To wiara pozwoliła mi przebaczyć

Rozmowa z piosenkarką Eleni, laureatką nagrody św. Rity za przebaczenie zabójcy jej córki

Mówią o niej „nasza Eleni”... Tak, jakby była częścią każdej rodziny. Często po koncercie przychodzą do niej rodzice ze swoimi dziećmi i tłumaczą, że kiedyś to oni byli przyprowadzani na jej występy przez swoje mamy. Wiadomość, że Eleni będzie w Rzymie, poruszyła wszystkich, ale największym zaskoczeniem stał się fakt, że we Włoszech otrzyma Nagrodę św. Rity. Do Wiecznego Miasta przyjechała po raz pierwszy, ale „nie ostatni”, jak sama mówi. Jej głos uświetnił środowe nabożeństwo i niedzielną Eucharystię w Sanktuarium Matki Bożej Nieustającej Pomocy, gdzie była zaproszona przez kustosza ks. Marka Kotyńskiego. Był też czas na spotkanie z rodakami i wzruszające świadectwo. Najpiękniejsze chwile — to spotkanie z Ojcem Świętym, kiedy podczas audiencji zaśpiewała dla niego „Ave Maria”. Ojciec Święty serdecznie i po ojcowsku ucałował Eleni, wręczył jej różaniec, podpisał własnoręcznie błogosławieństwo i powiedział: „Ma Pani bardzo piękny głos”.

Przygotowując się do rozmowy z Eleni, nie wiedziałam, jak poruszyć kwestię śmierci jej córki. Sądziłam, że będzie to dyskretnie omijany temat, tymczasem nasza rozmowa często dotykała osoby Afrodyty. „Trzeba o tym mówić” — powtarzała wielokrotnie. Prócz artystki zobaczyłam w Eleni prawdziwą matkę.

— Jaka była Pani reakcja na wiadomość o kandydowaniu do Nagrody św. Rity?

— Wiadomość, że ktoś zgłosił moją kandydaturę, zaskoczyła mnie ogromnie. Byłam zdziwiona, że za coś takiego można dostać nagrodę. Ja czynię to, co podpowiada mi serce. Jednocześnie było mi bardzo miło, że zostało to zauważone i docenione.

— Nagrała Pani album zawierający szczególne przesłanie...

— Jest to płyta, która powstała specjalnie dla Afrodyty i chciałabym, żeby album „Nic miłości nie pokona” był przesłaniem dla tych wszystkich, którzy przeżywają podobne do mojej tragedie, a nie umieją przebaczyć i wyjść z głębokiej zawiści i chęci zemsty. Przebaczenie jest najważniejszą sprawą, najważniejszą wartością, żeby móc dalej żyć i dawać ludziom radość. Przesłaniem moich piosenek jest to, żeby człowiek zatrzymał się na chwilę i pomyślał, co jest najważniejsze w życiu.

— Co jest więc najważniejsze?

— Z moich doświadczeń wynika, że najważniejsza jest rodzina, osoby, z którymi żyjemy, nasze dzieci. Powinniśmy jak najczęściej mówić, że je kochamy. Ja wyniosłam ze swojego domu ogromną miłość do drugiego człowieka. Często tak było, że to drugi był najważniejszy. Rodzice nie mówili nam o tym, ale pokazywali, jak trzeba się zachowywać wobec siebie, jak być otwartym i życzliwym.

— Jak wyglądał Pani dom rodzinny?

— Urodziłam się w Bielawie jako dziesiąte dziecko. Ośmioro z nas żyje do tej pory i muszę powiedzieć, że jesteśmy nadal wspaniałą rodziną. Oczywiście trochę się kłócimy, ale jest miłość, która wszystko przezwycięża. Byliśmy zawsze rozśpiewani. Siadaliśmy z gitarami i śpiewaliśmy. Polacy lubią muzykę grecką i nasze spotkania, a ja rosłam w obu tradycjach i postanowiłam połączyć obie kultury. Dlatego zaczęłam przybliżać Grecję polskiej publiczności.

— Jak to się stało, że Pani rodzice znaleźli się w Polsce?

— W latach 50., kiedy wybuchła wojna domowa w Grecji, Polska przyjęła ponad 12 tys. Greków. Wśród nich znaleźli się moi rodzice. Miało to być na rok, na dwa lata i trochę się przeciągnęło... Rodzice wrócili na stałe do Grecji po 35 latach. Pamiętam, jak ojciec powiedział: „Pół serca zostawiam w Polsce”. Moje rodzeństwo mieszka teraz w Grecji. Bracia ożenili się z Polkami, które po grecku mówią lepiej ode mnie...

— Jak wygląda kwestia wiary w Pani domu?

— Moi rodzice byli Grekami, więc byli prawosławni, a że nie było kościoła tego obrządku, chodziliśmy do kościoła katolickiego. W naszym domu był polsko-grecki klimat. Tradycje bardzo się wymieszały i połączyły w jedno. Święta obchodzimy po polsku, ale wprowadzamy zawsze jakieś greckie elementy. Myślę, że jestem trochę rozdarta, ale bogatsza. Mam dwie ojczyzny...

— Często publicznie mówi Pani o swojej wierze i przynależności do Kościoła.

— To prawda, czuję się jego cząstką, demonstruję to właśnie śpiewając takie pieśni, jak „Ave Maria” czy „Nie można żyć bez światła”. Dziś ten, kto publicznie mówi o swojej wierze, często jest złośliwie określany jako „nawiedzony”. Ale myślę, że w pewnym momencie i na tych, którzy tak mówią, przyjdzie czas, bo bez wiary nie ma życia.

— Czy to wiara pozwoliła Pani przebaczyć?

— Bez niej byłoby to raczej trudne. Ja nie szłam specjalnie do kościoła, żeby się modlić. Modliłam się w domu, w nocy... Były to wielogodzinne rozmowy z Bogiem. Kiedy nikt nie jest ci w stanie pomóc, może ci pomóc tylko modlitwa, tylko Bóg — mój Przyjaciel. Często zastanawiałam się, czy może gdzieś ja zawiniłam w wychowaniu. Ale głęboka analiza tego wszystkiego, co się stało, zaowocowała tym, że jeszcze bardziej przebaczyłam. Muszę dalej żyć. Nic by nie dało moje samobójstwo czy wycofanie się z życia zawodowego.

— Jaka była Pani córka?

— Afrodyta była bardzo uzdolniona plastycznie, miała pogodne usposobienie i poczucie humoru. Wiedziałam, że jest córką osoby publicznej i nie chciałam, aby to rzucało się w oczy. Uczyłam ją szanować pieniądze i tłumaczyłam, że chociaż mama zarabia trochę więcej, to nie znaczy, że może mieć wszystko. Dla mnie Afrodytka ciągle jest, ciągle rośnie. Ma już 22 lata. Zostawiła na trzech kartkach swoje przemyślenia na temat znajomości z Piotrem. Uwagi, że miłość między nimi była złą miłością. Uważałam, że one nie mogą leżeć w szufladzie. Postanowiłam spotykać się z młodzieżą i analizować to, co Afrodytka przekazała. Młodzież bardzo słucha tego, co mówię.

— Czy znała Pani Piotra, jej chłopaka i zarazem sprawcę tragedii?

— Piotra znaliśmy bardzo dobrze, przychodził do nas często na obiady. Nigdy nie nazwałam go mordercą. Zadzwoniłam do jego matki, mówiąc, że obydwie straciłyśmy dzieci. Przebaczyłam mu od razu, nie czułam do niego nienawiści, żalu, chęci zemsty. Jest różnica pomiędzy bólem i cierpieniem, brakiem córki — a samym przebaczeniem. Tego bólu nie można zlikwidować, to jest nieutulony żal, który trudno określić... Czym innym jest jednak czuć ból, ale przebaczyć. Teraz mogę powiedzieć, że jestem w stanie ponieść każdy ciężar, każdy krzyż. Chociaż upadałam, wiara w Boga pozwalała mi podnosić się i trwać. Zamierzam odwiedzić Piotra w więzieniu.

— Zaangażowała się Pani mocno w akcje charytatywne, w pomoc ludziom potrzebującym...

— Pięć lat temu ks. Arkadiusz Nowak zgłosił się, żebym wzięła udział w koncercie „Tolerancja” organizowanym dla jego fundacji, zbierającej pieniądze na hospicjum dla ludzi chorych na aids i narkomanów. Od tego czasu regularnie organizujemy takie akcje. Prawdę mówiąc, zawsze byłam tam, gdzie ktoś wołał o pomoc. Byłam tak wychowana. Zawsze, gdy zarabiam pieniądze, to dzielę się nimi. Uważam, że jeśli Bóg dał mi taką szansę, że poprzez swój głos mogę pomóc innym, to po prostu to robię. Obecnie spotykam się z ludźmi starszymi z domów opieki oraz niepełnosprawnymi na wózkach, którzy uczą nas, zdrowych, jak żyć. Mam kontakt z dziewczętami, które śpiewają i występują na koncercie osób niepełnosprawnych w Ciechocinku. Śpiewam stare przeboje, ale prezentuję i nową płytę. Chciałabym zrobić duży koncert dla wszystkich moich przyjaciół. Tych, którzy byli przy mnie w dobrych i złych chwilach i pomogli mi przetrwać najgorsze. Jestem im wdzięczna, że byli ze mną i nie przestają być nadal.

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama