Droga (do) powołania

Droga do bram seminarium jest bardzo różna: o swojej historii powołania mówi trzech kleryków z seminarium Księży Chrystusowców

Droga (do) powołania

Niektórzy wybierają drogę powołania kapłańskiego czy zakonnego zaraz po maturze. Inni rozeznają powołanie trochę później niż ich rówieśnicy. Na nic zda się przykładanie jednej miary: lepszy kandydat młodszy niż starszy, albo na odwrót. Zamiast studiować metryki seminarzystów, warto poznać historię ich drogi do bram seminarium. A ta bywa kręta z różnych powodów.


Są przed trzydziestką, mieszkali w trzech różnych miastach Polski. Pochodzą z rodzin katolickich, o mocno zakorzenionych wartościach chrześcijańskich. Mają rodzeństwo, przyjaciół, znajomych. Ukończyli studia wyższe, każdy inny kierunek. Mogli podjąć pracę, robić karierę naukową, realizować życiowe pasje, jak gros współczesnych młodych. Oni jednak zostawili swoją „małą stabilizację” i wybrali Wyższe Seminarium Duchowne Towarzystwa Chrystusowego dla Polonii Zagranicznej. 

Kleryk Grzegorz Suski, II rok seminarium 

Pochodzę z okolic Ostrołęki na Mazowszu. Ukończyłem Wydział Technologii i Inżynierii Chemicznej na Politechnice Szczecińskiej (obecnie Zachodniopomorski Uniwersytet Techniczny w Szczecinie). W moich stronach chrystusowcy nie mają żadnych placówek, wcześniej też nie słyszałem o zgromadzeniu. Chrystusowców poznałem w Szczecinie. Będąc na pierwszym roku studiów, wziąłem udział w rekolekcjach akademickich „na dobry początek”. Pomyślałem: dlaczego nie pójść, może będzie to coś ciekawego? I tak od pierwszego roku związałem się z duszpasterstwem prowadzonym przez księży chrystusowców przy parafii Najświętszego Serca Pana Jezusa w centrum Szczecina. Często uczestniczyłem we Mszach św. akademickich, podobała mi się atmosfera panująca podczas nabożeństw i dbałość o piękno liturgii — to mnie przyciągało. O wstąpieniu do zgromadzenia  zacząłem myśleć pod koniec IV roku studiów. Nie rozpocząłem jeszcze pisać pracy magisterskiej, a już wiedziałem, że chcę podjąć studia teologiczne w zgromadzeniu.

Postanowiłem jednak obronić pracę na politechnice. Był maj, a ja byłem na V roku studiów. Zgodnie ze zwyczajem, w każdej parafii prowadzonej przez chrystusowców, organizowany jest maraton powołaniowy. Pamiętam Mszę św., podczas której w szczególny sposób modliliśmy się o powołania, także do zgromadzenia chrystusowców. Po Eucharystii można było wpisać się do księgi modlitw o powołania. Wpisałem się i ja, choć już wtedy byłem przekonany, że wstąpię do zgromadzenia.

Pierwsza myśl o kapłaństwie pojawiła się w okresie maturalnym. Miało to związek z tragicznym wydarzeniem w mojej rodzinie. Kiedy byłem w klasie maturalnej, w wypadku samochodowym zginął mój szwagier. To zdarzenie wywołało we mnie wstrząs. Pomyślałem o powołaniu do kapłaństwa, ale nie chciałem podejmować wówczas jakichś decyzji, by nie były one podyktowane względami emocjonalnymi. Chciałem rozpocząć studia chemiczne, ponieważ interesowałem się tą dziedziną nauki i z nią wiązałem swoją przyszłość. Odsunąłem więc od siebie myśl o powołaniu, nie byłem na to jeszcze gotowy. Teraz widzę, że pozwoliło mi to odkryć znaki, które Bóg dawał w moim życiu.

Głos powołania odezwał się we mnie ponownie podczas studiów. Byłem w nowym miejscu, daleko od domu, poznałem wielu nowych ludzi. Szybko zrozumiałem, że trzeba bardzo uważać, żeby się nie pogubić. Współczesny świat oferuje nam wiele atrakcji i przyjemności. Wielu postrzega życie jako spełnianie swoich zachcianek, kieruje się wygodnictwem dyktowanym przez egoizm. W tym wszystkim trzeba być bardzo czujnym, by pozostać wiernym swoim ideałom i wartościom, które się wyznaje. W czasie studiów dwukrotnie wyjechałem do pracy w Irlandii Północnej. Doświadczyłem, jak bardzo Polakom na obczyźnie potrzebny jest polski kapłan, jak potrzebne jest uczestnictwo w Mszy św. sprawowanej po polsku.

Duszpasterstwo akademickie księży chrystusowców pomogło mi odkryć, co jest tak naprawdę dla mnie najważniejsze w życiu. Z perspektywy czasu widzę, że wybór studiów w Szczecinie nie był przypadkowy. Gdybym wybrał inne miasto, być może nigdy nie poznałbym tego zgromadzenia.

Kleryk Maciej Koczaj, IV rok seminarium

O seminarium diecezji tarnowskiej, z której pochodzę, mówi się, że trwa w nim „boom” powołaniowy, tymczasem ja wybrałem Poznań. Moja droga do zakonu była dość długa, a może nawet nieco skomplikowana.

Pierwotnie rozeznałem powołanie do życia zakonnego, nie myśląc o żadnym konkretnym instytucie. Wpisałem więc w wyszukiwarkę internetową hasło: „zakony w Polsce”. I tak wśród wielu stron znalazłem stronę Towarzystwa Chrystusowego. Hasło zgromadzenia: „Wszystko dla Boga i Polonii Zagranicznej” wywołało rezonans w mojej duszy, tym większy, że ukończyłem studia filozoficzne na KUL-u, którego dewiza brzmi: „Deo et Patriae”. To właśnie ukierunkowanie tego uniwersytetu na służbę Bogu i Ojczyźnie stało za moim wyborem tej uczelni. Wiedziałem nadto, że KUL-owska filozofia cieszy się dużą renomą i że studia te będą dla mnie owocne intelektualnie, moralnie i światopoglądowo. 

Porównanie tych dwóch haseł i ich konfrontację z dzisiejszą sytuacją, gdy mnóstwo ludzi z mojego pokolenia decyduje się układać sobie życie poza granicami naszego kraju, odczytałem jako opatrznościową. Stopniowo dochodziło do mnie, że powinienem poważnie rozważyć możliwość wstąpienia do tego zgromadzenia. Czas studiów na KUL-u wspominam jako bardzo intensywny zarówno intelektualnie, jak i towarzysko. Na IV roku zacząłem studiować drugi kierunek — teologię, bo pomyślałem, że może dobrze byłoby być katechetą. W ten sposób miałbym styczność z przekazywaniem wiary, czyli tego, co jest w życiu najistotniejsze. Po ukończeniu studiów filozoficznych otrzymałem propozycję prowadzenia na uniwersytecie zajęć z zakresu etyki.  Było to dla mnie zaskoczeniem, ale zdecydowałem się z tej możliwości skorzystać, tym bardziej że zaproponował mi to ks. prof. Andrzej Szostek, którego darzę dużym szacunkiem. Prowadziłem ćwiczenia do jego wykładu i przygotowywałem się do otwarcia rozprawy doktorskiej, która miała być związana z problematyką cnoty pokory. Doceniałem możliwość przekazywania cennych treści młodym ludziom, ale co innego zaczęło już kiełkować wewnątrz mojej duszy. Dlatego też nie chciałem się zakorzeniać w życzliwym i inspirującym środowisku lubelskim, dostrzegając i wyczuwając wewnętrznie, że dojrzał czas, by wejść na drogę życia zakonnego. Taki wybór wiąże się z ryzykiem. Ufałem jednak, że Bóg mnie będzie prowadził.  Moją ufność wzmacniało silne przekonanie o tym, że dotąd Bóg mnie prowadził bardzo dobrze. Solidne wychowanie w domu rodzinnym, wiara przekazywana przez rodziców i ambicje, jakie mi wpoili — to wszystko zostało oszlifowane na KUL-u w sposób, który bardzo doceniam. Moje powołanie odkryłem po studiach, w liceum o tym w ogóle nie myślałem, ale w momencie kiedy zacząłem je odczytywać, starałem się jak najlepiej współpracować z łaską Bożą. Każdy ma swój czas. Jestem przekonany, że jeśli człowiek żyje uczciwie wobec siebie, ludzi i Boga i stara się być przejrzystym dla światła Bożej łaski, to Bóg wskaże mu w odpowiednim czasie jasny i dobry scenariusz życia.

Kleryk Adam Ołtusek, I rok seminarium

Urodziłem się w Węgrowie, wychowałem się w Miedznej, 90 km na wschód od Warszawy. Powołanie do kapłaństwa odkryłem w sobie po studiach dziennikarskich, które odbyłem na Uniwersytecie Warszawskim. Jeszcze w czasie studiów podjąłem pracę zgodną z moimi zainteresowaniami.  Pracowałem w firmach związanych z mediami — monitoring mediów i w agencji public relations. Pół roku po zakończeniu studiów zacząłem odkrywać w sobie powołanie. Nie spieszyłem się jednak z podjęciem decyzji, bo było we mnie jeszcze dużo niepokoju, wątpliwości. Mniej więcej przez dwa lata byłem związany z charyzmatyczną Wspólnotą Przymierza Rodzin „Mamre”. Proces rozeznawania powołania trwał w moim przypadku około dwóch lat. Na przełomie 2011/2012 r. podjąłem decyzję: za pół roku wstępuję do Towarzystwa Chrystusowego. O chrystusowcach usłyszałem, kiedy byłem w połowie studiów dziennikarskich. Mój kolega z klasy ze szkoły podstawowej zaraz po maturze wstąpił do Towarzystwa Chrystusowego, które znalazł za pośrednictwem internetu. Rozmawialiśmy o zgromadzeniu, gdy przyjeżdżał na wakacje do domu rodzinnego. Dziś można powiedzieć, że w seminarium „zastąpiłem” mojego kolegę.

Zanim zdążyłem wstąpić do zgromadzenia, to droga powołaniowa mojego kolegi tutaj się zakończyła. Doszedł on do wniosku, że kapłaństwo nie jest jego powołaniem. Półtora roku przed wstąpieniem do zgromadzenia przyjeżdżałem do Poznania na wielkopostne i adwentowe dni skupienia. Dlaczego wybrałem Towarzystwo Chrystusowe? Rozeznałem konkretny charyzmat, realizowany w tym zgromadzeniu — służba Polakom za granicą.

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama

reklama