O ks. Janie Twardowskim, poecie
Nazywają cię brzydulą uciekają w te pędy po kolei
biorę ciebie na ręce jak królika na szczęście
śmierci - chwilo największej nadziei
„Na ręce"
Najpopularniejszy i najbardziej kochany współczesny polski poeta - ks. Jan Twardowski zmarł 18 stycznia. Od lat poprzez swoją poezję wskazywał innym drogę do nieba, teraz poszedł nią sam.
Tłumy na spotkaniach autorskich z ks. Janem Twardowskim zawsze zadziwiały, no bo jak to możliwe, żeby tyle i młodych, i starszych było zainteresowanych słuchaniem poety religijnego, a w dodatku księdza? Jednak ta poezja religijna odbiega od schematu, jaki jej najczęściej nadajemy, brak w niej patosu, męczeńskiego ducha i narodowościowych haseł. Są za to biedronki, żuczki, wiejskie kapliczki, dziurawiec, prostota i humor. Ksiądz Twardowski mawiał: „W kościele trzeba się od czasu do czasu uśmiechać". On uśmiechał się w swoich wierszach, dając nam nadzieję, ucząc miłości i pokory.
Jan Twardowski był warszawiakiem, wzrastał w rodzinie pełnej miłości i czułości. „Patrzę na swój tak odległy w czasie dom i nie widzę w nim okrutnych ludzi. Nie wyrastałem w strachu przed złem, nie ścigało mnie ono w dzieciństwie ani na jawie, ani we śnie". Był dzieckiem nieśmiałym i niezbyt towarzyskim, uwielbiał za to przebywać wśród przyrody, która zawsze rodziła jego zachwyt. Nawet niezbyt uważny czytelnik zauważy, że tego zachwytu nie utracił do końca życia. Ukończył Państwowe Gimnazjum Matematyczno--Przyrodnicze im. Tadeusza Czackiego w Warszawie. Tam w roku 1936 zdał maturę. Już jako licealista próbował pisać wiersze. W latach 1931-1936 był współredaktorem pisma młodzieży szkolnej „Kuźnica Młodych".W 1937 r. rozpoczął studia polonistyczne na Uniwersytecie Warszawskim, w tym też roku wydał swój pierwszy tomik wierszy zatytułowany „Powrót Andersena". Podczas wojny walczył jako żołnierz AK, uczestniczył w powstaniu warszawskim.
W 1945 r. wstąpił do seminarium duchownego w Warszawie (zaczynał w seminarium w Czubinie); święcenia kapłańskie przyjął 4 lipca 1948 r. Rok wcześniej ukończył studia polonistyczne, pisząc pod kierunkiem prof. Wacława Borowego pracę magisterską o „Godzinie myśli" Juliusza Słowackiego. Był wikarym w kilku warszawskich parafiach, a od 1959 roku rektorem kościoła sióstr Wizytek na Krakowskim Przedmieściu. Wydał tak wiele tomików poezji, że wyliczanie ich zajęłoby zbyt dużo miejsca. Popyt na jego poezję jest ogromny, kolejne wydania szybko znikają z półek. On sam mówił skromnie: „Przesada z tą moją popularnością" i nazywał siebie księdzem, który pisze wiersze. Księdzem szczęśliwym, rozpieszczonym dzieckiem Pana Boga.
Pytany o istotę swojej poezji odpowiadał: „Prostota, zwięzłość i humor". Ludzie pragną się uśmiechać i choć zawsze przychodzi też czas płaczu, dzięki wierszom księdza można uśmiechać się przez łzy. Humor uczy pokory, pozwala spojrzeć inaczej na samego siebie i na wydarzenia swojego życia, nie zawsze przecież miłe.
„Zdarzało się, że recenzenci omawiając moje wiersze, pisali o dialektyce, antynomiach, Pascalu, Heraklicie, Heglu - mówił ksiądz Twardowski -Przeraziłem się. Otworzyłem tom moich wierszy i przeczytałem: «Polna myszka siedzi sobie, konfesjonał ząbkiem skrobie», „kto bibułę buchnie, temu łapa spuchnie», «siostra Konsolata, bo kąsa i lata» - i uspokoiłem się".
Ten humor księdza Twardowskiego jest zbliżony do innego księdza poety: barokowego i przez wieki niedocenianego jezuity, księdza Baki. Bakowe trumienki, szkielety i trupie czaszki zawsze księdza Twardowskiego inspirowały („za humor i trumienkę mam chrapkę/ pocałować księdza Bakę w łapkę").
Humor nie przeszkadza, humor pomaga zbliżyć się do człowieka i powiedzieć mu o tym, co najważniejsze. O sensie życia, o tym, że to, czego nie widać naprawdę istnieje, o miłości i o jej źródle, a więc o Bogu. Ksiądz Twardowski przyznawał, że dostąpił łaski niczym niezmąconej pewności wiary. Nigdy się nie buntował, zawsze się dziwił i wcale nie próbował rozumieć i pojąć Bożych tajemnic. Gdy pisał o nich językiem prostym, nagle najbardziej skomplikowane prawdy chrześcijańskie jawiły się jako prawdy oczywiste i jasne, choć takie paradoksalne. Bo jakże zgodzić się na to, że cierpienie jest szczęściem? A jednak ks. Twardowski miał niezwykły dar mówienia o Bogu tym, którym wydaje się, że w Niego nie wierzą. Za pomocą swojej twórczości wsączał nawet w tych najbardziej opornych nadzieję. Niewątpliwie jest dla wielu przewodnikiem duchowym. W kolejnych tomikach zabierał ich w podróż do Boga poprzez akceptację cierpienia aż po dziękczynienie za cierpienie - a to jest właśnie droga do świętości.
Ks. Twardowski zachował w sobie dziecięctwo, które tak łatwo tracimy i tak trudno nam je później odzyskać. Komplikujemy świat i nie umiemy już spojrzeć na niego oczami czystymi. Taki wzrok pomaga przywrócić jego poezja. Nawet tomiki wydane z myślą o dzieciach zawierają w sobie wiele skarbów dla dorosłych.
To poeta, który po prostu kochał ludzi, który codziennie zadziwiał się całym stworzeniem jak dziecko, który nie pouczał, ale zarażał pragnieniem wiary dziecięcej, czyli spontanicznej. „Ja, ksiądz, wierzę Panu Bogu jak dziecko" - mówił. Dziecko jest ufne, wie, że niewiele potrafi i niewiele zależy od niego. Ma pewność, że jest Ktoś najważniejszy, kto przygotował dla niego rzeczy niewyobrażalnie piękne i dobre. I widzi je wokół siebie. Nie mącą jego umysłu filozofie i wiedza, ogląda świat czysty. To dziecko jest ubogie duchem. Idzie do Boga polną ścieżką.
Ksiądz Jan Twardowski nie głosił „homilii jak ciężkie indyki", „nie posypuje cukrem religii", a Pan Bóg skutecznie go chronił „od pięknej gładkiej wymowy kościelnej". Poprzez swoją poezję Jan od Biedronki dziecięctwem pokazuje i zawsze będzie pokazywał nam drogę do nieba.
Proszę o wiarę
Stukam do nieba
proszę o wiarę
ale nie o taką z płaczem na ramieniu
taką co liczy gwiazdy a nie widzi kury
taką jak motyl na jeden dzień
ale
zawsze świeżą bo nieskończoną
taką co biegnie jak owca za matką
nie pojmuje ale rozumie
ze słów wybiera najmniejsze
nie na wszystko ma odpowiedź
i nie przewraca się do góry nogami
jeżeli kogoś szlak trafi
opr. mg/mg