Łagiewniki, światowe centrum kultu Miłosierdzia Bożego. Tu wymodlono wiele łask i cudów. Jednym z takich cudów jest Ludwiś
Łagiewniki to miejsce niezwykłe. Tu chodzi się po śladach św. s. Faustyny i niemal co krok odnajdujemy miejsca, gdzie apostołka Bożego Miłosierdzia spotykała się z Panem Jezusem, Maryją czy aniołami.
Tu dziś znajduje się światowe centrum kultu Bożego Miłosierdzia: kaplica ze słynącym z łask obrazem Jezusa Miłosiernego i relikwiami św. s. Faustyny oraz poświęcona przez Jana Pawła II Bazylika Bożego Miłosierdzia. Tu też wymodlono wiele łask, o czym świadczą nadsyłane świadectwa oraz wota - mówi Małgorzata Pabis, rzecznik prasowy Sanktuarium Bożego Miłosierdzia w Krakowie-Łagiewnikach. Jest ono bliskie jej sercu od lat. Od siedmiu jest jego rzecznikiem prasowym, co - jak podkreśla - postrzega jako wielką łaskę Bożego Miłosierdzia, wyproszoną właśnie za wstawiennictwem św. s. Faustyny. - Moja mama za każde ze swoich dzieci modli się, prosząc o pomoc szczególnego patrona. Mnie przypisała właśnie św. Faustynę... I tak trwa moja przygoda z apostołką Bożego Miłosierdzia i Łagiewnikami. Przebywając tu na co dzień, byłam i wciąż jestem świadkiem wielu cudów, zarówno małych, jak i tych wielkich - mówi M. Pabis.
Jednym z takich cudów jest Ludwiś. 6 sierpnia 2019 r. M. Pabis otrzymała dramatyczną informację: „Pani Małgorzato, zwracam się z wielką prośbą o modlitwę o cud uzdrowienia noszonego pod sercem dziecka. Jestem w czwartej ciąży. Wykryto szereg komplikacji. Grożą choroby genetyczne, ciężkie choroby serca, poronienie... jest ciężko. Nieśmiało proszę o modlitwę w sanktuarium w Łagiewnikach. Błagam o cud uzdrowienia i potrzebne łaski i świętość dla niego”. - Po takiej prośbie natychmiast zgłaszam intencję na Godzinę Miłosierdzia i rusza modlitewny szturm. Pani Bernadetta nie traci ducha. Odpisuje: „Staram się modlić i wierzyć, że to czas próby”. Kobieta modliła się o dar potomstwa. Pomału mijają dni. 28 września otrzymuję pierwsze zdjęcia z USG dzidziusia. Jego mama pisze: „To Ludwiś. Lekarz powiedział że na razie parametry serca i innych narządów są w normie. Mam powtórzyć badania za dziesięć tygodni”. Trwa modlitwa w Łagiewnikach. W końcu 8 lutego przychodzi na świat chłopczyk - w Godzinie Miłosierdzia. Otrzymuję tę wiadomość, kiedy jestem w Kaplicy Wieczystej Adoracji w Łagiewnikach - opowiada rzecznik łagiewnickiego sanktuarium, dodając, iż Ludwiś jest zdrowy. Dzień przed jego narodzinami starsza siostra - trzyletnia Tereska - cały dzień chodziła, nucąc: „Jezu, ufam Tobie”.
- Wdzięczni rodzice chłopca pamiętają o wymodlonej łasce dla swojego dziecka i zaprosili nas na chrzest. Otrzymali od nas obrazek z Panem Jezusem Miłosiernym i aktem zawierzenia świata Bożemu Miłosierdziu, którego dokonał w Łagiewnikach św. Jan Paweł II 17 września 2002 r. - podkreśla M. Pabis.
Trzy lata temu do łagiewnickiego sanktuarium napisał też zrozpaczony Piotr. Jego żona Joasia, będąc w czwartej ciąży, miała bardzo wysokie ciśnienie i zatrucie organizmu. W takim stanie trafiła na stół operacyjny. Lekarze stwierdzili u niej zespół HELLP, a to zagrażało życiu dziecka, które nosiła pod sercem. Gdy Oleńka przyszła na świat w 27 tygodniu ciąży - 26 kwietnia 2017 r. - ważyła jedynie 830 gramów. Początkowo jej stan był stabilny, ale lekarze ostrzegali rodziców, że „wszystko może się zdarzyć”. Maleńka była cała podłączona do różnych urządzeń, które monitorowały jej stan.
- My w Łagiewnikach codziennie byliśmy informowani o tym, co dzieje się w Warszawie. I trwaliśmy na modlitwie za Oleńkę. Niestety, nadszedł moment, o którym mówili lekarze. Ola była reanimowana, bo jej serduszko stanęło... Gdy tylko się o tym dowiedziałam, pojechałam do sanktuarium i modliłam się... Błagałam Boga o cud. Widziałam, jak bardzo cierpią Joanna i Piotr. Jak walczą o życie córki. Jak błagają o modlitwę... - wspomina M. Pabis. - Ostatecznie dziewczynka przezwyciężyła wszystkie trudności, choć z punktu widzenia medycyny nie miała prawa przeżyć. Jej organizm był tak zatruty, że wynik CRP wyniósł 312 przy normie 5! To był pierwszy przypadek w tym szpitalu, że dziecko nie umarło. Zwykle zgony były już przy CRP 100. Ola miała także m.in.: zapalenie płuc, bezdechy, mały wylew w mózgu, wstrząs septyczny, retinopatię, odbarczany płyn z osierdzia, przetaczaną krew, przeszła śmierć kliniczną. Żyła jednak i walczyła. Udało się. Modlitwy zostały wysłuchane. A rodzina przyjechała do Łagiewnik, by podziękować Panu Jezusowi i św. s. Faustynie za wstawiennictwo - dodaje rzecznik sanktuarium.
M. Pabis przytacza jeszcze jedno świadectwo wyproszonej łaski. - Niezwykle wzruszające i takie bliskie - zauważa, dodając, iż jego autorem jest ks. Krzysztof Prokop, proboszcz parafii pw. św. Stanisława Kostki w Niskowej, który zachorował na koronawirusa. Kiedy wyzdrowiał, pierwsze kroki skierował właśnie do Łagiewnik i dał takie świadectwo: „Pięć tygodni temu wykryto u mnie zakażenie koronawirusem. Nie wiem, kiedy i w jakich okolicznościach doznałem zakażenia. Na początku myślałem, że mam do czynienia z grypą i tak też się leczyłem po wcześniejszej konsultacji telefonicznej z lekarzem. Niestety leki nie działały. Temperatura wciąż była wysoka. Mój stan zdrowia z każdym dniem pogarszał się i w niedzielę 29 marca, kiedy otrzymałem pozytywny wynik badania, pogotowie ratunkowe zabrało mnie do Szpitala Uniwersyteckiego w Krakowie. Z tego względu nasz kościół został zamknięty i wiele osób w parafii zostało objętych kwarantanną, bo istniało poważne zagrożenie ogniska zakażenia. Wielu było zdziwionych, że ksiądz wikariusz, który mieszka na plebanii i pomagał mi od początku choroby, nie jest zarażony. Podobnie ss. zmartwychwstanki, które posługują w naszej parafii, kleryk Marcin i nasza pani kucharka. Wszystkim tym osobom zrobiono testy, a wyniki okazały się negatywne. Nikt się w parafii ode mnie nie zaraził. Nie powstało tutaj żadne ognisko koronawirusa. Myślę, że to jest owoc modlitwy. Cała parafia jednoczyła się na niej codziennie, zwłaszcza na wieczornym Różańcu, łącząc się poprzez transmisję najpierw z kaplicy na plebanii, a później już z naszego kościoła. Modlili się nie tylko wierni z Niskowej. Otrzymywałem też sygnały od wielu osób, od moich przyjaciół i znajomych kapłanów i sióstr zakonnych z Polski i tych, którzy mieszkają i pracują zagranicą, że jednoczą się z nami i wspierają nas swoją modlitwą. Nie mam wątpliwości, że to właśnie dzięki modlitwie wstawienniczej tylu osób i dzięki niezgłębionemu Bożemu Miłosierdziu udało mi się wyzdrowieć i nikt nie został zarażony w mojej parafii. Od samego początku, jak tylko trafiłem do szpitala, miałem taką nadzieję, że wrócę do domu na Niedzielę Bożego Miłosierdzia i tak też się stało. Kiedy przeżywaliśmy Nowennę przed Świętem Miłosierdzia, w czwartek włączyłem sobie o 15.00 transmisję z kaplicy z Łagiewnik. Zaczynała się Godzina Miłosierdzia. Wtedy zadzwonił telefon i otrzymałem radosną informację od lekarza z laboratorium, że wynik mojego testu jest negatywny.
Nie mam wątpliwości, że Jezus Miłosierny, którego adorujemy w wieczystej adoracji Najświętszego Sakramentu w naszej parafii ma zarówno mnie, jak i moich parafian w swojej szczególnej opiece. To Jezus Miłosierny nas uchronił. Dlatego w sobotę przed Świętem Bożego Miłosierdzia, gdy zostałem wypisany ze szpitala, po drodze przyjechałem tutaj do Sanktuarium Bożego Miłosierdzia, by dziękować i uwielbiać Boga za Jego łaski i wielkie miłosierdzie, które nam okazał. Dla wielu, którzy nie patrzą przez pryzmat wiary, może będzie to zwykły zbieg okoliczności, może będą szukać jakiegoś wytłumaczenia, ale dla nas to jest znak, dla nas to jest cud Bożego Miłosierdzia, że tak to się wszystko dobrze zakończyło. Myślę, że z całą moją parafią przeżyliśmy trudny czas. Może był on po to, by coś więcej zobaczyć i zrozumieć. To nas bardziej zjednoczyło i uświadomiło nam, co jest tak naprawdę w życiu najważniejsze”.
Echo Katolickie 40/2020
opr. mg/mg