O doświadczeniu życia seksualnego w małżestwie
Przeczytałem kiedyś zdanie, że łatwiej jest żyć w zupełnej wstrzemięźliwości, niż prowadzić życie płciowe, które nie jest dostatecznie regularne. Zdanie to uderzyło mnie swoją trafnością. Naturalną cechą płci jest ich wzajemne przyciąganie. Mnie jako mężczyznę pociągają kobiety. Robi na mnie wrażenie czyjaś uroda, nie potrafię przejść zupełnie obojętnie wobec roznegliżowanych pań, erotycznych fotografii czy scen na filmach. Oczywiście ode mnie zależy, co z takim pierwszym odruchem zrobię; czy pozwolę sobie za nim pójść, czy też będę umiał nad nim zapanować. Stan małżeński nie zmienia naturalnych odruchów mężczyzny, nie znieczula na kobiecą urodę czy kobiece ciało. Jedynie dodatkowym motywem oddalenia tego, co staje się pokusą, jest pragnienie dochowania wierności żonie.
Stan małżeński jednak, a właściwie już sama miłość dokonuje zmiany zasadniczej. Częścią miłości jest przyciąganie erotyczne. Dopiero doświadczając miłości, można doświadczyć całej potęgi tego przyciągania. Wszelkie pokusy płynące od innych kobiet w żaden sposób nie dadzą się porównać z pragnieniami, jakie budzi we mnie moja żona. Samo zestawienie jednego z drugim jest dla mnie po prostu śmieszne.
Czy więc w takim razie nie ma żadnego problemu? Pragnienia kieruję ku pewnej kobiecie i tak się składa, że ta kobieta jest moją żoną. Mógłbym więc z tego korzystać do woli?
Otóż nie. Nie mogę „korzystać”. Najpierw dlatego, że spotkanie erotyczne to sprawa dwojga osób. Moja żona może najzwyczajniej nie mieć na nie ochoty. Mogę oczywiście próbować ją nakłaniać (czasem tak robię). Ale — nie ma co ukrywać — zbliżenie, w którym moja żona uczestniczy niechętnie, powoduje raczej frustrację i zniechęcenie, niż dostarcza zaspokojenia. Etyka katolicka podkreśla, że współżycie seksualne jest spotkaniem osób — duchowym i fizycznym. Nie jest to tylko teoretyczna koncepcja, aby uwznioślić to, co cielesne. Jest to prawda, której doświadczam całym swoim życiem. Współżycie będące tylko „udostępnieniem” ciała pozostawia rozczarowanie i ból. Tylko nasze wzajemne całkowite zaangażowanie pozwala doświadczyć pełni.
Dlatego też brak ochoty na współżycie nie jest kwestią, którą da się tak po prostu obejść. Oprócz tego są obiektywne okoliczności sprawiające, że doświadczenia erotyczne nie zawsze są możliwe: wyjazdy, pilna praca oraz oczywiście rytm płodności, który — w sytuacji, gdy nie planujemy poczęcia — pociąga za sobą ponaddwutygodniowe przerwy w zbliżeniach.
Doświadczeniem życia małżeńskiego nie są więc nieustanne przeżycia seksualne. Jego istotnym wymiarem jest wstrzemięźliwość — i to przeżywana w sytuacji, w której upragniona osoba jest tuż obok, na wyciągnięcie ręki.
Jak żyć w małżeństwie ze wstrzemięźliwością? Najpierw warto tę wstrzemięźliwość nieco „odczarować”. Nie jest tak, że mężczyzna, nie mogąc współżyć, całymi dniami chodzi sfrustrowany i obciąża tą frustracją wszystkich wokół albo bardzo usilnie pracuje, by tego nie robić. Normalne życie ze swoimi obowiązkami, tempem, zajęciami domowymi i zawodowymi, przemęczeniem sprawia w oczywisty sposób, że pragnienia seksualne schodzą na dalszy plan — przynajmniej przez większość czasu. Mogą jednak przyjść (i przychodzą) chwile, że w środku najbardziej zabieganego dnia (lub pod jego koniec) obudzi się chęć doświadczenia jedności ze współmałżonkiem, czasem nawet jako swego rodzaju odreagowanie przeżytych stresów i napięć. Co wtedy?
Z rozmów z innymi małżonkami wiem, że jest to bardzo indywidualna kwestia. Każdy reaguje inaczej, każdy w inny sposób tego rodzaju sytuacje rozwiązuje. Dla mnie bardzo ważna jest tutaj harmonia całego życia małżeńskiego — wzajemne rozumienie swoich potrzeb, wychodzenie sobie naprzeciw. To, że wiem, iż o nasze zbliżenia nie będę musiał się dopraszać, że mam pewność, iż za tydzień, dwa, za dzień spotkamy się w akcie małżeńskim, sprawia, iż czas, kiedy współżycia nie ma, staje się czasem oczekiwania. Oczekiwania może nie euforycznego, ale radosnego — oczekiwania na miłą sytuację, o której wiem, że na pewno przyjdzie.
Z mojej strony — co istotne — nie jest to oczekiwanie bierne. Uczestniczę w obserwacjach w ramach metody naturalnego planowania poczęć: przygotowuję i podaję żonie termometr, wypełniam karty, dokonuję interpretacji danych... Czasem jest tak, że po prostu informuję żonę, iż jest już niepłodna faza cyklu. Dzięki temu na bieżąco wiem, czy czas współżycia się zbliża, czy jeszcze nie.
Ważne jest też dla mnie to, iż w czasie, w którym nie podejmujemy współżycia, możemy obdarzać się czułością, możemy doświadczać prawdziwej bliskości — też intymnej, choć nie będącej przeżyciem seksualnym.
Taka harmonia, wzajemne rozumienie swoich potrzeb, nie powstaje od razu. Rozwija się razem z rozwojem więzi małżeńskiej, budowaniem jedności między mężem i żoną. Jestem szczęśliwy, mogąc doświadczać tej harmonii.
PAWEŁ
opr. ab/ab