Rodzinna kronika cudów

Opatrzność czuwa nad nami - trzeba tylko dostrzec jej działanie

Trwała wojna. Mama przyniosła skądś ładny kawałek mięsa - opowiadała mi babcia. - A wtedy nie wolno było go mieć w domu. Na podwórku pojawili się niemieccy żandarmi, a mama stała z tym mięsem w rękach, na środku izby i nie wiedziała, gdzie je schować. Gdy Niemcy walili do drzwi, wrzuciła je za figurę Matki Boskiej.

Niemcy weszli i jakby przeczuwali, że coś przed nimi ukrywamy, zaczęli chodzić po domu i głośno wciągać powietrze przez nos, zupełnie jakby chcieli wytropić jakiś zapach - kontynuowała babcia Stanisława. - Fleish? Fleish? - pytali mnie i mamę, bo „fleish” to mięso po niemiecku. Przechodzili obok ponad półmetrowej figury Matki Boskiej i nic nie zauważyli. Pokręcili się jeszcze chwilę, popatrzyli na nas podejrzliwie i sobie poszli. Do dziś jestem pewna, że Matka Boska uczyniła to mięso niewidzialnym dla Niemców. Gdyby je wtedy znaleźli, bardzo źle by się to dla nas skończyło. Od tamtego wydarzenia minęło ponad 70 lat. Ile dokładnie nie wiem, bo babcia nie potrafiła powiedzieć, w którym dokładnie roku miało ono miejsce.

Figura Matki Bożej, za którą mięso stało się „niewidzialne” dla okupantów, niestety przestała być własnością naszej rodziny, choć do niedawna stała w domu mojej kuzynki. Jakiś czas temu jednak powędrowała do domu jednej z jej sąsiadek. Kiedy poprosiłam nową właścicielkę o zdjęcie figury do niniejszego artykułu i opowiedziałam jej przytoczoną wyżej wojenną historię, była zaskoczona, podobnie jak moja kuzynka, która nigdy wcześniej jej nie słyszała. A figurę tę przed wojną kupił na Jasnej Górze mój dziadek, Józef Polewski. Pamiętam jak babcia wspominała, że całą drogę niósł ją na plecach.

Wierzba kuloodporna

Zaczyna się moda na spisywanie kronik rodzinnych, przepisywanie babcinych pamiętników, wojennych wspomnień dziadków, chwalenie się pamiątkami po przodkach od starych zdjęć począwszy, poprzez różańce z przedwojennej Jasnej Góry, maszyny do szycia Singer, po pierścionki zaręczynowe przekazywane z pokolenia na pokolenie. Zauważyłam jednak, że w naszych rodzinnych dziejach jest jeszcze coś. Każda chyba rodzina mogłaby stworzyć krótszy lub dłuższy rozdział w swej kronice o małych i większych cudach, które stały się udziałem jej członków. A takie „rozdziały” w księgach rodowych wspomnień to wspaniałe narzędzie przekazywania wiary następnym pokoleniom. W mojej rodzinie takich wspomnień jest co najmniej kilka. Oto kolejna. Mój dziadek Zdzisław (tym razem ojciec mamy) miał tuż za budynkiem gospodarczym mały warsztat w plenerze. Pod starą rozłożystą wierzbą, ustawił ostrą piłę elektryczną i tam, kiedy potrzebował, ciął drewno. Na pniu wierzby, tuż pod jej koroną, przymocowany był obrazek Matki Bożej Częstochowskiej zabezpieczony sztywną folią. Mama dziadka, prababcia Józefa, przechodząc kiedyś ze mną obok tej wierzby, opowiedziała mi, że obrazek powiesili tam na pamiątkę. Były pierwsze dni II wojny światowej. Kiedy nad gospodarstwo moich pradziadków i nastoletniego wówczas dziadka Zdzisława nadleciały samoloty Luftwaffe, z których strzelano do cywilów, cała rodzina przebywała na podwórzu. Zamiast biec do domu, by się w nim ukryć przed strzałami, wszyscy ścisnęli się pod koroną wierzby i głośno modlili do Maryi o przetrwanie.

Wotum w miejskiej farze

W najstarszym kościele mojego rodzinnego miasta, stoi duży i przepięknie namalowany obraz „Jezu, ufam Tobie”. I to głównie on, od lat przyciąga do siebie wiernych wchodzących tu z ulicy, by przez chwilę pomodlić się w świątyni. Dopiero niedawno dowiedziałam się, że i on jest bohaterem jednej z historii o rodzinnych cudach i, że został namalowany na zamówienie rodziców mojej sąsiadki - pani Ani.

Znów wracamy do czasów wojennych. Ojciec pani Ani w czasie wojny rozdawał mieszkańcom miasta „nielegalne” obrazki „Jezu, ufam Tobie” z modlitwą do Miłosierdzia Bożego. Opowiadał przy tym o siostrze Faustynie. Obrazki były „nielegalne”, bo wszelki kult religijny w czasie wojny był przez okupanta zabroniony. W miejskiej farze, ze wspaniałą, secesyjną polichromią Eligiusza Niewiadomskiego, Niemcy urządzili magazyn mebli. Któregoś razu ojciec pani Ani został przyłapany na gorącym uczynku i aresztowany. Trafił natychmiast do miejscowej siedziby gestapo i wszystko wskazywało na to, że trafi do obozu koncentracyjnego, jak już niektórzy inni jego krewni i znajomi. Żona chodziła na gestapo i błagała o litość dla męża wśród niewybrednych żartów hitlerowskich funkcjonariuszy. Nie dawali jej nadziei na jego powrót. Któregoś dnia, ku zaskoczeniu całej rodziny ojciec pani Ani pojawił się w domu. „Zaprowadzono mnie do komendanta - opowiadał. - Byłem pewien, że po to bym z jego ust usłyszał jaka czeka mnie kara. A on mówi, że jestem wolny. Potem kazał mi podejść do swojego biurka, otworzył szufladę i polecił mi do niej zajrzeć. W środku leżał obrazek „Jezu, ufam Tobie”. Rzucił, że mam szczęście, że jest katolikiem, jak ja. I pokazał mi drzwi”.

Rodzice pani Ani postanowili, że gdy tylko będzie to możliwe złożą wotum dziękczynne za to ocalenie. Uznali je od razu za cud Bożego Miłosierdzia. Gdy skończyła się wojna i kościoły na powrót otwarto, udali się do proboszcza, by opowiedzieć o niezwykłym uwolnieniu z gestapo i zapytać, czego najbardziej potrzeba teraz farze. Proboszcz bez wahania powiedział, że dobrze byłoby mieć w świątyni obraz „Jezu, ufam Tobie”. Rodzice pani Ani znaleźli więc w Poznaniu utalentowanego malarza i zamówili obraz u niego. Obraz stoi w kościele już prawie siedem dekad i sam posiadł już własną historię innych, rodzinnych cudów. Kilkanaście metrów od niego zresztą, wiszą inne wota, w tym także pełne patyny stare, srebrne ryngrafy, które jak sądzę, kryją w sobie kolejne historie. Naprawdę warto przyjrzeć się naszym rodzinnym - małym i większym (a może także i wielkim) - cudom. I również, na pewno warto je spisać. Bo one przecież też tworzą naszą tożsamość. Pytanie tylko, czy potrafimy je dostrzec?

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama

reklama