Graffiti, murale - to niekoniecznie wandalizm, może to być sztuka
Dawno już sztuka ulicy przekroczyła progi galerii. Na murach miast malują dziś artyści, jednak subkultura grafficiarzy wciąż znaczy swoje rejony kolorowymi spreyami.
Wydaje się, że minęły czasy, gdy zastanawiano się, czy graffiti to wandalizm i bazgranie po murach, czy też może jednak sztuka. Dziś najsłynniejsi na świecie grafficiarze sprzedają swoje dzieła w galeriach za całkiem spore sumy, a na ulice ze spreyami w rękach wychodzą sławni i uznani artyści. Co więcej — graffiti, którgo nieodłącznym elementem była od początku nielegalność, dziś staje się pomysłem samorządów na uatrakcyjnienie miasta.
Grafficiarze lubią odnajdywać genezę swoich działań w dalekiej starożytności. Przecież od zawsze ludzie lubili zapisywać w taki czy inny sposób swoje refleksje na ścianach: najpierw jaskini, potem muru. Najczęściej po to, żeby mogli zobaczyć to inni. Swoje podpisy wszędzie tam, gdzie dotarli, zostawiali wikingowie. Twórcy współczesnego graffiti odwołują się również do działań bliższych naszym czasom osobników. Na przykład w 1731 r. Merry Thought znany pod pseudonimem Hurlo-Trumbo wydrapywał poetyckie napisy na szybach toalet publicznych w Londynie. A z kolei niejaki Josef Kvselak żyjący w latach 1795-1831, zapisywał swoje imię na ścianach całych Austro-Węgier. Na początku XX w. została opublikowana praca naukowa, w której autor analizował napisy pozostawione na ścianach toalet publicznych i zastanawiał się nad ich znaczeniem.
Jednak od wyrażania swoich poglądów na ścianie dostępnej dla wszystkich toalety do kolorowych napisów na murach miast czy ogromnych ściennych malowideł jeszcze długa droga. Coś, co zdecydowanie każdy nazwałby aktem wandalizmu (inna sprawa, że akt wandalizmu w postaci napisu na ścianie jest doskonałym polem do badań socjologicznych) przekształca się w XX w. w zaplanowane działanie plastyczne. Wprawdzie bezmyślne bazgroły wciąż jeszcze szpecą powierzchnie miasta, ale z drugiej strony coraz więcej w miejskiej przestrzeni starannych i przemyślanych murali. Sprejem można oszpecić, ale i upiększyć — z tym się chyba wszyscy zgadzają.
Zaczęło się oczywiście w Ameryce i to od flamastra. Pierwsze grube pisaki znalazły się w amerykańskich sklepach na początku lat 70. Niemal od razu młodzież znalazła inne od ich przeznaczenia zastosowanie pisaków - podpisy na ścianach, skrzynkach pocztowych, w budkach telefonicznych, w metrze. Zwykle pisano po prosu swoje imię, inicjały lub pseudonim. Z czasem poszczególne osoby zaczęły ze sobą konkurować: kto swój „znak” umieści w największej liczbie miejsc i to najtrudniej dostępnych. Taka forma graffiti nazywa się „tagowanie”. Najsłynniejszym prekursowem tej pierwotnej formy graffiti był Amerykanin greckiego pochodzenia, który znakował ulice Nowego Jorku zdrobnieniem swojego imienia i numerem domu, w którym mieszkał — „TAK183”. Artykuł o nim w „New York Timesie” zrobił swoje, „tagowanie” stawało się coraz bardziej popularne. Dziś to raczej forma dla początkujących, ale w latach 80. całe miasta pokrywane były, wydawałoby się, bezsensownymi, nic nie- znaczącymi napisami. Dla grafficiarzy jednak wszystko było czytelne: sławę zdobywał ten, którego tagi znaleźć można było w największej liczbie i to najtrudniej dostępnych miejsc.
Napisy na ścianach są oczywiście nielegalne, trzeba więc robić je szybko i sprawnie. Najczęściej w nocy. Idealnie do tego nadawała się farba w spreyu. W czasach, gdy nowojorscy grafficiarze pokrywali spreyami całe wagony metra, ryzykując areszt i wysokie grzywny, trudno było sobie wyobrazić, że wkrótce najważniejsi na świecie producenci farb w spreyu będą konsultować swoje wyroby z twórcami graffiti.
Graffiti nabierało nowych form — od prostych napisów, do wyszukanej, mało czytelnej topografii, z dodatkiem konturów, cieni, trzeciego wymiaru, tła. W ten sposób powstał niezwykle barwny „wild-style”. W Nowym Jorku tymczasem zaszła kolejna zmiana — ulubione przez grafficiarzy metro zaczęło być zbyt niebezpieczne, poza tym pomalowany wagon był natychmiast odstawiany na bocznicę i czyszczony. W tej sytuacji pewien nowojorski grafficiarz, Lee, postanowił pokryć kolorowymi tagami mury kamienic w swojej dzielnicy. Na murach przy boiskach do koszykówki powstała prawdziwa galeria.
Graffiti wciąż ewoluuje, ma postać nie tylko tagów, ale również artystycznych malowideł — hiperrealistycznych lub popartowskich. Również techniki są urozmaicone: od malowania „z ręki” do użycia szablonów. Tematyka często nawiązuje do sytuacji społecznej i politycznej — napisy na murach to przecież od zawsze idealne miejsce na rewolucyjne hasła. Coraz częściej graffiti wykorzystywane jest do celów komercyjnych, bo reklama na murach świetnie oddziałuje. Przede wszystkim jednak graffiti zostało społecznie uznane za sztukę i w pewnej części pozbawione atmosfery zagrożenia — dziś grafficiarskie dzieła sztuki powstają „na legalu” i noszą nazwę „street — art”.
Najsłynniejszym grafficiarzem świata jest człowiek znany jedynie z pseudonimu — Banksy. Przez lata udało mu się ukrywać swoją prawdziwą tożsamość i wciąż pozostaje anonimowy, ale jego ironiczne i społecznie zaangażowane dzieła na murach są sławne na całym świecie.
Szczytowe ściany budynków idealnie nadają się do malowideł. Znacznie większą siłę oddziaływania ma ogromne malowidło niż reklamowy billboard, zresztą przede wszystkim ich przeznaczenie jest zupełnie inne. Murale są wrogiem komercyjnej reklamy, murale niosą ze sobą treść, a nie komercyjne ogłupienie. Inna sprawa, że treści bywają różne. Twórca meksykańskich murali — Diego Rivera, był przecież zaangażowanym komunistą. W latach 30. murale powstające w krajach Ameryki Łacińskiej miały pokazać historię kraju, kulturę, no i potrzebę zmian społecznych. Dziś podobnie, czasami mają jeszcze ozdobić i rozweselić szarą i ponurą tkankę miasta. W tej dziedzinie przoduje miasto Lyon, gdzie działa grupa artystyczna Cité de la Création. Na murach jej członkowie bawią się iluzją poprzez domalowywanie elementów architektonicznych.
W ciągu ostatnich lat murale stają się obecne także w polskich miastach. Podczas pierwszej edycji Festiwalu Monumental Art w Gdańsku powstały murale poświęcone 70. rocznicy wybuchu II wojny światowej, 20. rocznicy pierwszych wolnych wyborów w Polsce czy 50. rocznicy pierwszego koncertu rockowego. W Krakowie działa artysta Jerzy Rojkowski, który jest twórcą wielu murales, między innymi słynnego realistycznego portretu Jana Pawła II na ścianie domu przy ul. Głowackiego. Rojkowski dostał ciekawe zamówienie od księży z krakowskiej parafii NMP: we wnętrzu kościoła stworzył mural przedstawiający stworzenie światła, który był elementem rekolekcji wielkopostnych.
Interesującym polskim twórcą jest M-City — jego przemyślane i ciekawe prace można oglądać na murach kilku miast, także za granicą. To kompozycje przeróżnych budynków, które tworzą panoramy nowoczesnych miast. Nie można też zapomnieć o twórczości grupy „Twożywo”. Polską stolicą murali jest bez wątpienia Wrocław. Ok. 30 wrocławskich malowideł ściennych opisuje wydana przez wrocławskie BWA mapa murali.
W sierpniu odbył się w Łodzi 9. Międzynarodowy Festiwal Graffiti, na który przyjechało kilkudziesięciu twórców graffiti z całego świata. W ciągu kilku dni miasto wzbogaciło się o sześć wielkoformatowych murali. Jeden z nich, tworzony przez artystów z Niemiec, nawiązuje do europejskiej kampanii „Help — dla życia bez tytoniu”. Władze polskich miast coraz częściej widzą w graffiti pomysł na ubarwienie miasta, a w grafficiarzach zobaczono artystów, a nie wandali. Zresztą honorowy kodeks graffciarski zabrania malować na zabytkach i wyremontowanych kamienicach. Kolejne miasta oddają więc wybrane mury pod strumień farby w spreyu.
opr. mg/mg