Na pogrzeb Czesława Miłosza

Zmarł Czesław Miłosz

„Moja wierna mowo,

może to jednak ja muszę ciebie ratować.

Więc będę dalej stawiać przed tobą miseczki z kolorami

jasnymi i czystymi, jeżeli to możliwe,

bo w nieszczęściu potrzebny jest jakiś ład czy piękno.”

Czesław Miłosz

1911 - 2004

„Płaczmy, lamentujmy po wielkiej utracie.

Porysujmy węglem twarze, rozpuszczajmy włosy.

Błagajmy, niech nam będzie wrócona

Druga przestrzeń.”

Śmierć, zwyczajna kolej losu każdego stworzenia, a jednak boli. Boli bez względu na wszystko. Stąd bunt przeciw śmierci, przeciw jej unicestwiającej wszechmocy, spychającej istniejące w nieistnienie. Stąd też rozpacz, bo ta wymiarowość, bez względu na to, ile może mieć rodzajów, zniewala naszą duszę i ciało swoją bezwzględną oczywistością. Umarli nie wracają, znikają raz i na zawsze. Co najwyżej ich blade cienie powracają we wspomnieniu. Ten sprzeciw wobec zagrożenia unicestwieniem jedni odbierają jako przejaw braku wiary, niezgodą na poddanie się woli Bożej, inni zaś jako piękne, acz złudne marzenie ludzkiego niespełnienia i to zarówno niedoli jak i doli. Okazuje się jednak, że i z tej opresji jest ratunek. Czesław Miłosz twierdzi bowiem, że jest przecież druga przestrzeń, która upoważnia go do wyznania:

„Żeby człowieka krwią broczącego z ran

Ogłosić Bogiem i władcą wszechświata,

Trzeba było szaleństwa - dostateczny dowód,

Że nasz gatunek sięga po niemożliwe.”

Nieszczęście nie potrafi przecież zburzyć ładu i piękna. Historia Jezusa Chrystusa jest na to dowodem. Życiorys Poety również. Najpierw, przez wiele lat, powtarzał on nie nowe, bo odwieczne pytanie - skąd zło? Wszelkie. Społeczne, polityczne, moralne. Pojedyncze, indywidualne i zbiorowe, społeczne. Zapis tych poszukiwań, to jego książki prozatorskie, a poetyckie przede wszystkim. Jak się okazuje, wobec tego pytania bezradna jest nauka, filozofia, również sztuka, jak też teologia.

„Katolickie dogmaty są jakby o parę centymetrów

za wysoko, wspinamy się na palce i wtedy

przez mgnienie wydaje się nam, że widzimy.

Ale tajemnica Trójcy Świętej, tajemnica Grzechu

Pierworodnego i tajemnica Odkupienia

są opancerzone przeciw rozumowi.

(...)

Nie jest to jednak dostateczny powód,

żeby szczebiotać o słodkim dzieciątku Jezus na sianku.”

Jest zatem coś najbardziej pierwotnego, przedustawnego, co się z jednej strony samo narzuca, ale nie potrafi zniewolić. Czeka na zgodę, na przyjęcie, przygarnięcie. Czeka na znak naszej wolności.

„Panie, Twoja obecność, tak bardzo prawdziwa, więcej waży

niż jakikolwiek argument.

Na moim karku i plecach poczułem Twój ciepły oddech.

(...)

Wybaw mnie od obrazów bólu, które zebrałem wędrując po

[świecie,

zaprowadź tam, gdzie mieszka Twoje tylko światło.”

Gdy już się to stanie, wtedy okazuje się, że śmierć również dostąpiła zbawienia i z dnia ciemności, wywinęła się w jasny poranek.

„Oby dzień waszej śmierci nie był dniem beznadziei,

ale ufności w przezierający spoza form ziemskich światło.”

Czesław Miłosz przełożył na język polski kilka Ksiąg Biblii. Wśród nich Księgę Mądrości.

„Bo starość jest szanowana nie za to, że długowieczna,

i nie mierzy jej ilość lat.

Siwizną ludzi jest roztropność,

sędziwym wiekiem, życie nieskalane.

Spodobał się Bogu i Bóg go umiłował,

a że pośród grzeszników żył, uniósł go.

Wyrwany został, aby jego myśli zło nie odmieniło

i chytrość nie uwiodła jego duszy.

Bo urok złoczynienia zaciemnia rzeczy dobre

i niepokój pożądań psuje prawy umysł.”

W komentarzu do wiersza „Siwizną ludzi jest ich roztropność” Poeta pisze: „Bywają roztropni młodzieńcy i szaleni starcy: ten truizm rozpowszechniony był w literaturze greckiej i rzymskiej.” Rozszerzając trochę interpretację tego fragmentu Biblii, można powiedzieć, że śmierć jest sprawą życia. Od nas żyjących zależy więc czym będzie nasze umieranie. Wrastaniem w życie, czy niszczeniem życia. Skoro roztropność i życie nieskalane są owocem życia, to jeśli Czesław Miłosz komuś i czemuś obumierał, to pożądaniu złoczynienia. Gdyby było inaczej, Poeta nie byłby tym, który „pamięta” i spisuje złoczyństwa, by jako świadek dopominać się sprawiedliwości dla pokrzywdzonych. Nic dziwnego, że Solidarność te słowa przyjęła za swoje. To umieranie dla zła, było jednocześnie zdobywaniem mądrości sięgającej w drugą przestrzeń po niemożliwe do Niepojętego. Stąd zrodził się zapewne „Traktat teologiczny” oraz „Orfeusz i Eurydyka”.

„Takiego traktatu młody człowiek nie napisze.

Nie myślę jednak, że dyktuje go strach śmierci.

Jest to, po wielu próbach, po prostu dziękczynienie,

a także pożegnanie dekadencji,

w jaką popadł poetycki język mego wieku.

Dlaczego teologia? Bo pierwsze ma być pierwsze.

A tym jest pojęcie prawdy. I właśnie poezja

swoim zachowaniem przerażonego ptaka

tłukącego się o przezroczystą szybę, poświadcza,

że nie umiemy żyć w fantasmagorii.

Oby do naszej mowy wróciła rzeczywistość.

To znaczy sens, niemożliwy bez absolutnego punktu

odniesienia.”

Teologia i poezja. Najpierw jednak jest wiara, owe odczuwanie na plecach i karku ciepłego oddechu Boga, którego Słowo stało się ciałem. Teologia usiłuje to współoddychanie Boga i człowieka tym samym powietrzem opisać. Nic dziwnego w tym, że mistycy, w miarę zbliżania się śmierci, swoją teologię coraz częściej zapisywali wierszem. Nieudolnym, chropawym, ale pełnym światła. Czesław Miłosz jest jednak jak zwornik. Jak Anioł Ślązak i Adam Mickiewicz. Parafialny i kosmiczny.

„Schodzimy tedy w ziemię, parafianie.

Z nadzieją, że trąby Sądu wywołają nas po imieniu.

Zamiast wieczności, zieleń i ruch obłoków,

Wstają tysiąc za tysiącem Zoś, Katarzyn, Bartłomiejów,

Maryś, Agat, Bronisławów,

Żeby wreszcie wiedzieli,

Dlaczego to było i po co.”

A więc Ziemia, materia, jest domem odejścia, ale i powrotu, bo jest wciąż obietnicą. Ona nas rodzi nie na śmierć, ale, mówiąc za Cyprianem Norwidem, na u-wydatnienie. Nie ma przecież wielu światów, ale jeden. Stąd szukać życia, znaczy żyć. Orfeusz przecież sam wraca z podróży w przeszłość, która przecież nie jest jedynie minionym, ale zapowiedzią nie tylko tego, co jeszcze będzie, ale tego, co już jest.

„Dniało. Ukazały się załomy skał

Pod świetlistym okiem wyjścia z podziemi.

I stało się jak przeczuł. Kiedy odwrócił głowę,

Za nim na ścieżce nie było nikogo.

Słońce. I niebo, a na nim obłoki.

Teraz dopiero krzyczało w nim: Eurydyko!

Jak będę żyć bez ciebie, pocieszycielko!

Ale pachniały zioła, trwał nisko brzęk pszczół,

I zasnął, z policzkiem na rozgrzanej ziemi.”

Zasnął. Niech śpi, niech odpoczywa. Ufającemu Ziemia jest Niebem, bo

„sprawiedliwi żyją na wieki

i zapłata ich w Panu,

i Najwyższy ma ich w opiece.”

Ale co z niesprawiedliwymi? Czy Bóg ich unicestwił? Nie, mówi Czesław Miłosz, również oni „żyją i są w opiece Najwyższego”. Przecież „Otchłań nie oznacza nicości całkowitej, skoro przetrwała w niej świadomość przegranej, zgryzota, że zmarnowało się życie.” A jak powinno być w niebie?

„Jak powinno być w niebie, wiem, bo tam bywałem.

(...)

Myślę, że ruch krwi

Tam powinien być dalej tryumfalnym ruchem

Wyższego, że tak powiem, stopnia.

Czyli tak w niebie, jak i na ziemi. Jak w poezji, która według Czesława Miłosza jest kuglarstwem, ale też najbliższa Słowu i Ciału. Ponad miarę zostaliśmy obdarowani.

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama