O szacunku dla wody, sposobach jej pozyskiwania oraz trosce, by dla nikogo jej nie zabrakło mówi ks. Jan Fecko wspominając lata przeżyte w Burkina Faso.
Nikogo, zwłaszcza misjonarzy posługujących w Afryce, nie trzeba przekonywać, jak cennym dobrem jest woda. O szacunku dla wody, sposobach jej pozyskiwania oraz trosce, by dla nikogo jej nie zabrakło mówi ks. Jan Fecko wspominając lata przeżyte w Burkina Faso.
o. Jan Fecko SVD
W Tygodniu Misyjnym rozmawiamy o misjonarzach w kontekście uczynków miłosierdzia co do ciała. Drugi uczynek miłosierdzia to: „spragnionych napoić” . W tym kontekście o wodzie i to nie tylko tej, która zaspakaja pragnienie, ale i o „wodzie żywej” chcemy rozmawiać. Może ojciec najpierw opowie nam o Górnej Wolcie, o tym kraju, który wielu naszych słuchaczy nie potrafi umiejscowić.
Dziś Górna Wolta nazywa się Burkina Faso. Jest to kraj leżący w strefie Sahel. Leży pod Saharą. Ma tylko trzy rzeki, trzy Wolty: Czarną, Żółtą i Czerwoną. Problem wody jest tutaj wielkim problemem, zwłaszcza w strefie północnej kraju. Pora deszczowa trwa trzy miesiące. Bardzo rzadko pada pod koniec stycznia. W związku z tym trzeba budować studnie, żeby ludzie mieli wodę do picia. We wioskach nie stać ludzi na budowę studni. Szuka się miejsc bagnistych. Kobiety idą bardzo wcześnie rano z dużymi glinianymi garami na głowie, żeby przynieść tej wody. Wygrzebuje się w ziemi miejsce, w które powoli napływa brudna woda. I wracają z tą wodą w dzbanach na głowie. To są ilości 25-30 litrów. Jest to ciężar. Wodę trzeba zostawić, by się ustała i by muł osiadł na dno. Taką wodę ludzie piją.
Buduje się też studnie głębinowe, które są kosztowne. Taka studnia powstała także w naszej parafii, dzięki proboszczowi, który pozyskał fundusze we Francji na jej wydrążenie. Takich odwiertów firma zrobiła cztery albo pięć. Trzy głowice utknęły w granicie, na wysokości ok. 80 metrów. To była strata nie do odrobienia. To są głowice diamentowe, bardzo drogie. Udało się nam zrobić studnię głębinową, wierzę ciśnień. Jest też pompa elektryczna. W ten sposób mieliśmy wodę na potrzeby misji. W niedzielę, ludzi szli do kościoła kilka lub kilkanaście kilometrów, oczywiście bez butów, obmywali nogi przy tej studni.
Buduje się zapory wodne. To są projekty rządowe. Zapora wodna o dużej głębokości na małej powierzchni to jest jakieś rozwiązanie. Parowanie wody w Górnej Wolcie w porze suchej wynosi jeden centymetr powierzchni. To jest bardzo szybkie parowanie. W dziesięć dni to jest dziesięć centymetrów a w sto dni to jest metr wody niżej. To są ogromne ilości wody. Dobrym projektem jest budowanie małych, głębokich zbiorników wodnych. To są kosztowne przedsięwzięcia i na ogół mało kto zdobywa na nie pieniądze.
Kiedyś młodzież spytała misjonarza dlaczego ludzie są w tak niesprzyjających warunkach? Dlaczego nie pójdą tam, gdzie jest woda? Gdzie są warunki do życia.
źródło: photogenica
Trudno, żeby się przeprowadzać z tego względu, że tam wody nie ma. Także w Polsce gdzieniegdzie są warunki trudne do życia, a ludzie tam mieszkają. To jest ich ziemia. Tam jest ich wioska. Tam się urodzili i nie wiem, czy nawet takie myśli przychodzą im do głowy. Próbują sobie radzić na miejscu z brakiem wody, żywności, innymi problemami.
Jak ta wodą, tak trudno zdobytą gospodaruje się w typowym gospodarstwie rodzinnym?
Podzielę się swoim doświadczeniem. Byłem jakiś czas na parafii Sacre-Coeur w stolicy Wagadugu. W porze suchej racjonowano wodę dzielnicami. W mojej dzielnicy woda była od 4 rano do 5.30. Wieczorem odkręcałem kran i stawiałem wiadro. Ggdy woda zaczynała lecieć, to mnie budziło. Czekałem, by się wiadro napełniło i zakręcałem kran. To wiadro wody musiało mi starczyć na moje potrzeby. Trzeba się było umyć, czasami kilka razy dziennie. I jeszcze trzeba było zaoszczędzić wodę na pranie bielizny. Podobnie miałem na wsi. Tu mieliśmy swoją pompę. Też racjonowaliśmy wodę. Wiadro na dzień, na wszystkie potrzeby.
Europejczycy mają dość silną potrzebę higieny, a jak jest wśród tubylców?
Wśród tubylców też jest troska o czystość. Nie spotkałem brudasów. Wszyscy się myją co najmniej rano i wieczór. Oczywiście, korzysta się z tej wody bardzo oszczędnie.
Czy to jest woda do zewnętrznego użytku, czy też można ją pić? Mówił ojciec o wodzie bagiennej. Czy w związku z tym nie ma jakiś chorób?
Chorób jest bardzo dużo, zwłaszcza choroby przewodu pokarmowego, dur brzuszny, czerwonka, glizdy i robaki. Jeżeli widzimy na zdjęciach małe dzieci z dużym brzuszkiem, to tam może być nieraz i 500 robaków. Bardzo dużo chorób jest tego typu. Misjonarze prowadzą akcję uświadamiającą i zalecają filtrowanie wody. Myśmy zawsze filtrowali wodę. Są takie świece kamienne, które się wkłada, woda spływa w miarę zdatna do picia. Mimo tego zdarzają się choroby.
A zwierzęta gospodarcze?
W zasadzie takiej hodowli, jak w Polsce tam nie ma. Kozy, świnie, kury biegają sobie luzem po podwórku i same muszą znaleźć wodę i pożywienie. Wielkich hodowli nie spotkałem na wioskach, jedynie zagrody przydomowe. Specjalnie nikt nie karmi zwierząt, ani nie poi.
Czy słyszał ojciec o przypadkach śmierci z powodu pragnienia?
Nie spotkałem takich przypadków. Na pewno pośrednio — tak, bo bardzo dużo ludzi choruje na zapalenie opon mózgowych czy z powodu braku higieny, zakażeń, ran. Ale żeby ktoś zginął z pragnienia nie spotkałem takiego przypadku.
Rozmawiamy o wodzie w kontekście uczynku miłosierdzia „spragnionych napoić”. Chcemy poruszyć drugi aspekt — duchowy, główny nerw misji — głoszenie Chrystusa. Czy jest pragnienie Chrystusa, czy raczej z Dobrą Nowiną trzeba się przebijać? Wykazać cierpliwość? Po prostu być?
Myślę, że pierwsi misjonarze mieli więcej problemów, bo było to coś nowego. Obecnie misja katolicka ma swoją dobrą markę. Gdziekolwiek jechałem w busz, od razu wszyscy ludzie, nawet na nieznanym terenie zwracali się do mnie „mon pere” — „proszę ojca”. Istnieje świadomość, że misja przynosi jakieś polepszenie bytu, wyzwala człowieka od strachu przed duchami, wprowadza ład społeczny, buduje wspólnotę ludzi należących nie tylko do jednego klanu, ale wszystkich ludzi. To jest bardzo cenione. Wielu ludzi ciągle się zgłasza na katechumenat, żeby się przygotować do chrztu i należeć do wspólnoty chrześcijańskiej. Nie używają może takich mądrych terminów. Najczęściej mówią: „Ja chcę się modlić z tobą”. Ta wspólnota im się podoba, bo jest uczciwość, prawda, troska o człowieka potrzebującego, chorego, cierpiącego czy samotnego. Przykład życia jest znany nawet w głębokim buszu i to przyciąga ludzi.
Czyli taka społeczna część naszej wiary, a strona dogmatyczna? Czy w jakiś sposób jest trudna do przekazania, bo każda kultura ma swoją mentalność, wyobrażenia?
Myślę, że dla Afrykańczyków duchowość nie stanowi problemu. Miałem wrażenie, że świat duchowy był dla nich bardziej realny, niż świat materialny. Nie napotyka się wielkich przeszkód. Pewnie, że poziom wiedzy katechetycznej jest podstawowy. Głosi się to, co jest w „Credo”. Na nim jest oparta katecheza przygotowująca do chrztu, która trwa kilka lat. Są skrutynia czyli takie egzaminy, sprawdziany. W skład takiego skrutynium wchodzi najpierw egzamin z wiedzy. Trzeba znać modlitwy, orientować we Mszy św., znać fragmenty Ewangelii. Drugi element to zaangażowanie w życie wspólnoty. Mają jakieś składki czy udział w pracach na polu należącym do wspólnoty. Trzecim elementem jest świadectwo innych chrześcijan, a nawet pogan, którzy mówią, czy ten człowiek naprawdę nawrócił się i żyje po chrześcijańsku. Strona dogmatyczna nie jest aż tak wypunktowana, gdyż to są najczęściej analfabeci. Po prostu wierzą w Boga; wierzą, że Jezus ich zbawia i jest obecny w słowie Bożym oraz w sakramentach. To im wystarcza, żeby odmienić swoje życie, pozbyć się pogańskich obyczajów, które się nie godzą z Ewangelią.
Pytając misjonarzy o ich pracę — pytamy o różnego rodzaju kryzysy. Czy nie przychodziło zniechęcenie: ja tutaj pracuję na misji, a gdzieś daleko żyją sobie normalnie ludzie...
Tego typu porównań nie robiłem. Ale kryzysy są, gdziekolwiek by człowiek nie był. Przychodzi jakieś załamanie, zniechęcenie, kiedy się nie widzi owoców swojej pracy. Czasami zdrowotnie jest się osłabionym. Nie ma siły. Brakuje pieniędzy na benzynę, naprawienie samochodu lub motoru, na żywność. Tego typu kryzysy istnieją. Jakieś zmęczenie po kilku malariach pod rząd, trudno się pozbierać. I te odległości — długie dojazdy do wiosek. Czasami chciałoby się, żeby efekty były bardziej błyskotliwe, większe, szybsze. Pan Bóg ma swoje rytmy działania.
Jak ludzie przyjmują Ewangelię?
To zależy od plemienia, od kraju. Afryka jest dużym kontynentem. Ma strefy kulturowe, klimatyczne, językowe. W dzisiejszej Burkina Faso jest ok. 60 plemion. Każde ma swój język, zwyczaje, kulturę. Są jeszcze dialekty, jak w każdym innym języku. Na Wybrzeży Kości Słoniowej 80 plemion miejscowych plus ludność napływowa z innych krajów. To jest wielki kalejdoskop, mozaika ludzi, kultur, obyczajów. Trudno powiedzieć, gdzie jest lepiej, gdzie gorzej. Plemiona, które żyły w trudnych warunkach, na przykład w strefie Sahelu, z nimi się lepiej pracuje, bo są to ludzie bardziej solidni, uformowani przez klimat. Natomiast tam, gdzie wszystko przychodzi łatwo, bo jest dużo deszczu, dużo wody, wszystko samo rośnie w buszu. Nie trzeba pracować. Z takimi ludźmi się trudniej pracuje, bo chrześcijaństwo jest wymagające. Trzeba coś z siebie dać. Jak ktoś nie musi z siebie dużo dać, bo wszystko jest pod ręką, w dziedzinie duchowej to ma jakieś odbicie. Trudniej się pracuje z takimi plemionami nie tylko w dziedzinie religijnej, ale i społecznej.
Mówił ksiądz o zmęczeniu, przebytych malariach, zniechęceniu. Czy po odpoczynku, entuzjazm do pracy powraca?
Nie tylko po urlopie. Tam na miejscu mamy rekolekcje, spotkania koleżeńskie. To też dodaje energii. Kiedy się porozmawia ze współbratem, problemy przechodzą. Wszędzie, w Polsce też tak jest.
Dziękujemy i życzymy Bożego błogosławieństwa.
opr. ab/ab
Copyright © by Dzieło Pomocy "AD GENTES"