Tam, gdzie komar mówi dobranoc...

Rozmowa z misjonarzem w Gabonie

Tam, gdzie komar mówi dobranoc...

Gabon, co to takiego? Przeciętny Polak nigdy nie słyszał o takim kraju.

- Rzeczywiście, Gabon jest bardzo mało znany w Polsce, wcześniej sam o nim nic nie wiedziałem. Niedawno znalazłem kilka artykułów po polsku o wyprawach do tamtejszej dżungli i o gabońskich parkach narodowych. Największą reklamę Gabonowi zrobił protestancki misjonarz, wirtuoz, znawca twórczości Bacha i lekarz dr Albert Schweitzer, który otrzymał za działalność medyczną w Gabonie Nagrodę Nobla. Gabon leży w środkowej Afryce, na równiku, nad Oceanem Atlantyckim. Graniczy z Gwineą Równikową, Kamerunem (na północy) i Kongiem (na wschodzie i południu). Najpierw była to kolonia francuska, a od 1960 roku niezależne państwo, które w swojej historii miało tylko dwóch prezydentów: Leona Mba i Omara Bongo, który rządzi krajem od 1967 roku. Niewielka populacja (nieco ponad milion mieszkańców), bogactwa naturalne (ropa, gaz, uran, drewno, diamenty, złoto) i zagraniczne inwestycje uczyniły z Gabonu jeden z najbogatszych krajów regionu. Podobno stolica, Libreville, jest piątym najdroższym miastem świata (po Tokio, Osace, Hongkongu i Oslo). 80 proc. kraju to dżungla. Jak to już jest w zwyczaju w tamtym rejonie świata, zyski z eksploatacji bogactw naturalnych trafiają do wąskiej grupy „trzymających władzę", a szary mieszkaniec niewiele z tego korzysta.

Jak długo Ojciec pracuje w Gabonie?

- Dwa lata, to nie dużo. Cała nasza misja kapucyńska w Gabonie jest dość młoda. Pierwsi dwaj bracia przybyli tam w sierpniu 2000 roku. Potem sukcesywnie dojeżdżali następni, ja dotarłem jako siódmy, a po mnie było jeszcze trzech. Wszyscy jesteśmy Polakami i pracujemy w czterech parafiach w diecezji Libreville.

 

Jaka jest religijność Gabończyków?

- Jak wszyscy Afrykańczycy, są oni bardzo religijni, to znaczy sfera religii i duchowości jest dla nich bardzo ważna, ale pod pojęciem religijności możemy tu rozumieć wszystko, także wiarę w leśne duchy, wampiry, syreny oraz popularność ogromnej liczby sekt, które przybywają do Gabonu zwłaszcza z sąsiedniego Kamerunu. Twierdzi się, że kraj jest tradycyjnie katolicki, ale w praktyce różnie z tym bywa. Coraz bardziej obecny jest islam, wielką popularnością cieszą się różni uzdrawiacze (kwestia zdrowia i uzdrowienia jest kluczowa dla Afrykańczyka), „wyrzucacze" demonów, interpretatorzy snów i inni szarlatani wykorzystujący lęki i magiczne myślenie ludzi. Powszechna jest wiara w wampiry, czyli w złych czarowników, którzy wędrują w nocy pod postacią zwierzęcia i zabijają lub rzucają urok na śpiących ludzi. Lokalną ciekawostką jest synkretyczny kult bwiti mieszający tradycyjne wierzenia i mity z elementami chrześcijaństwa. Jest to prawdziwe wyzwanie duszpasterskie w naszym regionie.

Największe zdziwienie krajem...?

- Tutaj przeżywa się swoisty szok kulturowy. Ludzie myślą inaczej niż ja, inaczej reagują, oglądamy razem film, ale śmiejemy się w zupełnie innych momentach... Podobno im dłużej mieszka się w Afryce, tym łatwiej się do tych różnic przyzwyczaić, ale wciąż jest się zaskakiwanym czymś nowym. Poza tym w oczy rzucają się smutni ludzie. Mówi się, że Gabon jest smutny, zdziwieni są tym nawet odwiedzający nas misjonarze z sąsiednich krajów. Myślę, że powodem tego stanu rzeczy są trudności życiowe i rodzinne. Słynna afrykańska rodzina, dająca poczucie bezpieczeństwa, niezostawiająca nikogo samemu sobie, przeżywa dziś w Gabonie wielki kryzys. Znam wielu młodych, którzy rozmawiali ze swoim ojcem (jak tu się mówi: biologicznym) raz w życiu... przez telefon. Żyją w domu ze swoją matką, ciotką, kuzynką... każde dziecko ma innego ojca. To rodzi prawdziwy kryzys tożsamości.

Zastanawiające jest też to, że w przydrożnych barach muzyka gra na cały regulator, nie da się w ogóle rozmawiać. Dochodzimy ze współbraćmi do wniosku, że ludzie nie mają o czym albo nie potrafią ze sobą rozmawiać, więc wolą się „zagłuszyć".

Jakie problemy duszpasterskie występują najczęściej?

- W naszych parafiach problemem jest wspomniany już kult synkretyczny bwiti, w który zaangażowanych jest wiele osób. Odbywa się to po kryjomu i to powoduje, że nasze relacje stają się nieszczere. „Biały ksiądz tego nie lubi, więc trzeba go okłamać, zresztą i tak nic by nie zrozumiał z naszej afrykańskiej kultury". Kolejny problem to pogmatwane sprawy rodzinne: dzieci bez swoich rodziców, brak małżeństw (kościelne są wielką rzadkością), niestabilność domów, zalegalizowana poligamia. W naszej parafii są dwa śluby rocznie, zazwyczaj ludzi starszych. Inną trudnością jest brak zaangażowania ze strony mieszkańców, trudno ich zmotywować, łatwo się zniechęcają zwłaszcza do planów długoterminowych. To trochę nas zniechęca, ale jednocześnie uczy podstawowej zdolności, jaką należy posiąść w Afryce - cierpliwości.

A co z radościami pracy w Afryce?

- Oczywiście, że są! Wiele zadowolenia daje praca z różnymi wspólnotami, z ludźmi, którzy naprawdę chcą się formować. Mamy w naszych parafiach pierwsze w kraju wspólnoty neokatechumenalne, to ludzie bardzo chłonni słowa i wdzięczni za to, że się im towarzyszy. Mamy paru młodych liderów, gotowych organizować coś z własnej inicjatywy. Ogromną radość dała mi kilkudniowa wizyta w wioskach położonych nad brzegami rzek. Można do nich dopłynąć tylko łodzią i mieszka się razem z nimi w ich domkach. Panuje tam spokój, wszystko toczy się powoli, mieszkańcy żyją, jakby w innym świecie, w harmonii z naturą.

Poza tym sam pobyt w Afryce dostarcza wielu radości, często wieczorami siadamy i rozmawiamy w naszej wspólnocie zakonnej o tym, czego doświadczyliśmy w ostatnich dniach. Zawsze można się pochwalić jakimiś śmiesznymi sytuacjami, jak na przykład zatrzymaniem przez policję, która daje mandat za objechanie ronda dwa razy - powód: nadmierne zużycie asfaltu.

Smutne wydarzenia...

- Wizyty u chorych są przygnębiające. Wracamy od nich w ciszy, ale także zdenerwowani. Chorzy są w opłakanym stanie. We współczesnej mentalności społecznej nie ma zwyczaju opiekować się człowiekiem chorym, starym, nawet młodym, który umiera na AIDS. Rodzina często nie zapewnia należytej opieki. Jeśli ktoś jest chory, to nie ma dla niego pieniędzy na leki, szpital, ale gdy umrze, znajdą się pieniądze na wielki pogrzeb oraz kilkudniowe świętowanie żałoby, jedzenie i opłakiwanie. To są niekonsekwencje, martwy człowiek jest ważniejszy od żywego.

A sprawy materialne? Co jest najbardziej potrzebne?

- No tak, misje bez problemów materialnych to rzadkość. W Gabonie nie można w ogóle kupić sprzętów liturgicznych, przywozimy je z Europy. Mamy problemy za środkami transportu, szukamy sponsora, który zakupiłby łódź z silnikiem i samochód terenowy. Nasz sekretariat misyjny w Warszawie próbuje zebrać pieniądze na budowę niedużej przychodni. Kwestia zdrowia jest ważna, wiele osób cierpi z powodu malarii, robaczyc i AIDS.

Co daje Ojcu praca duszpasterska, Afryka?

- W tajemnicy zdradzę, że jestem tam trochę z powodów egoistycznych. Zdaję sobie sprawę z tego, że takiego doświadczenia nie zdobędę tutaj, w Polsce. Afryka zmienia wciąż moje patrzenie na świat, na człowieka, na moich współbraci i na Kościół. Daje mi wiele okazji do stawiania sobie ważnych pytań. Wiem, że misjonarz wracający po kilku latach do kraju już nie jest tym samym człowiekiem, i to dobrze. Codziennie odkrywam rzeczy ciekawe i nowe i daję się opanowywać przez bakcyl Afryki.

Tam, gdzie komar mówi dobranoc...


Łukasz Woźniak OFMCap

Essassa, Gabon

Strony: www.misje.ofmcap.pl;

www.misjagabon.bloog.pl

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama