Jak trudno się pogodzić z tym, co ich spotyka - pielgrzymka niewidomych jest zawsze wyjątkowa
Łatwo sobie wyobrazić, jak trudno pogodzić się z tym, co ich spotyka. Wystarczy zamknąć oczy i próbować się poruszać. Dlatego pielgrzymka osób niewidomych jest zawsze wyjątkowa. W tym roku spotkali się oni u stóp Matki Bożej Bolesnej w Chełmnie, 40 km na północ od Torunia.
Czy pan Janusz wie, że niebo nad Chełmnem jest dziś stalowoszare, a kosmyk jego siwiejących włosów odstaje zadziornie od reszty? Może szepnie mu o tym na ucho żona, chociaż... czy to istotne? Dla mnie tak. Oko czujnie rejestruje napływających pielgrzymów − ich żółte chusty promieniują słonecznym ciepłem. Ktoś dojada kanapkę, jakaś dłoń wędruje ku innej w geście powitania, niektórzy szczelniej otulają się kurtkami. A on od ponad 20 lat nic nie widzi, choć − jak podkreśla − właśnie wtedy, kiedy opadła czarna kurtyna, przejrzał naprawdę...
− Traciłem wzrok powoli. W 1976 r. przeszedłem na rentę, a od ponad dwudziestu lat nie widzę całkowicie. Straciłem wzrok fizycznie, natomiast przejrzałem... Modliłem się o to podczas pieszej pielgrzymki z Torunia do Częstochowy. To znaczy − nie modliłem się o odzyskanie wzroku. Tylko myślałem: „Panie, spraw, bym przejrzał”. I... chyba przejrzałem. Nie widząc fizycznie, przejrzałem. Stałem się innym człowiekiem. Utrata wzroku uzmysłowiła mi, że ważniejsze są inne wartości − te duchowe. Myślę, że nigdy bym się tak nie zrehabilitował, gdyby nie głęboka wiara w to, że Chrystus jest ze mną. Że nigdy nie jestem sam w tej ciemności...
Pan Janusz to zaprawiony w bojach pielgrzym − zjeździł już kawał Polski, a i przeszedł niemało. Częstochowa, Mokre, Rywałd. Pielgrzymka do Chełmna to − po zjazdach w Gostyniu i Łomży − trzecie spotkanie w ramach Ogólnopolskiej Pielgrzymki Osób Niewidomych i Niedowidzących. − Żałuję, że dopiero trzeci raz. Dlaczego? Bo tu doświadczam bliskości tych, którzy mają podobne zainteresowania, podobne „czucie duchowe”, podobne problemy. Jest mi o wiele łatwiej uwierzyć w drugiego człowieka...
Żona Krystyna potwierdza. − Mąż uwierzył w siebie, gdy poszedł na pielgrzymkę do Częstochowy. Zresztą, cały czas jest w drodze. Kieruje się modlitwą — dodaje.
No i jeszcze poezja. Odskocznia. Wtedy człowiek „zaczyna żyć w innym wymiarze”. Poetyckie jest to widzenie świata pana Janusza. Nawet wtedy, kiedy podczas pielgrzymiej Drogi Krzyżowej rozważa stację ósmą. − Pan Jezus pociesza płaczące niewiasty. Pan Jezus pociesza również nas. Może, idąc przez to ociemniałe życie, płaczemy nad swoją ślepotą. Nad tym, że musimy nieść taki ciężki krzyż. Chociaż ja uważam, że on wcale nie jest ciężki. Ile razy mi się zdarzyło, że − stukając o chodnik białą laską − szedłem zbyt szeroko. Bo to idę ja. Niosę swoje brzemię i... wszyscy z drogi! A jednak nie. Zastanów się. Przecież inni też mają prawo iść tym chodnikiem. Przecież inni też niosą swój krzyż, którego ty nie widzisz...
Ks. dr Andrzej Gałka, profesor warszawskiego seminarium i rektor kościoła św. Marcina, dwoi się i troi. Chciałby do każdego podejść, zamienić choć słowo, podziękować za obecność. Liczną, bo dwa tysiące pielgrzymów to nie byle co! − Wiara jest światłem. Bez dwóch zdań! Bóg pokazuje najwłaściwszą drogę. Trzeba się Go trzymać. Iść za Nim z ufnością. Położyć dłoń na Jego ramieniu. On poprowadzi. I − paradoksalnie − ociemniali widzą to lepiej niż my. Tak odczuwana wiara daje siłę na każdy kolejny dzień. A bunt? Oczywiście, zdarza się. Pojawia się częściej u ludzi młodych, którzy powoli tracą wzrok i mają świadomość, że nadejdzie chwila, kiedy zginie nawet ten ostatni przebłysk światła.
Abraham. To dla ks. Gałki − krajowego duszpasterza niewidomych − przykład zawierzenia wbrew nadziei. Kierunek wyznaczają też słowa św. Pawła, który zalecał, by „umacniać siebie nawzajem”. − Ci ludzie tak chętnie się spotykają, bo chcą się razem modlić i poczuć siłę wspólnoty. Poza tym pielgrzymi − dzięki zaangażowaniu proboszczów − mieszkają u rodzin w parafiach. To kapitalne doświadczenie! Dla obu stron. Ludzie, goszcząc ich pod swoim dachem, przestają narzekać. Uśmiechnięty niewidomy? To tak też można? Zresztą, ja sam wiele się od nich nauczyłem. Moja wiara dojrzewa i wzrasta.
Siwy, elegancko ubrany, stateczny pan po osiemdziesiątce. Mecenas Władysław Gołąb utracił wzrok w listopadzie 1944 r. na skutek wybuchu miny. Zdążył skończyć szkołę podstawową. Po wojnie w Łodzi, dokąd przyjechał z rodzinnego Sulejowa, spotkał wybitnego społecznika Józefa Buczkowskiego − założyciela i kierownika szkoły dla niewidomych. − To właśnie Józef Buczkowski dał mi podstawy rehabilitacji. Nauczyłem się brajla i pisania na maszynie czarnodrukowej. Ukończyłem szkołę średnią i studia na Wydziale Prawa Uniwersytetu Łódzkiego. W 1955 r. zdałem egzamin i uzyskałem uprawnienia adwokata − jako pierwsza osoba niewidoma w Polsce. Zawodowo pracowałem do roku 2005. A społecznie... działam do dziś. Bo Józef Buczkowski nauczył mnie czegoś więcej − służby drugiemu człowiekowi.
Pod koniec lat 40. mecenas po raz pierwszy pojawił się w Laskach. Potem odwiedzał to miejsce wielokrotnie. Poznał Matkę Różę Czacką. − Matka zawsze podkreślała, że ślepota jest darem, a nie przekleństwem − wspomina.
Mecenas Gołąb od roku 1975 piastuje stanowisko prezesa Towarzystwa Opieki nad Ociemniałymi w Laskach. − Każda pielgrzymka jest umocnieniem. Nie tylko dla nas, ale dla innych ludzi i kapłanów, którzy doświadczają, że nie jesteśmy biedni i pokrzywdzeni. Umiemy się modlić. Umiemy żyć.
Wśród pielgrzymów i duszpasterzy nie sposób nie zauważyć brązowych habitów franciszkanek służebnic Krzyża z Lasek. Siostra Radosława, od dwóch miesięcy matka generalna, mówi z uśmiechem: − Praca z niewidomymi to błogosławieństwo! Służąc im, służymy samemu Jezusowi! Matka Róża zostawiła nam cenną wskazówkę − tylko wiara może pomóc ociemniałemu pokonać próg każdego kolejnego dnia...
Wedle statystyk Polskiego Związku Niewidomych w naszym kraju żyje ok. 80 tys. osób z niepełnosprawnością wzroku. Nie mieszkają za górami, za lasami. Są tuż obok. Może za ścianą?
27 lipca 1957 r. u wrót Jasnej Góry stanęła rzesza czterech tysięcy niewidomych wraz z przewodnikami. Mszę św. przed cudownym wizerunkiem odprawił kard. Stefan Wyszyński. Już wówczas, podczas tej pierwszej pielgrzymki, zrodziła się myśl stworzenia krajowego duszpasterstwa niewidomych. W marcu 1959 r. prymas Polski powołał pierwszego duszpasterza − ks. Tadeusza Fedorowicza. Na przełom lat 50. i 60. przypada tworzenie się duszpasterstw diecezjalnych − jednym z pierwszych był ośrodek bydgoski. − Legendarny krajowy duszpasterz niewidomych o. Bruno Pawłowicz uważał, że działalność duszpasterstwa powinna zmierzać nie tyle do pogłębienia wiedzy religijnej, ile wiary. Wspólnota skutecznie chroni niewidomych przed poczuciem osamotnienia, pomaga w zbudowaniu właściwej postawy wobec siebie i otoczenia. Postawy gotowej na przyjęcie krzyża niepełnosprawności − podkreśla ks. Piotr Buczkowski. Duszpasterz niewidomych diecezji bydgoskiej często powtarza słowa swoich podopiecznych: „Dopóki jest światło, jest nadzieja...”.
Od pamiętnego roku 1957 są organizowane spotkania pielgrzymkowe. Za każdym razem w innym sanktuarium maryjnym na terenie kraju. W tym roku pątnicy spotkali się u stóp Matki Bożej Bolesnej, zwanej chełmińską Pietą.
— Zaakceptowanie cierpienia przez człowieka, zwłaszcza tracącego wzrok, jest bardzo trudne. Można powiedzieć, że to doświadczenie hiobowe. Ważne jest, aby na drodze tych osób stanął ktoś, kto byłby taką Weroniką gotową do wytarcia potu z czoła. To również jedno z zadań duszpasterstwa. Zadanie kapłanów, przewodników, przyjaciół — dodał ks. Piotr Buczkowski.
opr. mg/mg