Prof. Krystyna Pawłowicz tłumaczy, dlaczego tak stanowczo broni tradycyjnego modelu rodziny?
Pani Profesor, jest Pani prawnikiem, lubianym i szanowanym przez swoich studentów nauczycielem akademickim. Po co Pani ta polityka?
Po pierwsze dlatego, że kiedy kierownikiem zakładu administracyjnego prawa gospodarczego i bankowego na Wydziale Prawa i Administracji Uniwersytetu Warszawskiego została Hanna Gronkiewicz-Waltz, zmuszono mnie po 37 latach pracy do odejścia z uczelni. Systematycznie ograniczano mój kontakt ze studentami, zabierając zajęcia, aż została mi tylko jedna grupa seminaryjna na dziennych studiach. Sytuacja, w jakiej postawiła mnie pani Waltz, była dla mnie nie do zaakceptowania, dlatego odeszłam z uczelni. Wówczas prezes Prawa i Sprawiedliwości Jarosław Kaczyński zaproponował mi kandydowanie do sejmu z list PiS. Po katastrofie pod Smoleńskiem, w której zginęli wybitni członkowie tego ugrupowania, w partii powstała pewna luka. Zgodziłam się, ponieważ wydaje mi się, że wciąż mam dużo energii i uważam, iż mogę coś dobrego zrobić dla Polski.
Od wyborów parlamentarnych upłynęły dwa lata. Czy z perspektywy czasu i w kontekście nagonki, jaką na Panią przypuszczono w ostatnich miesiącach, było warto angażować się w politykę?
Te ataki tylko mnie zagrzewają, jestem człowiekiem walki. Kiedy byłam nauczycielem akademickim, lubiłam studentów, którzy ze mną dyskutowali, kłócili się, mieli przeciwne zdanie. Oczywiście pod warunkiem, że ich argumenty były merytoryczne. Jeśli uważam, że mam popartą wiedzą rację i głębokie przekonanie, iż coś jest słuszne i sprawiedliwe, wówczas nic nie jest w stanie mnie powstrzymać w działaniu. Czasami mam wrażenie, że polityka dała mi drugie życie.
Po Pani wystąpieniach dotyczących związków partnerskich wokół Pani wypowiedzi rozpętała się burza. Wykreowano Panią na negatywną bohaterkę internetu. Skala reakcji zaskakuje?
Szczerze? Nie czytam komentarzy w internecie. Zaglądam tylko na portale wpolityce.pl, niezależna.pl, fronda.pl, naszdziennik.pl czy TV-trwam.pl. A wykreowano mnie na negatywną bohaterkę wskutek dezinformacji takich mediów, jak: „Gazeta Wyborcza”, telewizja TVN, Polsat czy telewizja publiczna. Natomiast w katolickich środkach masowego przekazu jestem pozytywnym bohaterem. Świadczą o tym reakcje ludzi, którzy przysyłają mi życzenia, listy czy zatrzymują na ulicy, mówiąc: „pani poseł, jak to dobrze, że pani jest. W pełni zgadzam się z tym, co pani mówi, ale nie mam odwagi mówić o tym głośno”. W życiu kieruję się wartościami katolickim, w których zostałam wychowana. I jeśli ludzie wierzący uważają, że robię coś dobrego, to ich zdanie jest dla mnie najważniejsze. Nie ruszają mnie natomiast komentarze, że jestem starą panną, nie mam dzieci bądź jestem brzydka, ponieważ nie są to merytoryczne argumenty. Zresztą, gdy spotykam się z ludźmi bezpośrednio, często słyszę zdziwienie w ich głosach: „Przecież wygląda pani na żywo zupełnie inaczej niż w telewizji czy na zdjęciach w gazecie. Dlaczego media przedstawiają panią tak niekorzystnie?”. Tak to już jest, że jeśli się kogoś nie lubi, to np. fotografuje się tę osobę od dołu lub gdy krzyczy czy mówi coś z emocją. Zresztą prezydenta Lecha Kaczyńskiego media również przedstawiały niekorzystnie. Dlatego ludzie powinni umieć interpretować doniesienia środków masowego przekazu i starać się docenić, że moje argumenty są poparte konkretnymi przepisami prawa.
Czy jakieś komentarze zabolały Panią Profesor najbardziej?
Mam 61 lat i teksty internautów kompletnie nie robią na mnie wrażenia. Tym bardziej, że piszą je ludzie młodzi, napuszczani i manipulowani. Odbieram te komentarze raczej z pewnym współczuciem i pobłażaniem. Za parę lat, kiedy ta młodzież będzie miała własne rodziny i dzieci, to zmieni zdanie na temat homoseksualistów czy zawierania przez nich „małżeństw”, a nawet adoptowania dzieci. Czasami zastanawiam się, czy to, że nie przejmuję się tym, co o mnie mówią i piszą, nie jest jakąś wadą osobowościową, ale z drugiej strony - taką stworzył mnie Pan Bóg. Czuję, iż jestem na właściwym miejscu. Przecież nie mogę milczeć, gdy atakuje się rodzinę, moją wiarę. Przyznam, że tyle determinacji i siły, ile dostałam teraz, nie miałam chyba nigdy wcześniej. Wokół nas jest wiele spraw do zawalczenia, np. to, że na siłę forsuje się rewolucję obyczajową, uchwalając wzorem Wielkiej Brytanii, Francji, Niemiec czy Hiszpanii prawo pozwalające osobom tej samej płci na zwieranie „małżeństw”. Po takich doniesieniach mam jeszcze więcej determinacji do walki o prawa rodziny.
Pani Profesor, czy po swoich wystąpieniach otrzymywała Pani groźby?
Bardzo często czytam na swój temat pełne niewybrednych epitetów komentarze w sieci. Nie biorę sobie tego do serca, ponieważ posty te piszą ukrywający się pod internetowymi pseudonimami zmanipulowani tchórze, z czego nie zdają sobie sprawy. Przeczytałam też parę teksów typu: „dam butelkę piwa temu, kto ją zabije”. Nie reaguję na takie wpisy. Jednak w ostatnim czasie doszło do poważnego incydentu. Do mojego biura w Mińsku Mazowieckim kilkukrotnie dzwonił człowiek, który w sposób bardzo wulgarny odgrażał się, mówiąc, iż zabije mnie i moją pracownicę, która bardzo przeżyła tę sytuację. Nie mogłam tego tak zostawić i tym razem złożyłam na policji wniosek o ściganie. Po wydarzeniach z 2010 r., kiedy w łódzkim biurze PiS doszło do zabójstwa, nie można takich telefonów lekceważyć.
Jak skomentuje Pani list, który wystosowali profesorowie i naukowcy popierający legalizację związków partnerskich, z apelem o usunięcie Pani z uczelni?
Dają w ten sposób świadectwo swojej „tolerancji” i „naukowego” podejścia. Ci ludzie, pracownicy Uniwersytetu Warszawskiego, pokazują, że nie rozumieją pracy naukowej i idei uniwersytetu, który jest wolną trybuną, gdzie każdy ma prawo mieć własne zdanie. Bardzo współczuję studentom niektórych z tych osób, bo nadużywają one stanowiska profesora uniwersytetu i prestiżu uczelni. Nie przejmuję się tym „listem”, gdyż w większości podpisali się pod nim ludzie terroryzujący ideologicznie innych, znani ze swoich lewackich, feministycznych i genderowych przekonań. Stanowi on jednak wezwanie do agresji i nienawiści pod moim adresem. Jeśli taki głos wypływa ze środowiska akademickiego, fatalnie świadczy to o współczesnym obliczu uniwersytetu.
Warto podkreślić, że władze Uniwersytetu Poznańskiego nie zareagowały na ataki homoterrorystów wobec profesorów tej uczelni, którzy stanęli w mojej obronie, sprzeciwiając się ograniczeniu wolności słowa. Sytuacje te pokazują, że coś niedobrego dzieje się w środowiskach akademickich. List ok. 300 profesorów z Uniwersytetu Poznańskiego i innych ośrodków naukowych był dla mnie ogromnym wsparciem. Poza tym cieszę się, że przy okazji nagonki na mnie powstał Akademicki Klub Obywatelski im. Lecha Kaczyńskiego w Warszawie. To dowód, że także środowiska akademickie zdają sobie sprawę z tego, iż nie można godzić się na terror nielicznych lewackich i feministycznych środowisk atakujących większość.
W swoim wystąpieniu nikogo nie obraziłam. Powiedziałam jedynie, że związki partnerskie są związkami jałowymi, bo nie mają celu prokreacyjnego. Nie ma w nich dzieci, nie ma celu. Tymczasem każde społeczeństwo jest żywotnie zainteresowane przetrwaniem. Władze każdego państwa chcą, by ludność danego kraju się rozrastała, przekazując w sztafecie pokoleń tradycję. Z tego powodu związki homoseksualne nie powinny otrzymywać żadnych przywilejów. Za wszelkie udogodnienia bowiem musiałoby płacić katolickie społeczeństwo. Z jakiej racji? Przecież homoseksualiści mówią o katolikach pogardliwie, szydzą z nich, wyśmiewają. Dlatego nie możemy godzić się na molestowanie publiczne z strony środowisk homoseksualnych. Wszelkie homoseksualne parady są bezczelne, wyuzdane i naruszają poczucie moralności katolików. W taki dzień ludzie boją się chodzić ulicami z dziećmi. Jeśli homoseksualiści chcą propagować nienaturalność, robiąc to w sposób obelżywy, niech wynajmą sobie np. parki i tam wzajemnie się sobą ekscytują.
Pani Profesor dyskusja o instytucjonalizacji związków homoseksualnych trwa w polskich mediach od tygodni. Czy nie ma w Polsce ważniejszych spraw do załatwienia?
Są, jak najbardziej. Ale ta kwestia też jest bardzo ważna. Jeśli ją zlekceważmy, umożliwimy wprowadzenie w Polsce daleko idących szkodliwych zmian obyczajowych, groźniejszych niż zmiany gospodarcze. Platforma Obywatelska nie rezygnuje ze swoich pomysłów. Przygotowuje już kolejny projekt w tej sprawie. Celem PO jest - poprzez media - systematyczne pranie mózgów. Platforma dąży do tego, by Polacy zaakceptowali najpierw samą nazwę „związki partnerskie”. Kolejnym krokiem ma być przyjęcie sprzecznej z konstytucją naszego kraju ustawy. Tymczasem związki partnerskie - trzeba to powiedzieć szczerze - to nic innego, jak związki pederastów. Termin „partner” zastrzeżony jest w Kodeksie spółek handlowych dla instytucji tzw. spółek partnerskich, służących prowadzeniu działalności gospodarczej przez osoby wykonujące wolne zawody, np. architekta, lekarza. Sposób, w jaki PO mówi o związkach homoseksualnych ukrywa istotę rzeczy przy pomocy dobrze kojarzących się pojęć - związek partnerski, gej. Dlatego, jeśli nie będziemy głośno mówić o ostatnich projektach ustaw Ruchu Palikota, PO, Sojuszu Lewicy Demokratycznej, które wypaczają instytucję małżeństwa i rodziny w Polsce, pozwolimy na odcięcie nas od korzeni chrześcijańskich i odrzucenie całej naszej obyczajowości opartej na szacunku dla małżeństwa, jako związku kobiety i mężczyzny, i rodziny będącej fundamentem każdego społeczeństwa. Jeśli damy się omotać lewackim politykom, to Polacy, szkodząc sobie, znowu zagłosują na PO. Wówczas będzie to prosta droga do cywilizacyjnego samobójstwa. Platforma nie ma żadnego programu, dlatego zajmuje się tematami zastępczymi, np. związkami homoseksualnymi. Wtedy na plan dalszy schodzą takie sprawy, jak pakt fiskalny, skrajne bezrobocie, głód 800 tys. polskich dzieci i życie poniżej granicy ubóstwa 2,6 mln Polaków. PiS wciąż o tym mówi, ale niewiele może zrobić, gdyż PO, Polskie Stronnictwo Ludowe, Ruch Palikota czy Sojusz Lewicy Demokratycznej zagłuszają nasze racje zarówno w parlamencie, jak i mediach. Dlatego, jeśli powróci do sejmu kwestia choćby jednego przywileju dla homoseksualistów, musimy się bronić, ale także rodziny i normalności.
Będę wdzięczna, jeśli na łamach „Echa Katolickiego” poinformuje pani, że 15 marca Prokuratura Rejonowa Warszawa-Śródmieście odmówiła wszczęcia śledztwa z zawiadomienia Ruchu Palikota w związku z moimi wypowiedziami na temat tzw. związków partnerskich i posła na sejm z Ruchu Palikota Anny Grodzkiej podczas spotkania z mieszkańcami Mińska Mazowieckiego. Postanowienie prokuratury jest ostateczne.
Dziękuję za rozmowę.
O ROZMÓWCZYNI
Urodziła się 14 kwietnia 1952 r. w Wojcieszowie. Jest prawnikiem, nauczycielem akademickim, dr. hab. profesorem w Wyższej Szkole Administracji Państwowej w Ostrołęce. W latach 2007-2011 była sędzią Trybunału Stanu. W drugiej połowie lat 70 została pracownikiem naukowym Instytutu Nauk Administracyjno-Prawnych na Wydziale Prawa i Administracji Uniwersytetu Warszawskiego. W 1979 r. ukończyła aplikację sędziowską. Uzyskała stopień doktora nauk prawnych, a w 2005 r. habilitowała się na podstawie rozprawy zatytułowanej „Przedsiębiorca wobec NIK”. Do 2011 r. była profesorem nadzwyczajnym UW. Obecnie wykłada na Uniwersytecie Kardynała Stefana Wyszyńskiego oraz w Wyższej Szkole Administracji w Ostrołęce.
Prof. Pawłowicz brała udział w rozmowach Okrągłego Stołu po stronie solidarnościowej. Jest współautorką ustawy o zgromadzeniach z 1990 r. W okresie rządu Jana Olszewskiego pracowała w biurze prasowym rządu. 14 listopada 2007 r. sejm wybrał prof. Pawłowicz na stanowisko członka Trybunału Stanu. Rekomendującym klubem parlamentarnym było Prawo i Sprawiedliwość.
W 2008 r. zakwestionowała zgodność traktatu lizbońskiego z konstytucją RP. W 2009 r. była członkiem rady nadzorczej Telewizji Polskiej.
W październiku 2011 r. prof. Pawłowicz została wybrana posłem na sejm w okręgu nr 18 (siedlecko-ostrołęckim), uzyskując 20 tys. 681 głosów. Jest członkiem prezydium klubu parlamentarnego Prawo i Sprawiedliwość oraz Krajowej Rady Sądownictwa.
Echo Katolickie 12/2013
opr. ab/ab