O miłości napisano miliony słów, ale dalej są chętni, by o niej pisać. Być może dlatego, że życie bez niej traci sens...
PROMIC - Wydawnictwo Księży Marianów MIC
Warszawa
styczeń 2010
ISBN 978-83-7502-187-5
Format książki: 110x180 mm
Spis treści |
---|
Czy można żyć bez miłości? |
Prawdziwa miłość |
Trzy w jednym |
Kto nam się podoba i jak wybieramy? |
Zakochanie |
Kłótnia zakochanych |
Niebezpieczne różnice |
Seks |
Komunikacja i sms-y |
Emocje |
Nuda w miłości |
Po co kogo lubić? |
Toksyczna miłość |
Zazdrość |
Rodzina... (i przyjaciele) |
System wartości (najlepiej: wspólny) |
Rozstania |
Zakończenie, czyli miłość i wola |
By kochać i być kochanym – rad ‘dziesięć’ |
fragment książki
Miłość nie służy tylko celom swoim,
Rozkosz jej własna nic dla niej nie znaczy;
Innych obdarza hojnie swym spokojem
I umie Niebo wznieść w Piekieł rozpaczy.
[William Blake Grudka i Kamyk]
– Kocha, nie kocha... Kocha, nie kocha... Kocha, nie kocha... Tomku, porozmawiamy o tym, jak to jest być kochanym?
– Haniu... Co znaczy: «być kochanym»? Czy to nie jest głupie pytanie?
– Każdemu wolno kochać... Tak przynajmniej mówią. A ty byś nie chciał, by ktoś cię pokochał? A może już kocha?
– O... To moja sprawa. Tajemnica. W dzisiejszych czasach miłość się nie sprawdza. Bo albo to polukrowana lipa z telewizyjnych mydlanych oper, albo forma wymiany usług szczególnych. Poza tym, coraz więcej dziś psychopatów i pracoholików, a coraz mniej miłości... Nie mów mi, że to tylko mój męski punkt widzenia, że wy, kobiety, lepiej znacie jej wszystkie tajemnice, a każda jak Ordonówna może sobie zaśpiewać: „Miłość ci wszystko wybaczy, bo miłość, mój miły, to ja...”.
– Hm... „miłość – jak powiada pewien filozof – jest jak pszczoła, która żądli, to przecież jakże wiele daje ona miodu...”.
– Komu daje, Haniu, temu daje. Dziś Arystoteles nie zarobiłby na życie. Większość z nas jest za bardzo zajęta sobą, aby mieć pojęcie, co to miłość. W weekend zabawa do utraty tchu, a w tygodniu wystarcza sił, by co najwyżej poromansować w szkole czy w pracy... Sprawy się mocno skomplikowały: single, homofobia, metroseksualizm... i na każdym kroku rozwalanie rodziny oraz wbijanie małolatom do głowy dziwnych rzeczy pod pozorem seksualnej edukacji.
– Może nie jest tak źle. Każdy chce być kochany... Każdy pies, kot czy nawet najgorszy człowiek... Nie wiem, czy wiesz, ale miłości jest wiele...
– Tak... A ta najpowszechniejsza to «imprezowa-weekendowa» o miesięcznej albo i tygodniowej tylko gwarancji ważności. Mniej więcej jak bilety komunikacji miejskiej. Potem po prostu wyrzuca się ją do kosza lub jeździ na gapę... Bo jak złapie cię, Haniu, kanar to bulisz...
– Ty za to nie płacisz, bo wciąż przed miłością uciekasz... Ale wróćmy do jej rodzajów. Tomku, na oko masz z trzy dychy, więc pewnie wiesz, że seks to wszystko to, co ma związek ze zmysłowością. Zatem wypełnia pierwszą z form miłości – eros, czyli «miłość dążąca do prokreacji», ewentualnie do kreowania. Starożytni Grecy twierdzili, że w eros zawiera się ludzka tęsknota do wyższych form istnienia i pragnienie zrozumienia życia, a także dążenie do tworzenia więzi między ludźmi. Philia – druga z postaci miłości – to z kolei nic innego jak «przyjaźń braterska». Ostatnia z nich to agape albo inaczej caritas, słowem «miłość polegająca na służeniu innym». I tu najwyższym wzorem jest dla nas sam Bóg. Widzisz zatem, że sprawa prosta nie jest.
– Bynajmniej. Seks, owszem, to jest jasne prawie dla wszystkich... ale ta cała reszta? W świecie narcyzów człowiek to przedmiot do zabawy... W najlepszym razie. Przecież seks to forma egoistycznej rozkoszy, nie zjednoczenia.
– Nie będę się kłóciła, ale seks to margines... Mam taką nadzieję. Bez miłości żyć jest bardzo trudno. To ona nadaje sens wszystkim naszym działaniom, lecz – i tu zgadzam się z tobą – nie każdego stać na wzloty godne Romea i Julii. Wielka miłość jest czymś niezmiernie rzadkim.
– A szkoda...
– Powiem ci jeszcze, byś był, przynajmniej teoretycznie, dobrze przygotowany do zmagań miłosnych...
– Nie przesadzasz, Haniu, aby z tym mentorskim tonem?
– ...że wszystkie formy miłości są skutkiem rozróżnienia trzech elementów. Pierwszy z nich to eros, czyli «miłość romantyczna», dalej mamy storge – «miłość przyjacielską», oraz ludus, czyli «miłość pojmowaną jak zabawę lub grę».
– To by się zgadzało. Powiedziałbym nawet, że dziś miłość to gra komputerowa...
– No może trochę, bo połączenie eros i ludus to mania, czyli, jak sama nazwa wskazuje, «pełne obsesji uzależnienie od partnera»...
– Uhm. Słowem: obiekt kompletnie zakręcony. To się zdarza.
– Ale już mieszanka storge i ludus to... «miłość z głową», kiedy ocenia się wady i zalety partnera.
– Haniu, czuję się naprawdę przygotowany...Tylko muszę gdzieś sobie zapisać te wszystkie mądrości dotyczące rodzajów miłości, żeby wiedzieć, co z czym mieszać!
Zawsze cicha jest czułość prawdziwa,
Nic jej przed okiem nie skryje.
Próżno twoja ręka troskliwa
Futrem otula mą szyję.
[Anna Achmatowa Zawsze cicha jest czułość]
– No tak, „futrem otula mą szyję”... Wybacz, Haniu, ale zaraz chyba się rozpłaczę... Tym bardziej, że potem w tym tekście Achmatowej jeszcze jest coś o „nigdy niesytym spojrzeniu”...
– Cała wielka literatura jest właśnie o tym, jak być kochanym... i jak to jest wówczas, gdy miłość zostaje odrzucona. À propos pamiętasz, kto najpiękniej mówił o miłości?
– Szekspir?
– Może, ale ja wolę ten cytat: „Gdybym miał dar prorokowania i znał wszystkie tajemnice, i posiadł wszelką wiedzę, i wiarę miał tak wielką, iżbym góry przenosił, a miłości bym nie miał, byłbym niczym”.
– Sam bym chciał prorokować jak Paweł z Tarsu. Taki dar otwiera perspektywy... Jest kluczem do władzy, pieniędzy i materializacji marzeń. Nie bardzo jednak rozumiem, dlaczego wtedy byłbym niczym, skoro nawet góry mógł- bym przenosić...
– Wiedza w sposób naturalny prowadzi do potęgi, do władzy nad ludźmi i społeczeństwami, wiara dźwiga góry, ale miłość... „cierpliwa jest, łaskawa jest. Miłość nie zazdrości, nie szuka poklasku, nie unosi się pychą; nie jest bezwstydna, nie szuka swego, nie unosi się gniewem, nie pamięta złego; nie cieszy się z niesprawiedliwości, lecz współweseli się z prawdą. Wszystko znosi, wszystkiemu wierzy, we wszystkim pokłada nadzieję, wszystko przetrzyma”. I co ty na to?
– Haniu, wróć na ziemię. Tak może być tylko w niebie. Wyłącznie. Ludzie nie mają szans, aby zbliżyć się do tego ideału.
– Przesadzasz. Z pewnością da się znaleźć kilka osób, które kochają cierpliwie i wyrozumiale, nie gniewają się bez powodu, są wielkoduszne i niepamiętliwe i wszystko, co robią, jest dawaniem, a nie braniem czy szukaniem swoich korzyści...
– No i pewnie wszystkiemu jeszcze wierzą? Znam to: czego oczy nie widzą, tego sercu nie żal. Ale łatwowierność, zaufaj mi, to grzech śmiertelny... No, prawie śmiertelny.
– Tomku, miłość wszystko przetrzyma. Nawet takie głupie gadanie jak twoje.
– Zawsze wiedziałem, że ci się podobam i prędzej czy później... coś z tego będzie...
– Nie pochlebiaj sobie. Takie iluzje bywają kosztowne.
– Kto wie... Ponoć tylko trzeba być cierpliwym. „Cierpliwość ranę zagoi stokrotnie. Sam siebie łupi, kto po stracie biada. Trzeba słuchać czasu.” To z historii pewnego zazdrosnego obywatela o imieniu Otello.
– Cierpliwość w miłości można śmiało przeciwstawić niecierpliwej i zachłannej postawie zakochania. Cierpliwość oznacza bowiem dobrowolną rezygnację z chęci natychmiastowego «skonsumowania obiektu», w tym przypadku postrzeganego raczej nie jako osoba, lecz «przedmiot» naszych nierzadko dzikich żądz.
– Haniu, ty zaraz o «konsumowaniu»... Czy ty myślisz, że to taka bułka z masłem?
– Cierpliwość, Tomku, wiąże się z «łaskawością». To kolejna cecha miłości. Człowiek łaskawy to taki, który pierwej daje i pomaga niż bierze.
– Ja jestem łaskawy bez dwóch zadań, choć, nie będę tego krył, mam swoje ale...
– «Łaskawość» można określić jako postawę życzliwego obdarowywania i pomocy, a na pewno nie jako formę bilateralnych rokowań prowadzonych pod hasłami: „Uprzejmość za uprzejmość! Buzi za buzi!”.
– Hm... „Buzi za buzi”? Podoba mi się, Haniu, brzmi całkiem dobrze.
– Tomku nie bądź monotematyczny jak kukułka. Czy znasz definicję «osobowości dojrzałej» Antoniego Kępińskiego?
– Tego od psychiatrii aksjologicznej? Jak mógłbym nie znać?
– Otóż wedle profesora «osobowość dojrzałą» cechuje przede wszystkim przewaga dawania uczuć nad ich braniem. Osobowość niedojrzałą natomiast łatwo rozpoznać po postawie roszczeniowej, zwłaszcza w sferze emocjonalnej, i braku poczucia odpowiedzialności, co w efekcie często wręcz uniemożliwia przyjęcie twórczej postawy wobec życia.
– Mylisz się. Ja jestem bardzo twórczy. Czasem nawet za bardzo. Ergo jestem niezwykle dojrzały. Czy tak?
– Słyszałeś może o Piotrusiu Panu?
– A możesz otwartym tekstem?
– Był taki jeden, co psocił całe życie i nie chciał dorosnąć. Zupełnie jak ty. (…)
Rozmaryn, róża i balsam
z tak miłej woni nie słyną –
jak wonnym jest pocałunek
usteczek twoich – dziewczyno...
[Jan Kochanowski Do Krokalidy]
– Powiedz, kto ci się podoba, Tomku?
– „Trudno o sympatię tam, gdzie – jak powiedział mistrz Ezop – nie ma podobieństwa”. Zaskoczyłem cię?
– Ogromnie. I oczywiście ona musi być podobna do ciebie. Nie odwrotnie.
– Wzory muszą być najlepsze.
– Nie wiem, czy wiesz, ale wiele wskazuje na to, że oceniamy się nawzajem wedle zasad, których sobie nawet nie uświadamiamy. Już bobasy w kołyskach ze znacznie większym zainteresowaniem i przez dłuższy czas wpatrują się w pokazywane im fotografie osób uważanych za ładne niż tych, które uznawane są za przeciętne...
– W takim razie muszę iść do jakiegoś malucha, żeby się na mnie napatrzył!
– Obyś się nie rozczarował... Pierwszym czynnikiem, który decyduje o postrzeganiu kogoś jako osoby atrakcyjnej jest «zdrowie». Co ciekawe, w żadnej kulturze popsute zęby, pasożyty czy zmiany skórne nie były przejawem urody.
– Nic dodać nic ująć.
– Drugim czynnikiem jest «symetria». Otóż bycie symetrycznym samcem to cecha korzystna w oczach osobników płci żeńskiej. Udowodniono bezspornie, że w całej przyrodzie ożywionej większą atrakcyjnością seksualną cieszą się symetryczni od mniej symetrycznych.
– Hm... Wydaje mi się, że jestem bardzo, ale to bardzo symetryczny. Moment... stanę przed lustrem. A nie mówiłem? No i jak ci się podobam?
– Nie mam słów! Niemniej ci niby ładniejsi są także znacznie mniej stali w uczuciach...
– A panie? Czy symetryczne i ładne panie są także mniej stałe?
– Zapewne. Natomiast wspólną cechą pulchnych piękności z obrazów Rubensa z taką na przykład tyczkowatą Twiggy...
– Wiem! Wiem! Twiggy Lawson, najsłynniejszą modelką z lat sześćdziesiątych... Drobne, niemal dziecięce kształty, regularne rysy twarzy i wielkie niebieskie oczy.
– ...jest co, Tomku?
– Sex appeal?
– Odpowiedni stosunek talii do bioder, czyli tzw. WHR [z ang. waist/hip ratio], który w obu przypadkach jest identyczny i w równie mocnym stopniu działa na panów.
– No proszę... stosunek talii do bioder.
– To nie koniec... myślę, że już możesz przestać przeglądać się w lustrze. Teraz pewnie się zdziwisz: «przeciętny wygląd» to trzecia istotna cecha wpływająca na postrzeganie kogoś jako atrakcyjnego. I ważna uwaga: przeciętne twarze zwykle oceniamy jako atrakcyjne, ale te najpiękniejsze są zawsze nieprzeciętne.
– Uspokoiłaś mnie. Popatrz tylko na mój profil!
– Według Randy’ego Thornhilla, amerykańskiego biologa, nasze wyobrażenie o pięknie jest bardzo zbliżone do tego z epoki kamiennej. Dlaczego? Bo nie odwołuje się do wartości umysłowych i duchowych.
– Cóż... epoka kamienia łupanego zawsze była mi bliska.
– Słuchaj dalej. O ile w okresie dojrzewania u chłopców rozwijają się kości i mięśnie konieczne do przeżycia paleolitycznego łowcy, to przeciętna dziewczyna nabywa 16 kg tzw. «reprodukcyjnej tkanki tłuszczowej» rozlokowanej wokół bioder i ud, które świadczą o dysponowaniu niemal 80 tys. kalorii potrzebnych kobiecie do podtrzymania ciąży. Ten «komunikat biologiczno-reklamowy» o potencjale rozrodczym – według psychologa Devendra Singha ze stanowego uniwersytetu w Ohio – można odczytać już z odległości 150 metrów. Warto zatem zdać sobie sprawę, że atrakcyjność jest naprawdę skomplikowanym zjawiskiem społecznym.
– To jednak pójdę na siłownię, żeby choć trochę zbliżyć się do ideału z paleolitu...
– Tomku, koniecznie, bo badania dowodzą, co każdy i tak wie, że ludziom, których oceniamy jako atrakcyjnych żyje się znacznie łatwiej. Wręcz automatycznie przypisujemy im zdolności. Uważamy za sympatycznych, inteligentnych i uczciwych, choć w rzeczywistości wcale tacy być nie muszą.
– Miło mi to słyszeć, bo muszę ci, Haniu, powiedzieć, że akurat w moim przypadku te cechy łatwo znaleźć!
– Prawdą jest, że atrakcyjni kandydaci mają dwukrotnie większą szansę na otrzymanie posady, karierę polityczną, a nawet jak wpadną w konflikt z prawem większe są ich szanse na wykręcenie się od odpowiedzialności. Ładnym częściej, gdy znajdą się w potrzebie, przychodzi się z pomocą, a oni sami silniej wpływają na opinie innych. Także tę o sobie. Ba, nawet nauczyciele bardziej skłonni są zakładać, iż uczniowie ładniejsi są mądrzejsi od pozostałych uczniów.
– Zaczynam rozumieć przyczyny mojej kariery ze szczególnym uwzględnieniem – jak chyba kiedyś napisał Leszek Kołakowski – „szalonego powodzenia u kobiet”.
– Znakomicie, tyle że „życie łatwiejsze wcale nie oznacza lepszego”, jak miała powiedzieć Marlena Dietrich, niekwestionowany symbol seksu ubiegłego wieku. Zresztą, ze smutkiem zauważyła: „Najpiękniejsze kobiety mają najmniejsze szanse zdobycia wartościowego mężczyzny”, a historia nie tylko jej życia, także choćby Marilyn Monroe, świadczy o tym, że doskonale wiedziała, co mówi. Bywa i tak, iż ludzie uchodzący za bardzo atrakcyjnych często sami mają sporo wątpliwości, co do faktycznej wartości własnej osoby.
– Żartujesz, Haniu.
– Bynajmniej. O ile nie są nieskończenie próż- ni, zdają sobie sprawę, iż przypisywane im zalety są «efektem aureoli», czyli postrzegania ich przez pryzmat niezwykłej urody. Ktoś nawet zauważył: „Uroda nie stanowi o niczym, gdy nie jest urodą serca”.
– Zawsze musisz wszystko popsuć. Masz jeszcze jakieś dobre rady?
– Tak, Tomku, mam dla ciebie bardzo dobrą radę: nie słuchaj nigdy dobrych rad!
– Ściemniasz? (…)
Miłość! miłość kobiety ma wszystko nagrodzić?
Miło by to nam było tym snem się uwodzić,
Gdyby nie przebudzenie, za bliskie niestety!
Wierzysz biedny kobietom, nie znasz co kobiety!
[Aleksander Fredro Odludki i poeta, sc. 11]
– Haniu, czy miłość może być zła?
– Żadną miarą, ale bywają uczucia, które błędnie z nią utożsamiamy. Można, tłumacząc to gorącym uczuciem, chcieć na przykład kogoś totalnie zawłaszczyć albo... tylko zdominować, tak, by żył pod nieustanną presją i kontrolą. A to, przyznasz, trudno nazwać miłością.
– Widziałem to na wielu filmach... Zwykle to filmy z psychopatą w roli głównej, w którego wciela się zazdrosny mąż, kochający adorator albo też kochanka.
– To patologia. W takim toksycznym związku uczucie, określane błędnie jako miłość, niszczy życie ludzi i zamiast napełniać ich szczęściem, wypełnia goryczą... Powodem tego stanu rzeczy jest nierzadka chęć wykorzystania drugiej osoby na polu erotycznym. Wówczas łącząca ludzi relacja sprowadzona zostaje wyłącznie do seksu, który staje się nie tyle wyrazem intymności, ile narzędziem dominacji i agresji.
– Ale może też chodzić o pieniądze czy pozycję społeczną.
– Jasne. Motywy bywają różne. Na przykład ludzie o osobowości narcystycznej często wybierają sobie partnera na pokaz, żeby uzupełniał ich domniemane braki. To ludzie niedojrzali do miłości, choć to nie ma nic wspólnego z wykształceniem, zawodową pozycją czy inteligencją, którą mierzą testy IQ.
– Czy można więc, Haniu, mówić, że ktoś kocha za mocno i że to jest toksyczne?
– Myślę, że prawdziwą miłością nie można kochać za bardzo. Nigdy. Ale nie wszystko, co uważamy za miłość, nią jest.
– Zatem: nie wszystko złoto, co się świeci.
– Jak zwykle ostatnie słowo należy do ciebie.
Strzeż się [...] zazdrości!
Jest to zielonooki potwór drwiący
Ze strawy, którą się żywi.
[William Shakespeare Otello III, 3]
– Jak to ludzie mówią: trochę zazdrości w związku dodaje pieprzu. Byle tylko nie przesadzić, a z pewnością da się oswoić tego zielonookiego potwora.
– Myślisz? Ja na przykład mam wątpliwość, co to znaczy: trochę. Zresztą, o zazdrości mówi się i to, że jest najgłupszym ze znanych uczuć.
– A to niby czemu?
– Po pierwsze, aby zazdrościć trzeba uznać jakiś swój brak i czuć się kimś gorszym, niekompletnym; a po drugie, nic się z tego nie ma.
– Jak to nic?
– W zazdrości bowiem chęć panowania nad drugą osobą, tak zwaną: kochaną, jest znacznie silniejsza niż – o ironio – pragnienie miłości. Toteż, o czym już mówiliśmy, najpełniejszą postawą wobec drugiego człowieka jest miłość. W niej nie ma miejsca ani na zazdrość, ani też na zawiść. Nie ma też miejsca na zawłaszczanie. Dlaczego? Bo pozwala najpełniej być. Pięknie określił to kiedyś Martin Buber: „Przez ty, człowiek staje się ja”.
– No dobrze, ale nie każdy jak Otello dusić będzie ukochaną.
– Prawda. Niemniej wielu psychologów, Tomku, wiąże zazdrość z potrzebą szukania swoistego poklasku dla mocniejszego wyrażenia swego uczucia.
– Coś w tym jest.
– Tymczasem prawdziwa miłość rzadko bywa, o ile w ogóle, obiektem telewizyjnego talk- show, rzadko też sięga po laur telewizyjnego małżeństwa roku. O jej istnieniu zwykle wiedzą tylko dwie osoby, a nawet jedna. Rację ma więc Rollo May, gdy mówi, że „książki i media uprościły miłość i seks, traktując sprawę jako połączenie nauki gry w tenisa z kupowaniem polisy ubezpieczeniowej”. Innymi słowy, człowiek, który prawdziwe kocha nie obnosi się ze swą miłością, nie liczy na korzyści, myśli tylko, co sam może dać. Nie unosi się też gniewem przy lada okazji. Nie wytyka błędów, nie wypomina tych małych i tych dużych win, by poczucie winy wywołać, a tym samym roztoczyć nad życiem drugiej osoby totalną kontrolę... Wierz mi, Tomku, nie warto być zazdrosnym, bo uczucie to z wolna niszczy zaufanie i szczerość pomiędzy ludźmi, a ich relacje przekształca w grę, w której nie ma wygranych.
– Są tylko przegrani...
Człowiek jest tyle wart, ile potrafi ukochać. [św. Augustyn]
Gdy miłość kimś zawładnie, to przemienia go w to, co miłuje. [św. Augustyn]
– Haniu, czyżby koniec naszej rozmowy?
– Zawsze kiedyś nadchodzi koniec. O miłości napisano miliony słów, ale dalej są chętni, by o niej pisać. Być może dlatego, że życie bez niej traci sens, choć nie każdy spotyka miłość przez wielkie M. A o tę trudno, gdy nazbyt żywy jest kult miłości romantycznej, która spada jak grom z jasnego nieba i trwa. „Wysiłek, myślenie i mądrość – pisze Bohdan Wojciszke – słabo kojarzą się nam z miłością, o której skłonni jesteśmy raczej sądzić, że powinna dziać się sama, jeżeli tylko jest prawdziwa”. Tymczasem tak naprawdę boimy się miłości i nie ma co tego kryć.
– O czym ty mówisz, Haniu? Czego tu się bać?
– Zdarzało się ludziom poznawać jej wartość dopiero w obliczu śmierci. „Miłość – zauważył Rollo May – istnieje na przecięciu śmiertelności i nieśmiertelności. I dlatego Eros jest pół-bogiem i pół-człowiekiem”. Dlatego też miłość i wola to dwie, nierozerwalnie ze sobą splecione, strony tego samego medalu. Tu właśnie, o czym pisze Wojciszke, istotny jest ów wysiłek woli, zaangażowanie, by uczucie trwało. By stawało się bardziej boskie niż ludzkie. Słowem: bardziej nieśmiertelne.
– Skąd więc, powtórzę, ten lęk?
– Cóż, zdaniem bodaj Paula Tillicha, teologa i filozofa, ludzkie obawy można podzielić na dwie kategorie: strach i lęk. Strach można pokonać, ale lęk jest nieusuwalnym stanem ludzkiej egzystencji. Ilustrację tego twierdzenia przynosi „Gladiator” Ridleya Scotta. Bohater filmu, tytułowy gladiator, nie ma w sobie strachu, gdy codziennie staje oko w oko ze śmiercią. Jednak pełen jest lęku o bliskich, o tych, którzy są sensem jego istnienia. Jego miłością. Skąd więc lęk? Z obawy o utratę miłości. Utratę sensu życia.
– A co z tą wolą?
– „Wola – pisze znów May – jest zdolnością do takiej organizacji ja, która umożliwia ruch w pewnym kierunku lub w kierunku pewnych celów”. Innymi słowy, to koncentracja uwagi, niezmącona świadomość. Ilustruje to świetnie wspomnienie Williama Jamesa, przytaczane właśnie przez Rollo May’a, który analizował zjawisko woli na przykładzie wstania z łóżka w mroźny poranek. Otóż James zastanawia się, jak to się dzieje, że w ogóle wówczas wstajemy. Wiesz, Tomku, dlaczego?
– Nie mam pojęcia.
– James daje taką odpowiedź: nagle zapominamy o cieple łóżka, bo pochłaniają nas marzenia o dniu, który nadchodzi, i pragnienia z nim związane. Ergo przestają działać hamulce trzymające nas pod kołdrą i wstajemy. Tym zaś manifestujemy naszą wolność, czyli wolę w działaniu.
– Ja często ulegam perswazji ciepłej poduszki...
– Więc martwię się o twoją wielką miłość.
– Nie bardzo rozumiem.
– To posłuchaj św. Augustyna. Powiadał: Val- de ama et fac quam vis.
– A jaśniej, Haniu?
– „Bardzo kochaj i rób, co chcesz”. Tu kryje się to zjednoczenie woli i miłości. Bo jeśli kogoś naprawdę się kocha, to nie chce się jego krzywdy.
– Amen.
– I znów to ostatnie słowo.
I. Zobacz innych, nie koncentruj się na sobie.
II. Podejmij wysiłek zrozumienia swoich uczuć.
III. Nauczyć się rozpoznawać, co czują inni.
IV. Nauczyć się komunikować z innymi i mniej o sobie gadać.
V. Więcej szczerości i otwartości.
VI. Naucz się brać, ale też dawać.
VII. Nie bój się problemów.
VIII. Nie bój się zaangażowania i intymności.
IX. Nie bój się namiętności.
X. Nie bój się zmian, są nieuchronne, więc je akceptuj.
opr. aś/aś