Bardziej dar niż wyrzeczenie

Świadectwo dotyczące przeżywania celibatu

Papież Jan Paweł II, wypowiadając się na temat osobistych doświadczeń związanych z celibatem powiedział, że więcej w tej dziedzinie doświadczył łaski, niż musiał stoczyć walki. Gdy myślę o swojej drodze do celibatu i w celibacie, stwierdzam, że te słowa streszczają także moje doświadczenie.

Z perspektywy 17 lat przeżytych w kapłaństwie widzę wyraźnie, że w rodzinie otrzymałem solidne podstawy życia w czystości. Atmosfera rodzinnego domu umożliwiła mi wybór celibatu i trwanie w nim. Nie słyszałem w domu wulgarnych, nieskromnych wypowiedzi. Rodzice, choć zdarzały się między nimi nieporozumienia, odnosili się do siebie z czułością i wielkim szacunkiem. Mimo iż nie pouczali mnie, jak mam traktować dziewczęta, to przykład ich życia był dla mnie jak oddychanie zdrowym powietrzem.

Jako dorastający chłopak sądziłem, że będę miał żonę i dzieci. Ponieważ chciałem zostać leśnikiem, marzyłem o mieszkaniu z rodziną w leśniczówce i dowożeniu dzieci do szkoły na motorze. Potem, nagle, jak grom z jasnego nieba przyszła myśl o kapłaństwie. Nie udało mi się jej odpędzić. Przeciwnie, po przeżyciu bardzo osobistego spotkania z Bogiem na modlitwie, myśl ta przepełniła mnie tak ogromną radością, że chciałem ją wykrzyczeć przed całym światem. W moim myśleniu o przyszłości wszystko musiało się zmienić. Dotyczyło to również planów założenia rodziny. Bardzo wcześnie uświadomiłem sobie, że w kapłaństwo wpisany jest wybór celibatu. Początkowo postrzegałem go przede wszystkim jako rezygnację ze związku z kobietą. Na szczęście Jezus dał mi także pragnienie bycia uczciwym wobec dziewcząt. Niektóre z nich bardzo mi się podobały, cieszyłem się ich urodą, ale godziłem się na to, że droga, na którą wkraczam, będzie inna. Gdy po latach przeglądam zdjęcia mojej klasy z liceum, to upewniam się, że miałem wspaniałe koleżanki — piękne i to nie tylko zewnętrznie.

Z ogromną wdzięcznością wspominam to, że jako kleryk mogłem towarzyszyć swoim przyjaciołom w ich drodze do małżeństwa. Spotykaliśmy się, gdy tylko było to możliwe, a oni dzielili się ze mną radością swego zakochania, a także trudem budowania bliższych relacji. Jako diakon uczestniczyłem w ich ślubie. Do dziś łączy nas serdeczna przyjaźń, ale tamte pierwsze lata były dla mnie szczególnie cenne. Gdy patrzyłem na ich miłość, zadawałem sobie pytanie, czy jestem zakochany w Chrystusie tak, jak oni w sobie. Nie czułem tego na poziomie emocji, ale w tych spotkaniach umacniał się mój wybór i przekonanie, że również ja mogę iść do święceń tylko z miłości.

Czasem myślałem, czy mój wybór nie jest zamaskowaną ucieczką przed trudami życia rodzinnego. Zastanawiałem się, czy mógłbym być mężem i ojcem. Pojawiało się wtedy we mnie spokojne przekonanie, że nie uciekam, lecz idę własną, inną drogą; że Pan chce, bym kochał ludzi, do których mnie poprowadzi. Rozumiałem, że ani moje życie nie będzie łatwiejsze w celibacie, ani ich życie nie będzie łatwiejsze tylko dlatego, że są we dwoje.

Moja mama była powściągliwa w zwracaniu mi uwagi, ale raz zareagowała wprost. Byłem już po pierwszym roku seminarium i odwiedziła mnie w rodzinnym domu znajoma dziewczyna. Spotkałem ją na wakacjach jeszcze przed seminarium, ale nie zwróciła mojej uwagi. Z czasem zacząłem dostrzegać, że bardzo nalegała na podtrzymywanie kontaktów, również po moim wstąpieniu do seminarium. Mama była zaniepokojona jej wizytą. Powiedziała, że dostrzega w tej dziewczynie coś, co się jej nie podoba. Bardziej konkretna okazała się wówczas moja starsza siostra, która rozwiała moje złudzenia: „Słuchaj, ona nie da za wygraną, aż cię wyciągnie z seminarium”. Pamiętam, że było to dla mnie przysłowiowe „wiadro zimnej wody na głowę”. Jeśli ta dziewczyna była we mnie zakochana, to ja byłem zdecydowany zrezygnować z sympatycznej znajomości, byleby tylko nie wystawiać się na niebezpieczeństwo utraty powołania. Znajomość zerwałem, a po kilku latach z radością dowiedziałem się, że ona założyła rodzinę.

Nie tylko ta bezpośrednia interwencja siostry była mi pomocą w dojrzałym kształtowaniu relacji. Dwie starsze siostry i jedna młodsza oraz dwóch starszych braci tworzyło środowisko, w którym wspólna praca, żarty i zabawy ułatwiały mi wzrastanie w dobrych relacjach z kobietami.

Na drodze celibatu pomagało mi też — swoją postawą — wiele dziewcząt, zwłaszcza animatorek Ruchu Światło-Życie oraz Odnowy w Duchu Świętym. Kiedyś jedna z nich powiedziała do mnie i do mego przyjaciela: „Chłopaki, jeśli macie być księżmi, to musicie być świętymi!”. Był to wyraz prawdziwej troski o to, by nasze kapłaństwo nie było byle jakie. Wspólna z dziewczętami posługa na rekolekcjach oazowych, zwłaszcza w latach formacji seminaryjnej, pomagała mi wzrastać w bliskich, a zarazem pełnych szacunku i czystości relacjach. Razem modliliśmy się, razem bawiliśmy się i zawsze towarzyszyło mi poczucie, że gdybym zachował się niestosownie, to one by mnie zdecydowanie „sprowadziły na ziemię”. W obecności dziewcząt i kobiet, które całą swoją postawą emanowały czystością, zawsze czułem się bezpieczny.

Dziś także — z racji różnych form posługi duszpasterskiej — spotykam wiele kobiet. Z niektórymi łączy mnie przyjaźń i bliska współpraca. Nieraz widzę ich piękno i atrakcyjność fizyczną, jeszcze zanim mogę poznać ich piękno duchowe. Uświadamiam sobie, że nawet w zwykłych gestach ludzkiej serdeczności muszę czuwać nad sobą, bo — jak sobie nieraz powtarzam — nie jestem z drewna i nie mogę być zbytnio pewny siebie. By utrzymać na wodzy emocje, uczucia, nie wystarczy moja silna wola. Potrzebuję nieustannie oparcia w łasce Bożej. Myślę także o tym, żeby zbytnią wylewnością nie sprowokować jakiejś dziewczyny czy kobiety, budząc w niej błędne oczekiwania. Wiem, że nie mogę nikomu dawać pociechy wyłącznie ludzkiej.

Nie sposób pominąć znaczenia głębokich przyjaźni duchowych z księżmi. Gdy w pierwszych latach kapłaństwa zabrakło mi bliskości przyjaciół z okresu seminaryjnego, spotkałem innych, wspaniałych współbraci, z którymi mogłem rozmawiać o radościach i trudach początków kapłańskiego życia. Dzieliliśmy się osobistym doświadczeniem wiary i wspieraliśmy posługą sakramentu pojednania.

Dziś te i inne doświadczenia przebytej drogi są moim bogactwem, ale pierwszym źródłem siły i radości życia w celibacie jest Eucharystia. Już formacja oazowa pomogła mi przełożyć na życie soborową zasadę, że liturgia, zwłaszcza eucharystyczna, jest szczytem i źródłem całego życia chrześcijańskiego. Potem o. Raniero Cantalamessa, podczas rekolekcji kapłańskich pomagał mi głębiej przeżywać codzienne ofiarowanie i zjednoczenie z Jezusem w Komunii świętej. Jeśli On oddaje mi się całkowicie i czeka z miłością, bym w chlebie i winie oddał mu siebie wraz ze wszystkim, co składa się na moje życie i posługę, to właśnie ta miłość, którą się karmię, pozwala mi kochać Chrystusa ponad wszystko, a wszystkich w Nim.

Czasem zastanawiam się, dlaczego Chrystus mnie tak bardzo ochrania, dlaczego właśnie mnie daje tak wiele radości z kapłańskiej posługi i stawia na mojej drodze tak wspaniałych ludzi, którzy pomagają mi trwać w wierności powołaniu. Pewnie jest tak dlatego, że Pan wie, jak bardzo jestem słaby i jak bardzo Go potrzebuję, aby się nie pogubić. Celibat naprawdę jest łaską, która zaskakuje mnie każdego dnia — o wiele bardziej darem niż wyrzeczeniem.

KS. W

opr. ab/ab

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama

reklama

reklama