Radosław Pazura

Fragment książki "Niepokonani"

Radosław Pazura

Krzysztof Ziemiec - Niepokonani

Radosław Pazura

Przez lata był postrzegany jako „ten drugi Pazura”, czyli nieco mniej znany od brata Cezarego. Chyba niesłusznie, bo mimo że może nie jest o nim tak głośno, to dorobek ma równie imponujący. Ostatnio zachwyca choćby rolą jeżdżącego taksówką ojca Wojtka w serialu „Wszystko przed nami” w TVP1. Ale Radek powinien być również znany wszystkim przez pryzmat jego życiowej postawy.

Dziś z Radkiem, chyba mogę tak powiedzieć, znamy się już całkiem dobrze i myślę, że dobrze się też rozumiemy. Jednak, gdy pierwszy raz się spotkaliśmy, a było to w malutkiej salce kinowej w Centrum Sztuki Nowoczesnej w Warszawie, nieśmiało i z szacunkiem mówiliśmy do siebie „per Pan”. Swoją drogą to niesamowite, że takie miejsca w Warszawie jeszcze istnieją! Taką scenerię dla programu wymyślił jego reżyser i producent Jan Klecel i jego żona Magda. To niełatwa praca, a to właśnie od scenografii i odpowiedniego „zaświecenia” zależy często efekt końcowy programu. Ja w tej salce nawet nigdy wcześniej nie byłem. Usiedliśmy w kinowych fotelach, mimo że podobno aktorzy nie lubią chodzić do kina. Zrobiliśmy tak, bo przecież jego życie jest jak jeden dobry, długi film. Dobry w tym sensie, że jest w nim element zaskoczenia i zmiana bohatera, a na końcu mamy szczęśliwe zakończenie.

24 stycznia 2003 roku zaczął się dla Radka Pazury pięknie. Był nad morzem, na Helu. Ale to nie był wypad na weekend z rodziną. Pracował tam razem z grupą artystów. Warto wiedzieć, że życie aktora to nie tylko piękne role filmowe czy kreacje teatralne, ale również liczne występy. Czasem też tak zwane „fuchy”, które są cennym dodatkiem do pensji. Tylko nieliczni aktorzy, tak samo zresztą jak dziennikarze, żyją w luksusie. Zazwyczaj zarabiają więcej niż średnia krajowa, ale nie są to bajkowe honoraria, dlatego trzeba mieć kilka źródeł dochodu, chcąc wyjść na swoje.

Ale tamten poranek dla jego życia był szczególny nie tylko z powodu pięknej pogody w środku zimy.

Pamiętam poranny spacer po plaży i telefon do Doroty, gdy mówiłem, że fajnie byłoby taki dom zbudować na plaży.

Pazura przyznaje, że nawet żonie obiecał wówczas, że wróci do domu pociągiem, ale koledzy uważali, że samochodem będą w Warszawie szybciej. Stanęło na tym, że wybrali wspólną podróż autem. On, Waldemar Goszcz i Filip Siejka. Jechało się świetnie, bo były doskonałe warunki na drodze.

Pamiętam, jak ruszyliśmy z Helu. Wsiedliśmy, jedziemy, ale to tylko urywek. Nie podobało mi się, jak Waldek prowadzi. Nie znaliśmy się dobrze, spotykaliśmy się przypadkowo. Dopiero potem dowiedziałem się, że był podobno dosyć słabym kierowcą. Na Helu, kiedy wyprzedzał i ledwo zdążył się schować, od razu zareagowałem i powiedziałem, żeby uważał. Zapiąłem pasy i zasnąłem. Nic więcej nie pamiętam.

Akurat ja pamiętam ten dzień doskonale. Byłem w pracy. Miałem dyżur w TVN24, z którą  byłem wówczas związany, i co 30 minut wchodziłem na antenę, podając 20 minutowy serwis informacyjny. To były właściwie początki tej stacji, kiedy nie było jeszcze korespondentów, a przepływ informacji nie był aż tak szybki jak dziś. Pamiętam, że najpierw pojawiła się szczątkowa depesza PAP-u o groźnym wypadku na trasie do Gdańska w okolicach Miłomłyna. Potem kolejna depesza mówiła już o rannych i ofiarach. Pojawiło się też znane nazwisko... choć w takich przypadkach zazwyczaj depeszowcy podają to tak: „Aktor Radosław P., brat innego znanego aktora Cezarego”. Nie chcą podawać szczegółów, także z obawy, że informacje te nie do końca mogą być potwierdzone, ale wszyscy i tak wiedzą o kogo chodzi.

Z samego wypadku nie pamiętam nic, za co chwała Bogu. Jedyne, jakie mam teraz uprzedzenie, to nie lubię siadać jako pasażer w samochodzie. Wolę sam prowadzić auto i staram się tego trzymać.

Obudziłeś się dopiero w szpitalu?

Podobno po wypadku byłem przytomny. Opowiadano mi, że dowodziłem akcją, bo tak naprawdę najlepiej wyszedłem z tego wypadku. Początkowe oględziny wykazały, że miałem złamaną nogę. Podobno mówiłem, w którym chcę wylądować szpitalu, u jakiego lekarza, oczywiście było to w szoku. Ale tego nie pamiętam, mam te sceny wymazane. Mój kolega z liceum, który odwiedził mnie w szpitalu w Ostródzie, nie rozumiał, jak to jest, że normalnie rozmawiam, uśmiecham się, a moja noga jest praktycznie rozerwana.

Byłeś tą osobą, która zawiadomiła policję i pogotowie?

Te informacje do mnie nie dotarły. Tego nie pamiętam. Rozmawiałem z bratem, Dorotą.

Waldek zginął na miejscu?

Tak.

A Filip, który siedział obok?

Wyleciał z tego samochodu. Znaleziono go potem w lesie.

Radka uratowało tylko to, że usiadł z tyłu i położył się, bo był zmęczony. I to tak, że jego głowa leżała po prawej stronie auta, a nie po lewej, gdzie siedzi kierowca. Gdyby było inaczej, pewnie nie rozmawialibyśmy ze sobą. Radek mówi, że to był przypadek, ale zaraz dodaje: Wierzę, że tak miało być i że taki był plan Boży.

A czy było tak, że kłóciliście się o miejsce? Przy kierowcy siedzi się przecież lepiej.

Nie. Poza tym to nie był mój samochód, więc powinienem ustąpić. Wiem, że Filip i Waldek często zamieniali się w czasie jazdy. Z opowiadań Filipa wynika, że w czasie tej jazdy raz się wymienili. Wiem też od Filipa, że raz zatrzymała nas policja, bo Waldek za szybko jechał.

Masz do siebie pretensje, że gdybyś wtedy na Helu zareagował mocniej, to Waldek jechałby bezpieczniej i wolniej?

Ciężko tu mówić o pretensjach. Myślę, że każdemu kierowcy zdarza się manewr, który nie należy do bezpiecznych. Znam też bardzo dobrych kierowców, kierowców rajdowych, którym też się to przydarza.

Wróćmy jeszcze raz do momentu wypadku. Kierowca nie żyje, samochód jest zmiażdżony, Filip wyrzucony z auta leży na trawie. Pazura faktycznie pozostaje jako jedyny przytomny uczestnik podróży. Na miejsce przyjeżdża policja, pogotowie i straż. Ruch jest zablokowany. Ich samochód powoli rozcinają strażacy. W środku jest tylko on. Zostaje wyjęty. Wyje z bólu. Jego nieludzki krzyk słyszy nawet leżący w trawie na wpół przytomny Filip. Noga była bardzo uszkodzona. Każdy ruch sprawiał mu ogromny ból. To, że udało się ją uratować, to cud.

Wylądował w szpitalu w Ostródzie. Następnie na jego prośbę został przeniesiony do Warszawy do szpitala na Szaserów, w którym pracował znajomy lekarz. Znali się, bo leczył on wcześniej jego piłkarskie kontuzje (wielu aktorów często i zawzięcie gra w piłkę). Wtedy pojawił się też problem, jak go przewieźć. Pewnie każdy wybrałby śmigłowiec. Jednak teraz decyzje podejmowała Dorota. Wybrała karetkę i — jak się okazało z perspektywy czasu — była to słuszna decyzja. Nikt wtedy nie wiedział, że głównym problemem, jaki miał Radek po wypadku, były płuca, a nie noga.

Pod wpływem siły uderzenia, coś się z moimi płucami zaczęło dziać. Na początku zdjęcia RTG tego nie pokazały, ale proces następował. Gdyby przewieźli mnie śmigłowcem, nie wytrzymałbym pewnie różnicy ciśnień. W Warszawie była podejmowana decyzja, czy robić operację, bo najgorszą sprawą wydawało się to biodro. To także były sekundy. Zdecydowali przeprowadzić ją od razu. Operacja trwała osiem godzin. Wtedy płuca odmówiły posłuszeństwa. Lekarze wprowadzili mnie w śpiączkę farmakologiczną i tak czekano, aż płuca dojdą do siebie.

Obudziłeś się ze śpiączki i dopiero wtedy zrozumiałeś, co się stało?

Tak. W czasie śpiączki miałem niesamowite sny. Kiedy się obudziłem, to moi bliscy, Dorota nie wiedzieli, co ja mówię. Ciągle byłem w świecie tych snów. Pytałem, czy mają wizytówki prezydenta Busha, bo śniło mi się, że mnie odwiedzał. Ale były też inne niewiarygodne sny... Razem, a może przy pomocy żony zacząłem sobie przypominać, co się stało. Myślałem, że z Dorotą miałem ten wypadek. Cieszyłem się, że jej nic się nie stało. Potem żona stopniowo opowiadała mi o tamtych wydarzeniach.

Jakie były Twoje pierwsze myśli?

Chyba były związane z tym, żeby walczyć, nie poddać się, żyć. Intuicyjnie postawiłem sobie cel, że muszę z tego wyjść! Choć wówczas w sumie nic nie było pewne. Sprawy mogły pójść w różną stronę. Biodro przesunęło się podczas podnoszenia mnie czy mycia.

W tym momencie przed oczami stanęły mi sceny z mojego pobytu w szpitalu. Pamiętam to poczucie bezradności, kiedy dorosły, silny i zupełnie samodzielny do niedawna mężczyzna jest przewożony na takiej wanno-tacy pod prysznic, gdzie trzeba się potem rozebrać. To są momenty, w których z jednej strony ma się poczucie wielkiej słabości, czasem wręcz obdarcia z ludzkiej godności, bo jak inaczej opisać widok gołego mężczyzny, którego myją zupełnie obce kobiety. A z drugiej strony, pamiętam, że czułem niezwykłą wdzięczność w stosunku do wszystkich pielęgniarek i salowych, że chcą się mną tak troskliwie zająć.

Ale na szczęście w każdym człowieku jest gotowość do walki. Tak było ze mną i tak było z Radkiem. Wszyscy na oddziale go wspierali. Pomagali mu także wtedy, gdy przyszła pora na pionizowanie, czyli ponowne stanięcie na nogach. Wbrew pozorom to jeden z najtrudniejszych momentów w tym powypadkowym szpitalnym życiu. Nie ma tu większego znaczenia, czy robimy to po tygodniach, czy po miesiącach przerwy w chodzeniu. Ból, spowodowany spuszczeniem nogi z łóżka i nagłym wzrostem ciśnienia krwi w naczyniach krwionośnych, jest tak ogromny! Wyje się z bólu. Do tego dochodzi jeszcze wstyd. Tak po ludzku. Przed innymi i samym sobą, że jest się takim niedołężnym, źle wyglądającym, zapuszczonym mężczyzną. Najważniejsze to mieć chęć do walki! Jeśli tak jest, to sukces przychodzi szybko! Pytanie zasadnicze, skąd czerpać na to siły?

Sam się zastanawiam. Siłę się dostaje, pochodzi z góry, od Pana Boga, tylko często o tym nie wiemy. Pan Bóg we mnie zainwestował, bo wiedział, że to przyniesie jakieś owoce. Coś mnie popychało do walki.

Miałeś takie przekonanie, będąc w szpitalu?

Nie, dopiero z perspektywy czasu to do mnie dotarło. Zacząłem odczytywać wolę Pana Boga. Tak widocznie musiało się stać, gdyż ciężko to zdefiniować. Spotkałem takich, a nie innych ludzi, w których zacząłem odczytywać działanie Boga. Ktoś na górze dobrze mnie zna. Wie, że jestem ambitny, silny, że mogę być silny, ale pod pewnymi warunkami, i teraz Pan Bóg te warunki mi pokazuje.

Radek uważa, że Bóg w niego „zainwestował”... Dla osób niewierzących albo po prostu tych, którzy nie są w stanie znaleźć w sobie takich pokładów pokory, słowa te mogą być śmieszne albo nieprawdziwe. Bo jeśli Bóg jest dobry i miłosierny, to po co wystawia kogoś na próbę, a w końcu pozwala przeżyć? I to w sumie tak, że po tym wszystkim nie pozostaje ślad, a jeśli już, to tylko w psychice. Ktoś może powiedzieć, że Radek po wypadku się nawrócił i wykazuje się teraz typową żarliwością neofity. To byłoby zbyt proste i niesprawiedliwe.

Radek mówi wprost: Wszystko jest po coś. Wydaje mi się, szczególnie, gdy rozmawiamy o tym z Dorotą, że Pan Bóg zrobił to dla nas, żebyśmy mogli być razem. Ta miłość chyba Mu się podobała, ale uważał, że była prowadzona w złym kierunku. Z Dorotą byliśmy w konkubinacie przez 14 lat do wypadku. A potem Pan Bóg umiejętnie działał. To był proces.

Tylko dlatego ta miłość jest głębsza i prawdziwa, bo zawarliście sakrament małżeństwa?

Przede wszystkim, bo wierzę, że sakrament małżeństwa daje taką siłę i moc. To jest wielka tajemnica, czemu nie zrobiliśmy tego wcześniej, chociaż mieliśmy do tego pełną podstawę. Byliśmy wierzący, byłem ministrantem, byłem zaangażowany w życie Kościoła. Z biegiem czasu to wszystko gdzieś się zaburzyło, doszło do pewnego zamętu.

A kogo ten wypadek zmienił bardziej: Dorotę czy Ciebie?

Myślę, że nas oboje. Dla Doroty to był moment, w którym zaczęła pytać samą siebie: Co my do tej pory robiliśmy? Dlaczego tak postępowaliśmy? Dlaczego nie jesteśmy małżeństwem? Dlaczego nie mamy dzieci?

Zrozumieliście, że byliście o krok od tego, by stracić w życiu to, co najcenniejsze?

Tak. Pierwsza zrozumiała to Dorota, bo ja jeszcze wtedy fruwałem gdzieś w swoich snach. Dorota prawdziwie się modliła, nawet gdy miała pretensje do Pana Boga. Poprosiła, że jeśli zostanie sama, to żeby nauczyła się z tym żyć, bo ona tego nie umie. Wypowiedziawszy to, zaczęły dziać się piękne rzeczy. Zdjęcia płuc zmieniły się z dnia na dzień, lekarze poinformowali ją, że będą mnie wybudzać.

Patrzysz na to w kategorii cudu?

Oczywiście na to wyzdrowienie składa się wiele elementów: ludzie, którzy tam pracowali, mój przyjaciel, który mnie operował, Dorota i jej miłość do mnie, ludzie, którzy się za mnie modlili, lekarstwa wtedy mi podawane. To wszystko interpretuję jako działanie Pana Boga. Rozpatruję to w kategorii cudu.

Ale to nie był jedyny cud, jaki wydarzył się się w jego życiu tuż po wypadku. To było kilka miesięcy po operacji. Wracał z Grodziska Mazowieckiego z fizykoterapii. Dla chorego po takim wypadku rehabilitacja jest czymś, co przywraca do życia i zdrowia, ale wymaga od pacjenta wielkiego poświęcenia i wyrzeczeń, bo na początku takie ćwiczenia z rehabilitantem to tortury. I nagle siostra zakonna poprosiła go o podwiezienie. Właściwie to złapała go na stopa. Zawiózł ją do klasztoru kontemplacyjnego.

Nawet nie wiedziałem, że na mojej ulicy jest taki klasztor. Potem często widziałem tę siostrę. To ona zapoznała mnie z kapucynami i franciszkanami. Coraz lepiej mi się z nią rozmawiało. Znalazła mi spowiednika. Wiem, że to był Pan Bóg w postaci tego człowieka. Umiejętnie mną pokierował.

Ta siostra, jej zaangażowanie w duchowość lekko zwichrowanego pacjenta, ten cud zaprowadziły jego i Dorotę aż do Rzymu. We Frascati, nieopodal Rzymu, w usadowionym malowniczo na wzniesieniu klasztorze Kapucynów, po latach wzięli ślub. Czemu aż tak daleko? Mówi wprost, że chcieli w ten sposób uciec od tego, co by ich rozpraszało. Także od wścibskich fotoreporterów. Chcieli ten ważny moment przeżyć jak najlepiej i najpełniej. Ci, którzy sami nie tak dawno uczestniczyli w uroczystości ślubnej, doskonale wiedzą, o czym mowa! Cała nawet najpiękniejsza ceremonia, wszyscy goście, to całe napięcie, nie pozawalają na głębokie przeżycie samego aktu. Emocje są za duże, a czasu jest za mało. Oni rozmawiali o tym dużo ze sobą wcześniej. Pomogli im ojcowie franciszkanie i kapucyni. To kapucyni zasugerowali, żeby ślub odbył się właśnie tam. Dzięki kapucynom byli na audiencji u Jana Pawła II. Większego i piękniejszego ślubnego prezentu nie mogli chyba otrzymać. Choć nie obyło się bez problemów.

Na początku nie chcieli nas wpuścić, bo ja miałem zielony garnitur, a Dorota różową sukienkę. Ale udało się i nas wpuszczono. Mieliśmy tylko 15 sekund, żeby coś powiedzieć. Ojciec Święty każdemu udzielał błogosławieństwa z namaszczeniem. Byłem z tego bardzo dumny. To było piękne przeżycie.

Potem wydarzył się kolejny cud. W styczniu 2004 roku urodziło się im dziecko, na które tak długo czekali, niemal dokładnie cztery lata po wypadku. Radek i to rozpatruje w kategorii cudu.

Mieliśmy pewne obawy, gdyż nie byliśmy już bardzo młodzi. Wiedzieliśmy, zgłębiając tajemnice sakramentu, że chcemy mieć dziecko. Oddaliśmy wszystko w ręce Pana Boga, prosiliśmy o wstawiennictwo świętych, uczestniczyliśmy w Eucharystii. Namawiano nas na in vitro, a my chcieliśmy iść zgodnie z nauką Kościoła. Wiedzieliśmy, że jeżeli nie będziemy mogli mieć naturalnie dziecka, to znaczy, że taka jest wola Pana Boga. Jest wiele sposobów, żeby założyć szczęśliwą rodzinę.

Usłyszeć dziś takie słowa i to jeszcze wypowiedziane przez kogoś ze środowiska artystycznego?! W czasach coraz większej medialnej przewagi zwolenników in vitro wydaje się to niemal niemożliwe... A jednak. Radek potrafi mówić o tym głośno. Wielu znajomych z ich aktorskiego środowiska do dziś podśmiewa się z tego albo kpi.

Tak zazwyczaj jest, kiedy mówi się tak odważnie o czymś, co nie jest w danym momencie „trendy”, czyli także o wartościach wynikających z wiary. Zazwyczaj koledzy aktorzy ze zrozumieniem przyjmują zdrady i rozwody, ale z wiary i zaufania Bogu potrafią raczej drwić.

Tak, zdarzają się takie sytuacje, zetknięcia z tak zwaną lożą szyderców, ale brakuje im odwagi, żeby powiedzieć mi to w twarz. Jakoś daję sobie radę.

Zdarzają się sytuacje odwrotne, że ktoś Ci dziękuje?

Zdarzają się i takie przypadki, ale są one pojedyncze. Jestem przeszczęśliwy, jeśli nawet jest to jedna osoba, bo widzę, że to wszystko ma sens.

Od tamtej pory w życiu Radka Pazury nic się nie zmieniło. Coś, co jeszcze jest u niego niebywałe, to fakt, że nie wstydzi się on przyznać, że nie zawsze tak było.

Przed wypadkiem byłem złym człowiekiem. Krzywdziłem ludzi, siebie, Dorotę.

Wypadek zmienił jego życie. Również to duchowe. Czy stało się to dzięki tej siostrze-autostopowiczce? A może za sprawą kapucynów albo ślubu w Rzymie i audiencji w Watykanie? To nie jest tu istotne...

Niesamowitą siłę daje sakrament pokuty. Przyjście do spowiedzi z bagażem grzechów było dla mnie czymś bardzo trudnym. Wydawało mi się, że tego nie pokonam, ale zdecydowałem się. Uczucie po spowiedzi było niesamowite, poczułem się oczyszczony, pełen mocy. Mogłem góry przenosić. To dało mi pewność, że ten sakrament to jest właśnie to.

Co mówisz na ten temat osobom, które uważają, że Radkowi odbiło po wypadku, bo mówi tylko o Bogu?

Jestem wierzący, ale wiem, że nadal popełniam błędy. Samo nawrócenie to jest proces. To jest przyglądanie się samemu sobie. Myślę, że sam wypadek spowodował, że wszedłem w głąb samego siebie, miałem więcej czasu dla siebie. Spotkałem się sam ze sobą. Poprzez sytuacje, które działy się w moim życiu, doszedłem do wniosku, że właśnie teraz tędy droga.

Ale robiłeś piękne rzeczy: byłeś aktorem w stałym, szczęśliwym związku.

Tak, bo to nie znaczy, że byłem do szpiku zły. Każdy człowiek jest dobry, tylko robi złe rzeczy. Teraz mam całe życie na to, aby zrozumieć, co jest dobre, a co złe. Uważam, że nasza wiara doskonale tego uczy. Wszedłem w siebie, zacząłem siebie analizować i odczytywać wolę Pana Boga, choć to nie jest łatwe.

Masz odwagę powiedzieć, jak wyglądało Twoje życie przed wypadkiem?

Nasza wiara jest wielką tajemnicą. Nie o to chodzi, żeby rozgłaszać to wszystkim. Szczegóły  niech zostaną w konfesjonale. Najważniejsze, że Pan Bóg wie o tym. I tak naprawdę, to On wie, jak z tego wychodzić, jak to przemieniać i to odpokutować. Dlatego staram się być dobrym człowiekiem.

Niech te słowa zapamiętają wszyscy, którzy mają nie najlepsze zdanie o artystach. Którzy mówią, że wszyscy aktorzy to ludzie zepsuci, spędzający czas na imprezach, nadużywający alkoholu, itp., itd. Tak pewnie też jest. Ale nie wszędzie!

Radek przyznaje, że też żył w takim świecie. Nie były mu obce imprezy i alkohol. Teraz również to wszystko go otacza, ale to można świadomie pokonać.

Postanowiłem, że nie będę pić alkoholu do końca życia. Kiedy jestem na jakiś rautach mówię odważnie, że nie piję. Moim przyjaciołom to nie przeszkadza. Pewnie nie miałbym problemów alkoholowych, ale po prostu nie chce pić.

W takim razie na koniec musi pojawić się pytanie, czy do tego, o czym mówi, do takiej postawy życiowej, jaką teraz prezentuje, doszedł sam, czy ktoś go naprowadził? Pomógł?

Odpowiedz Radka jest nadzwyczaj prosta.

Musiałem się otworzyć na miłość, miłosierdzie i wymagania Pana Boga. Trzeba nad sobą pracować, uczestniczyć w sakramentach. Te znaki Pana Boga odczytuję. Wiem, że dana sytuacja jest Jego działaniem. Powinniśmy starać się dopasować kostki w naszym życiu. A w tym, niestety, przeszkadza nam nasze ciało, świat i szatan.

Takie tylko z pozoru złe zdarzenia czynią wiele dobra. Pazura zmienił swoje życie i jak tylko może, stara się patrzeć na potrzeby innych, choćby angażując się w akcje oddawania krwi dla potrzebujących.

Tak, to nie było przypadkowe. Ważne jest, aby to wszystko robić z miłością. Oddanie krwi jest aktem miłosierdzia. Nie wiadomo, czy pomagając komuś, ten ktoś nie pomoże później nam. Uważam, że gdyby każdy raz w roku oddał krew, to byłoby dobrze. Krwi brakuje cały czas.

Wielu autorów wywiadów w takim miejscu rozmowy stawia takie oto żelazne pytanie:

Czy w Twoim życiu są sytuacje z przeszłości, które gdybyś mógł, chciałbyś zmienić?

Jeżeli Pan dopuścił, że byłem takim człowiekiem, to było to po coś. Wierzę, że w historii zbawienia było to do czegoś potrzebne. Może po to, aby zaszła taka przemiana? Może po to, żebym wziął udział w tej rozmowie? Abym mógł odważnie mówić o swoim życiu? Nawet jeśli usłyszy to jedna osoba, może zastanowi się nad swoim życiem, może zwolni, coś zmieni. Ale na siłę nic nie robię.

Czujesz się wybrany?

Pan Bóg stawia nam poprzeczki coraz wyżej. Mogłem spocząć na laurach, ale chcę to kontynuować, zagłębiać się w tym. W tym sensie czuję się wyjątkowy. To dla mnie dar.

Radosław Pazura

Krzysztof Ziemiec

Niepokonani

Spis wybranych fragmentów
Jerzy Stuhr
Radosław Pazura
Agata Mróz


opr. ab/ab



« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama