeź dzików?

Moim zdaniem, niepotrzebne było tak drastyczne przerzedzenie populacji dzików, do którego doszło pod pretekstem ASF, ale przede wszystkim na skutek nacisków ze strony tych, którzy opanowali w Polsce skup dziczyzny. Można się domyślać, że właśnie te grupy interesu marzą wciąż o przejęciu terenów łowieckich, by swobodnie prowadzić na nich swoją eksploatację. Stąd dążenie do rozbicia Polskiego Związku Łowieckiego na wiele małych organizacji, do wymuszenia prawa dzierżawy terenów łowieckich przez podmioty zagraniczne.

— Niewątpliwie jest Pan obecnie jednym z najbardziej krytykowanych ministrów — media donoszą, że jest Pan wielkim latyfundystą, posiadaczem gruntów o powierzchni Małopolski! Naprawdę?

Naprawdę to w moim oświadczeniu majątkowym metry kwadratowe pomylono z hektarami, a więc naprawdę jestem szczęśliwym właścicielem ok. 172 hektarów w Tucznie, które kupiłem w stanie przyrodniczo zdewastowanym, a teraz są to moje własne powierzchnie doświadczalne, które udostępniam także innym naukowcom; powstają tam prace magisterskie, doktorskie, habilitacyjne... Ten obiekt doświadczalny doczekał się już kilkuset publikacji naukowych, jak również nagrody „Nauka dla Pokoju”.

— Na czym polegają prowadzone tam badania i obserwacje naukowe?

Wszystko zaczęło się od tego, że przed laty w Tucznie zastałem leżące odłogiem grunty (ponad 68 ha), zabagnione przez ścieki odprowadzane tam z tego miasteczka. Wpadłem na pomysł, że gdybym te bagna kupił, to mógłbym umożliwić samorządowi zbudowanie dobrej oczyszczalni ścieków, a wtedy te bagna można by renaturalizować i w ten sposób uruchomić powierzchnie doświadczalne. Teraz mamy już bagna oczyszczone, przywrócone naturze, obserwujemy już nawet nowe gatunki ptaków. Wykupiłem też tereny wokół tych bagien, na których badamy to, w jaki sposób, odpowiednio stymulując pochłanianie dwutlenku węgla, można powodować pojawianie się określonych gatunków.

— Dziennikarze wciąż ekscytują się Pana „pałacem” w Tucznie...

A jest to po prostu wyremontowana dawna stodoła, przystosowana do moich potrzeb — są sale wykładowe, pomieszczenia dla przeogromnych zbiorów literatury dotyczącej przedmiotu moich entomologicznych zainteresowań, czyli biegaczowatych. Za nagrodę „Nauka dla Pokoju” dobudowałem — zgodnie z wszelkimi wymogami prawno-konserwatorskimi — nową salę wykładową i salę muzealną. I to jest ta moja „luksusowa” willa!

— Ostatnio jest Pan Minister wyjątkowo mocno atakowany za nowe przepisy w ustawie o ochronie środowiska, umożliwiające każdemu swobodną wycinkę drzew na własnym terenie, które ponoć już doprowadziły do kolejnej „rzezi” — tym razem drzew. Czy to Pana nie martwi?

To była ustawa poselska, nie jestem jej autorem, ale ją popieram. Jest ona odpowiedzią na postulaty naszych wyborców; zobowiązaliśmy się zmienić prawo wprowadzone tuż po stanie wojennym, które nakładało absurdalny obowiązek uzyskania urzędowych pozwoleń na wycięcie nawet własnoręcznie posadzonych drzew lub krzewów. Sądzę, że jednak nie doszło do takiej „rzezi drzew”, o jakiej donoszą nieprzychylne rządowi media. Wierzę w to, że ludzie w Polsce traktują stare drzewa jako pamięć swoich przodków i naprawdę pozbywają się tylko tych, które im w jakiś sposób przeszkadzają lub zagrażają.

— Uważa Pan Minister, że jeśli ludzie tak po prostu nie chcą mieć swojskich drzew — i wolą mieć przy domu zagraniczne cyprysy — to nie należy ich do drzew przekonywać?

Tak, moim zdaniem, należy to uszanować.

— Nawet jeśli to szkodzi i dobru wspólnemu, i pośrednio samym właścicielom owych drzew?

Jako minister, który ma zapewnić bezpieczeństwo ekologiczne państwa — czyli dobre powietrze, dobrą wodę i trwałość występujących gatunków — mogę zapewnić rodaków, że o ile będziemy mieć 30 proc. powierzchni kraju pokryte lasami nastawionymi na ochronę gatunków i ochronę środowiska, o ile będziemy gospodarką wodną zarządzać w układzie zlewniowym oraz o ile będę miał również możliwość wpływu na plany zagospodarowania przestrzennego na szczeblu krajowym i regionalnym, to Polacy mogą czuć się ekologicznie bezpieczni.

— Z gospodarką przestrzenną jest w Polsce chyba najgorzej i — co niepojęte — od dziesięcioleci nie ma szans na jej unormowanie.

To, niestety, prawda. W Polsce nie mamy planowania przestrzennego, choć było ono wielką, jeszcze przedwojenną polską tradycją, zwłaszcza urbanistyczną...

— Dlaczego te dobre plany gdzieś przepadły?

Wystarczy się przyjrzeć Warszawie, która do dziś nie ma planu zagospodarowania przestrzennego, i zadać retoryczne, niestety, pytanie, dlaczego przedwojenny plan, zakładający kliny napowietrzające miasto, z odpowiednią infrastrukturą zieleni, został bezmyślnie lub interesownie zniszczony na rzecz zabudowy.

— Na szczęście Minister Środowiska może mieć jeszcze wpływ — czego wielu mu zazdrości — na polskie lasy...

...na które także wciąż są zakusy, które wciąż pozostają łakomym kąskiem. Jeszcze opierają się nieustannie ożywającym tendencjom prywatyzacyjnym, jeszcze znakomicie pełnią funkcje ochronne, a przy okazji same się finansują. To wielu bardzo boli, do tego stopnia, że nie zostawiają suchej nitki na bogatych Lasach Państwowych, a zwłaszcza na tych, którzy nimi zarządzają. Własność państwowa lasów jest bezwzględnie potrzebna do zachowania bezpieczeństwa ekologicznego kraju. I to dlatego Polska jest w Europie krajem unikalnym — mamy wciąż 100 proc. rodzimych gatunków roślin i zwierząt.

* * *

Jan Szyszko. Profesor nauk leśnych, polityk, poseł na Sejm V, VI, VII i VIII kadencji, minister ochrony środowiska, zasobów naturalnych i leśnictwa w rządzie Jerzego Buzka (1997-99), minister środowiska w rządach Kazimierza Marcinkiewicza i Jarosława Kaczyńskiego (2005-07), minister środowiska w rządzie Beaty Szydło

 

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama