Świadectwo osoby żyjącej w Świeckim Instytucie Karmelitańskim Elianum
Jako młoda dziewczyna bałam się takich słów, jak kontemplacja, milczenie czy Karmel. To było dla mnie coś obcego, chociaż szukałam formy poświęcenia się Panu Bogu. Ale dziwne są Boże plany. W Wielki Czwartek 1961 roku pojechałam po raz pierwszy do Czernej. W pobliżu klasztoru karmelitów bosych był mały domek instytutu karmelitańskiego. Przyjęto mnie w nim życzliwie i serdecznie. Od pierwszej chwili wiedziałam, że to będzie też mój dom i moja rodzina. Rozpoczęłam formację. Różnie bywało, czyniłam jednak wysiłki, by słowo kontemplacja, a zwłaszcza trudne dla mnie milczenie zrozumieć i ukochać. W l966 r. złożyłam śluby. To był cudowny dzień. Długo w moim sercu brzmiały słowa uroczystej inwokacji z formuły ślubów: „Tobie, Królu wieków, potężny i wspaniały Boże, w Trójcy Świętej jedyny... ślubuję czystość, ubóstwo, posłuszeństwo i pokorę zgodnie z Konstytucjami Świeckiego Instytutu Karmelitańskiego Elianum”.
Od tej chwili minęło wiele lat, a ja stale na nowo „ślubuję Bogu miłość z całego serca”. Raz złożywszy ofiarę, codziennie chcę ją odnawiać. Nie zawsze jest to łatwe. Bywają dni ciemne i trudne. Tyle spraw, których człowiek nie rozumie, tylu ludzi, których trudno kochać, tyle cierpienia, na które nie można znaleźć lekarstwa. Karmel uczy mnie wiary. Uczę się z radością oddawać Panu cierpienie. Czasem ulegam małoduszności i mówię do Pana: dość, już nie mogę. Potem znów myślę, że tak jest dobrze, bo tylko moje poczucie słabości pomaga mi spodziewać się wszystkiego od Boga. Trudno widzieć zbawczy sens pracy w codziennych szarych zajęciach, w codziennej krzątaninie. A jednak wierzę, że ona może mnie zbliżyć do Jezusa.
Po wielu latach trwania w instytucie, coraz bardziej zachwyca mnie ten rodzaj powołania. Być w świecie, żyć sprawami świata i ludzi, a równocześnie całkowicie należeć do Boga. Jego sprawy uważać za pierwszoplanowe i na całe życie wydzierżawiać siebie Jezusowi w procesie zbawiania ludzi — to perspektywy, które mogą człowieka oszołomić!