W chwili, kiedy czytacie Państwo ten tekst, na trasie Pieszej Pielgrzymki Podlaskiej na Jasną Górę są już wszystkie grupy. Do duchowej stolicy Polski wędrują też pątnicy z innych diecezji. Mówi się, że nie ilość, a jakość jest ważna, ale trudno oprzeć się pokusie porównywania – szczególnie „starym pątnikom”, do których należy również piszący te słowa, pamiętający, „jak było kiedyś” i „jak jest dzisiaj”.
Kilkunastoosobowe grupki reprezentujące duże dekanaty czy wielotysięczne parafie – często z powodów czysto pragmatycznych łączone w większe całostki – cieszą, ale też generują smutną refleksję. Wiele z nich zniknęło. Gdzie nam dziś do rzędu wielkości kilkunastotysięcznej rozśpiewanej rzeszy wiernych, czekających z tęsknotą sierpnia, bo „coś” nie dawało spokoju, kazało iść na Jasną Górę? Nie bać się trudu, miesiącami wcześniej zbierać konserwy, szykować namioty, dobrze rozchodzić buty?
Co się z nami stało? Dlaczego wywiało „pielgrzymkowego ducha” z kościołów, rodzin, środowiska akademickiego? Dlaczego nawet pośród księży coraz trudniej znaleźć kandydatów na przewodników i opiekunów duchowych grup? Wszak, jak mówią, z „niewolnika nie ma robotnika”. Czy problem leży w tym, że aby wyruszyć na pielgrzymi szlak, „pielgrzymkę trzeba czuć?” – to jest warunek sine qua non uczestnictwa w niej? Chyba niekoniecznie…
Wydaje się, że odpowiedzi na te i inne pytania dostarczają wiedzy nie tylko na temat opisywanego zjawiska, ale również na temat Kościoła jako takiego. Można zaryzykować tezę, że pielgrzymowanie jest lustrem odbijającym naszą duchową kondycję – ukazującym mocne i słabe jej strony, definiującym jej samoświadomość. Ale po kolei.
Historia…
Pielgrzymowanie wpisane jest w religię od niepamiętnych czasów. Jest symbolem życiowej wędrówki, ujętej w kategorie czasu i przestrzeni. Jego trud obrazuje duchowe walki, pragnienie osiągnięcia świętości. Zmęczenie, niewygody – chęć podjęcia pokuty za grzechy.
Pielgrzymowali wyznawcy judaizmu – św. Łukasz zamieszcza w swojej Ewangelii opis pielgrzymki Świętej Rodziny do Jerozolimy i związany z nią epizod zaginięcia 12-letniego Jezusa. Ciekawe, że historia Camino (hiszp. droga – pielgrzymka do grobu św. Jakuba w Santiago de Compostela wiodąca wieloma szlakami, niektóre z nich rozpoczynają się na terenie dzisiejszej Estonii i liczą grubo ponad 3 tys. km!) jest dużo starsza niż obecność relikwii apostoła na Półwyspie Iberyjskim i „chrystianizuje” stary, pogański szlak wiodący do Finisterry.
Zachowało się wiele świadectw wędrówki Polaków na Jasną Górę; najstarsze zorganizowane pielgrzymki piesze (np. kaliska, warszawska) liczą sobie blisko 300 lat. Pielgrzymujemy też do sanktuariów lokalnych – w naszej diecezji m.in. do Leśnej Podlaskiej, Kodnia, Woli Gułowskiej. Pamięć pielgrzymek (indywidualnych, grupowych) przechowują literatura, poezja, tradycja. Stanowią ważny element pobożności ludowej, ale też mówią o wewnętrznej intuicji, każącej widzieć w pielgrzymowaniu obraz ludzkiego życia.
Warto wspomnieć, że w czasach komunizmu pielgrzymki były także rodzajem uzewnętrznionej deklaracji, stanowiącej niezgodę na zniewolenie, deptanie świętości, pogardę dla człowieka, wyrazem patriotyzmu.
…i teraźniejszość
Co z tego dziś zostało? To widać. Bez wątpienia oczyściły się motywacje, pielgrzymowanie stało się elementem życia duchowego. Nie ma w nim deklaracji politycznych, mamy wolny kraj. Niekiedy mówiło się, że w siermiężnej komunie pielgrzymki były dla wielu swoistymi „obozami wędrownymi” – formą aktywnego wypoczynku, okazją do spotkania znajomych itp. Nie było ofert all inclusive, tanich wczasów w Egipcie czy Turcji. Czy one stanowią dziś zasadniczą „konkurencję” dla pielgrzymek? I tak, i nie.
Problem jest dużo głębszy. Przywykliśmy do wygody. „Po co tłuc się kilka, kilkanaście dni na piechotę, skoro da się w ciągu czterech godzin dojechać do Jasnej Góry samochodem” – mówią moi rozmówcy. Zaoszczędzony czas można przeznaczyć na wypoczynek, wyjazd w góry albo nad morze.
Czy jednak w pielgrzymowaniu chodzi li tylko o zaliczenie wizyty w sanktuarium? Staliśmy się niewolnikami czasu. Liczymy go, kalkulujemy dni, godziny i minuty. Ktoś zwrócił uwagę na charakterystyczny fakt: nawet na dworcach i w galeriach handlowych ludzie, jadąc ruchomymi schodami, przeskakują po kilka stopni, ponieważ – wedle ich mniemania – poruszają się one… zbyt wolno! Z drugiej strony marnujemy go bezsensownie, godzinami ślęcząc nad ekranami smartfonów i komputerów.
Duch pokuty?
Pośpiech, nastawianie się na branie, konformizm to nie tylko powód rezygnacji z pielgrzymowania – to też podłoże dramatycznie płyciejącej relacji z Panem Bogiem. Po prostu coraz mniej nam się chce. Czegokolwiek i kogokolwiek. Codzienność dostarcza wystarczającej liczby bodźców, emocji, doznań. Niezliczone współczesne „raje” kuszą i wabią. Atomizacja społeczeństwa, niechęć do wchodzenia w realne relacje, uzależnienie od multimediów dotykają także wspólnotę Kościoła. Chrystus przestaje interesować, fascynować – Ewangelia ze swoimi radykalnymi wymaganiami staje się utopią.
Zewsząd słychać utyskiwania, że „my chcielibyśmy”, ale ci niedobrzy księża są wszystkiemu winni. Proszę bardzo – jest szansa! Ruszyła pielgrzymka. Można pójść na całość – duchowa full opcja stoi otworem przed chętnymi. Dlaczego z niej nie korzystamy?
Pielgrzymka to trud, zmęczenie, bolące nogi. Pielgrzymka to zatem również pokuta, walka ze zmęczeniem. Kto był, ten wie. W związku z tym rodzi się kolejne pytanie: czy nie jest tak, że niezrozumienie wartości pielgrzymowania związane jest z zagubieniem w naszym przeżywaniu relacji z Jezusem potrzeby pokuty? Czy – idąc dalej – nie wynika to z wyparcia świadomości grzechu, winy, potrzeby naprawienia relacji?
Od lat piątkowy post (powstrzymanie się od jedzenia mięsa) jest dla większości społeczeństwa prawno-ascetycznym dziwolągiem, którego się nie przestrzega. Wigilijne burczenie w brzuchu to element folkloru. A Wielki Post i Adwent dawno zatraciły swój pokutny charakter. „Po co pokutować, skoro nie czuję żadnej więzi z Chrystusem?” – pyta młody człowiek. Oto sedno problemu. Codzienność i wiara to nie dwa nurty jednej rzeki, ale dwie rzeki.
Pielgrzymka jest swoistym lustrem naszej pobożności, wiary, sposobu jej przeżywania. Odrzucamy wszystko, co trudne, co ma ciężar krzyża, jest naśladowaniem Chrystusa. I to jest problem. Rzecz jasna winą obarczamy innych – jacyś bliżej niezidentyfikowani „oni” sprawiają, że przestaję chodzić do kościoła, spowiadać się. Taki jest medialny przekaz.
Pielgrzymki są piękne i ważne. Niech znaczą nasze polskie drogi, niech stanowią zaproszenie i wyrzut sumienia – nawet jeśli miałoby w nich wędrować po kilka osób.
Echo Katolickie 31/2022