W krajach misyjnych misjonarki i misjonarze nie tylko głoszą Chrystusa, ale również walczą z wszechobecną nędzą i ubóstwem. O tym trudzie mówi mówi misjonarka świecka.
W krajach misyjnych misjonarki i misjonarze nie tylko głoszą Chrystusa, ale również walczą z wszechobecną nędzą i ubóstwem. Starają się zaradzić bardzo prozaicznym potrzebom. Misjonarze dosłownie „przyodziewają nagich”. Wśród misjonarek i misjonarzy znajdują się także świeccy. Ich obecność jest bezcenną pomocą, ale i oni sami zostają ubogaceni przez tych, którym pomagają. Z wdzięcznością przyjmują dar przyjaźni i mądrości życiowej od tych, którym niosą pomoc. O skutkach tej duchowej wymiany darów mówi misjonarka świecka: „Później, zupełnie inaczej się patrzy na świat, na swoje życie. Taki jakiś przewrót”. Całość rozmowy publikujemy poniżej:
Aleksandra Styruła
W Tygodniu Misyjnym rozmawiamy z misjonarzami na temat ich pracy w kontekście uczynków miłosierdzia względem ciała. O przyodziewaniu nagich chcemy porozmawiać z misjonarką świecką. Jaki impuls skłonił Panią do decyzji wyjazdu na misje?
Temat misji w moim życiu obecny od dzieciństwa. Chodziłam na Wieczerniki misyjne, rekolekcje misyjne. Później studiowałam misjologię. Całe życie chciałam wyjechać na misje. Zawsze chciałam wyjechać na misje do Afryki. To była dla mnie decyzja naturalna. Zanim wyjechałam pracowałam tutaj, w Centrum Formacji Misyjnej, gdzie się przygotowują misjonarze. Tutaj poznałam swego męża. Po ślubie zdecydowaliśmy, że zaraz po ślubie pojedziemy na misje, żeby służyć Panu Bogu i tam pracować.
Co było na początku, co do misji Panią przywiodło? Czy jakiś przykład osoby bliskiej, czy lektura czy film?
Myślę, że takim pierwszym impulsem to był kontakt z księdzem misjonarzem Ireneuszem na Wieczerniku Misyjnym. Kontaktowałam się z nim e-mailowo. On mi pisał, jak jest w Afryce. Wtedy był na Wybrzeżu Kości Słoniowej. Przysyłał mi różne pocztówki. To było takim pierwszym kontaktem z misjami i impulsem, że ja też chcę tam wyjechać.
Jaka droga — długa, bardzo wyboista — wiodła do upragnionego celu?
Gdy zapoznaliśmy się, mój mąż już był w Afryce. Dwa lata tam pracował. Też w Republice Środkowoafrykańskiej. Musiał wrócić ze względu na stan zdrowia. Tutaj też się poznaliśmy. W tym czasie uczyłam się języka francuskiego. Już przed ślubem zdecydowaliśmy, że chcemy jechać na misje. Dwa tygodnie po ślubie wyjechaliśmy do RCA. Kraj też był mi znany. Byłam tam wcześniej trzy miesiące, Zbyszek prawie dwa lata. Droga dla osoby świeckiej na pewno jest trudniejsza. Żeby wyjechać na misje trzeba bardziej się starać. Nie patrzeć na siebie tylko walczyć.
Na czym to staranie polega?
Można wyjechać z diecezji (ja na przykład wyjechała z diecezji warszawsko-praskiej), albo z różnych stowarzyszeń (salezjanów, czy pallotynów). Trzeba zwrócić się do swego biskupa. Wtedy on decyduje. Jeśli mieliśmy jakąś działalność, robiliśmy coś dla misji, czy animację misyjną, może wysłać do Centrum Formacji Misyjnej. To jest rok przygotowujący do misji. Tu się uczymy języka. I później wyjeżdżamy.
Jakie trzeba mieć predyspozycje, cechy charakteru, zdrowie, łatwość nauki języka, żeby pojechać na misje? Co dyskwalifikuje, a co pomaga w spełnieniu tego marzenia?
Na pewno pomaga otwartość na ludzi: żeby nie oceniać ludzi, chcieć z nimi żyć, pracować, pomagać. Język to na pewno jest bardzo ważny i tu trzeba przygotowywać się wcześniej. Już na misjach nie ma czasu; tam są różne rzeczy, na które trzeba zwracać uwagę. Przychodzi też tam język tubylczy, ale to jest inna kwestia. Co jeszcze pomaga? Miłość do drugiego człowieka.
Czy słyszała Pani o przypadku, że podczas przygotowania do wyjazdu ktoś zrezygnował, bo powiedział sobie to nie dla mnie?
Nie, nie znam takiej osoby. Osoby świeckie inaczej funkcjonują na misjach niż księża i osoby konsekrowane. Trzeba się umieć odnaleźć jako osoba świecka. Najczęściej misjonarzami są księża lub siostry zakonne. My mieliśmy łatwiej, bo byliśmy we dwójkę. To nam dużo pomagało. Nieraz misjonarze mają trudności w adaptacji, ze względu na to, że jest się samemu i nie ma drugiej osoby, z którą można porozmawiać.
Już słyszeliśmy, że wybraliście świadomie miejsce swej pracy misyjnej. Czy z góry wiedziała Pani, co będzie tam robiła? Jaka praca na Panią czeka?
Tak. Wiedziałam, że na pewno będę pomagać w kurii. Była to praca typowo biurowa: prowadzenie księgowości całej diecezji. To wiedziałam, na pewno. Później miałam propozycję pomagania w Centrum Kulturalnym dla dziewcząt. Mogłam z dziewczętami prowadzić zajęcia sportowe, kurs szycia, różne zajęcia manualne, gotowanie czy pieczenie ciast.
To Centrum Kulturalne, to coś takiego jak nasze ośrodki kultury?
To się nazywało Centrum Kulturalne, ale tak naprawdę była to szkoła techniczna choć nie państwowa. Do centrum zapisywały się dziewczęta, które nie miały możliwości nauki, pójścia do szkoły, bo albo rodzina nie miała pieniędzy, albo nie chcieli jej puścić, bo miała opiekować się domem. Także dziewczętom, które wcześnie urodziły dzieci Centrum dawało możliwość nauki języka francuskiego, szycia i gotowania. Nawet aerobik wprowadziłam. Były też różne zajęcia manualne, na przykład robienie bransoletek.
W jakim zakresie młode kobiety, które uczęszczały do Centrum mogły wykorzystać nowe umiejętności? Czy to było rozwijanie hobby? Czy miało potem przełożenie na pracę, zarobkowanie?
Tam sytuacja kobiet zupełnie inaczej wygląda niż w Polsce. To zależało też od nich. Te dziewczęta często zostawały przy Centrum, pomagały nauczycielkom, które uczyły szycia. Ogólnie rzecz biorąc sytuacja kobiet w Republice Środkowoafrykańskiej jest ciężka. Dzięki temu, czego nauczyły się w Centrum, mogły już same szyć w domu. Mogły pożyczyć maszynę i mogły coś uszyć do domu. Były różne możliwości. To, że uczyły się języka francuskiego i umiały się nim posługiwać, pomagało im w handlowaniu warzywami. Najczęściej dziewczęta zajmują się handlem warzywami i różnymi środkami spożywczymi na targu. Szkoła je rozwijała.
Dlaczego Pani uważa, że sytuacja kobiet w Republice Środkowoafrykańskiej jest trudna?
Jest inaczej niż u nas. Tam kobietę się kupuje. Jeśli mężczyźnie podoba się jakaś dziewczyna i chce się ożenić, musi zapłacić za nią. Jest ona jak rzecz. Kwota zależy od zamożności rodziny, urody dziewczyny. Jest ona traktowana jako własność. Tam są związki monogamiczne i poligamiczne. Jest bardzo duży problem wierności, szczególnie ze strony mężczyzn.
Jakie obowiązki małżeńskie ma kobieta afrykańska i jakie prawa?
Obowiązków ma wiele. Musi codziennie wieczorem przygotować rodzinie posiłek, coś do domu przynieść, wychować dzieci. Często wszystko robi sama a mąż siedzi przed domem i pije piwo. Ale nie zawsze. To zależy od rodziny. Nieraz razem pracują na polu; jednak większość obowiązków ma kobieta. Ona ubiera dzieci, pierze. To są wszystkie obowiązki domowe. Kobietom jest bardzo ciężko.
W jaki sposób misjonarze świeccy mogą pomóc tym społeczeństwom w zapewnieniu większej godności kobiet, i w ogóle każdego człowieka?
My pomagamy jako świeccy, ale też dużo nauczyliśmy się od nich. Nie jedziemy tam, jako „zbawiciele” lub nie wiadomo co, tylko tam się jedzie, aby przebywać z ludźmi, poznawać się nawzajem, żeby być ze sobą razem i pracować. Myślę, że zarówno dla nas, tak i dla nich, było to wielkie doświadczenie. My nie byliśmy księżmi, siostrami, byliśmy tacy jak oni. To było duże doświadczenie i bogactwo. My mamy zupełnie inne myślenie niż oni i taka wymiana myśli, zobaczenie, jak żyjemy, jak na przykład Zbyszek mnie traktuje, było ubogacające. Życie z nimi było wielkim doświadczeniem.
Czym zajmowaliście się na misjach?
Oprócz funkcji, które pełniliśmy, naszych zadań — Zbyszek pracował w warsztacie samochodowym z mechanikami, ja w kurii, w Centrum Kulturalnym, pomagaliśmy w szkole — codziennie wracaliśmy z pracy do domu i mieliśmy przyjaciół, znajomych, którzy potrzebowali pomocy. Często przychodzili do nas. Trzeba było kogoś zawieść do szpitala. Misjonarz jest taką osobą, która pomaga 24 godziny na dobę. Ludzie mogą się zwrócić o pomoc. Jeśli ktoś jest nagi — trzeba go ubrać, jeśli jest głodny — nakarmić. Często oddawaliśmy swoje ubrania i różne rzeczy, ale to było naturalne. Nie było to jakieś nadzwyczajne wydarzenie. Cały czas coś się działo.
Mówiąc o „nagich przyodzianiu” porozmawiajmy o modzie. Czy takie słowo ma tam zastosowanie?
Tak, wielkie. To po prostu aż nie do uwierzenia, jak kobiety w niedzielę idą do kościoła. Gdzie one to trzymają? Mieszkają w lepiankach. A te suknie są prześliczne, przepiękne, wyprane, wyprasowane. Dla nich to jest największa radość, że mogą ubrać się i pokazać, fryzurę zrobić. Afrykanki mają niesamowity gust. Mają przeróżne stroje kolorowe, które szyją same.
A na co dzień, jak ubierają się kobiety? Jak dzieci, mężczyźni?
To zależy. Najbardziej uroczyściej ubrani przychodzą w niedzielę do kościoła lub jak są jakieś święta narodowe. A na co dzień, myślę, że tak, jak my — w normalne ubrania.
Generalnie nie ma problemu z ubraniami. Ludzie nie są tak biedni, żeby chodzili nago?
To zależy od rodziny. Czasami dzieci w jednej koszulce mogą chodzić miesiąc. Nie przebierają się codziennie. Ubierają się w to, co mają. To nie są jak u nas szafy pełne ciuchów. Najmłodsze dziecko chodzi w rzeczach po starszym rodzeństwie, jeśli one przetrwają. Najczęściej chodzą w koszulce dopóki się nie podrze. Zawsze zakładają, co można założyć.
Jest trudno z higieną. Przed posiłkiem zazwyczaj myją ręce w misce z wodą. Higiena przygotowywania posiłków lub ich osobista związana jest z problemem dostępu do wody. Nie mają takiego dostępu do wody, jak my. W domu nie ma żadnej kanalizacji. Trzeba iść po wodę do studni nawet parę kilometrów. Często też problemem jest zdobycie środków czystości. Mydło to duży rarytas. Jak je dostają, bardzo się cieszą.
Te trudności bytowe w jakiś sposób dotykały też misjonarzy świeckich?
Nie. Myślę, że do wszystkiego da się przyzwyczaić, ale warunki nie są złe. Wiadomo, że prąd jest tylko trzy godziny w ciągu dnia. To jest kwestia przyzwyczajenia się. Mieliśmy dom z betonu, blachą pokryty, ale urządziliśmy jakąś małą kuchnię.
Czy przeżywała Pani jakieś załamania w związku z ogromem tej biedy materialnej i duchowej?
Na pewno były kryzysy. Tutaj inaczej patrzy się na to. Jeśli jest się na miejscu, tam się żyje, wiadomo, ze ludzie tam maja gorsze warunki. Jest bieda i zupełnie to inaczej wygląda niż u nas. Ale oni naprawdę sobie z tym radzą i często powinniśmy uczyć się od nich entuzjazmu, który mają mimo biedy. Są bardzo otwarci, rodzinni. Czasami są kryzysy — jest się daleko od domu, od osób, które cię rozumieją w sensie społecznym. Inna kultura, inna mentalność.
Misje polecam szczególnie młodym małżeństwom. Jest to ubogacanie siebie nawzajem. Później, zupełnie inaczej się patrzy na świat, na swoje życie. Taki jakiś przewrót.
opr. ab/ab
Copyright © by Dzieło Pomocy "AD GENTES"