Co z mojego wyjazdu wyniosłem?
„Każda żyjąca dusza jest jako ta świeca, która sama się spala, a innym przyświeca” – te słowa bł. Edmunda Bojanowskiego towarzyszyły mi, gdy wyjeżdżałem na wolontariat misyjny do Albanii. Miałem wiele pytań: jak będzie wyglądała nasza praca z dziećmi albańskimi, jakie przeszkody mogą nas tam spotkać, jak w ogóle my, jako wolontariusze, się zgramy – bo z niektórymi mieliśmy się spotkać pierwszy raz w życiu. I byłem trochę rozczarowany, kiedy w kolejnych dniach otrzymywaliśmy coraz cięższe fizycznie zadania przy wycinaniu chwastów i krzaków. Co prawda byłem o tym poinformowany, ale myślałem, że ta praca będzie jakoś na przemian z animacją i zabawą z dziećmi. Nadszedł wreszcie taki dzień, kiedy miałem ochotę się zbuntować i powiedzieć sobie „dość z taką robotą!”. Wtedy przypomniałem sobie słowa z Listu do Hebrajczyków (Hbr 12, 5-7): „Synu mój, nie lekceważ karania Pana, nie upadaj na duchu, gdy On cię doświadcza. Bo kogo miłuje Pan, tego karze, chłoszcze zaś każdego, którego za syna przyjmuje”. Był to dla mnie najcięższy dzień, prawdziwa chłosta, kiedy musiałem się pogodzić z tym, że wolontariat to nie to, co sobie wyobrażam, ale to, co Pan dla mnie przygotował.
Szczególną pomocą okazała się modlitwa, Msza św., możliwość spowiedzi i przyjęcia Jezusa w Komunii św. Bardzo pomogła mi codzienna, poranna adoracja Najświętszego Sakramentu i medytacja fragmentu Ewangelii. Jest to nowa forma modlitwy, z jaką się spotkałem, mimo że wcześniej praktykowałem już lekturę Pisma Świętego. Ten szczególny czas pozwolił mi również odkryć braki w mojej modlitwie, a ciekawym doświadczeniem była dla mnie lektura „O naśladowaniu Chrystusa” św. Tomasza a Kempis. Największym umocnieniem były dla mnie słowa ojca Wojtka w jednym z jego kazań, które zapadły mi głęboko w pamięć. Mówił on, iż wolontariat misyjny polega na tym, że Jezus Chrystus jest wolontariuszem w naszym życiu i przestawia wszystko tak, jak chce. Jego słowa sprawiły, że w każdej czynności i osobie zacząłem poszukiwać Jezusa, gdyż uwierzyłem, że On jest, czuwa i czeka, aż do Niego przyjdę.
Wyjazd w ramach wolontariatu misyjnego umożliwił mi spotkanie z kulturą Albańczyków m.in. poprzez odwiedziny u rodzin albańskich, obecność na weselu muzułmańskim, opowieści ojca Wojtka, wyjazd do sanktuarium św. Antoniego z Padwy.
Co z mojego wyjazdu wyniosłem? Po pierwsze – chęć kolejnego wyjazdu za rok. Po drugie mam świadomość, że działalność misyjna to nie tylko nauczanie z Pismem Świętym w ręku, ale świadectwo żywych ludzi oraz że oprócz modlitwy i pomocy materialnej potrzebne są też ręce gotowe do pracy. Moja modlitwa osobista nabrała w Albanii nowych elementów. Ponadto zrozumiałem, że od pewnych rzeczy uciec nie wolno, że działalność misyjna dotyczy tak naprawdę każdego chrześcijanina, katolika. Osobiście dziękuję dziś Bogu za łaskę wyjazdu, za te dwutygodniowe rekolekcje, łączące modlitwę z pracą fizyczną.
opr. aś/aś