Rozmowa z Moniką i Danielem Leszczyńskimi z Domowego Kościoła
Małżeństwo jest...
Monika: Piękne. W kochającym się małżeństwie dzieją się cuda.
Daniel: Jak dwoje ludzi się kocha, wokół nich robi się pięknie i jasno - mimo że podlegają tej samej rzeczywistości co inni. Mówimy, że obydwoje patrzą w tym samym kierunku.
Od kilku lat z pasją włączacie się w przygotowanie narzeczonych do sakramentu małżeństwa i w prowadzenie rekolekcji dla par małżeńskich. O małżeństwie wiecie wszystko?
Monika: To, o czym mówimy, to efekt wielu lat naszej wspólnej drogi. Pobierając się, nie mieliśmy zielonego pojęcia, co nas czeka. Każde z nas nosiło w sobie obraz swoich rodziców i ich miłości. Dzisiaj widzę, że kochałam Daniela w taki sposób, w jaki moja mama kochała mojego tatę. Na obrazie moich rodziców skorzystałam, bo to dobry wzór, ale z dobrodziejstwem inwentarza „zaciągnęłam” też błędy. Dopiero kiedy zaczęliśmy rozmawiać, czego oczekujemy, nastąpiło tak naprawdę rozpoznanie, po co jest to małżeństwo.
Daniel: Podczas rekolekcji głosimy konferencje i dajemy tzw. świadectwo życia. Śmiejemy się, że narzeczonych zniechęcamy, ponieważ namawiamy do zastanowienia się, czy na pewno są gotowi do małżeństwa, czy wiedzą, na czym polega funkcjonowanie we dwoje, czy mają pewność, że ich wybranek/wybranka, to ten/ta na całe życie.
Po co jest małżeństwo?
Monika: Intuicyjnie zawsze wyczuwałam, że nie chodzi tylko o to, żeby razem mieszkać, mieć dzieci czy po prostu wypełnić pustkę w życiu. Gdy mówimy, że Bóg stworzył człowieka na swój obraz i podobieństwo, nie zastanawiamy się głębiej, w czym jesteśmy do Stwórcy podobni. To właśnie podobieństwo w miłości. Małżeństwo jest zatem po to, by być obrazem Boga na ziemi. Ma nas wypełniać miłość wzajemna. Znajomy ksiądz żartował, że miłość wzajemna w małżeństwie to zarówno miłość bliźniego, jak i miłość nieprzyjaciół... A tak na poważnie: kiedy dwoje ludzi ma w sobie Bożą miłość, uczciwość wobec Pana Boga, rozumie Jego zamysł, wtedy rodzi się między nimi jedność i więź. Celem małżeństwa jest też zrodzenie potomstwa. Bo jeśli między nami jest miłość, chce się, by było jej więcej. Będąc obrazem Boga, nasze dzieci ciągle zradzamy, ponieważ obdarzamy je miłością i w ten sposób dajemy im rozwój.
Daniel: Małżeństwu ma też być dobrze na ziemi, żeby swoją miłością chwaliło Boga.
Katechizm Kościoła Katolickiego mówi: „Małżeństwo to przymierze, przez które mężczyzna i kobieta tworzą ze sobą wspólnotę całego życia”. Jaką moc ma sakramentalne „tak”?
Daniel: Czerpanie mocy z sakramentu polega na świadomości, że w małżeństwie obecny jest Pan Bóg. Zdarza się, że kiedy mówimy o tym narzeczonym, robią wielkie oczy - Pan Bóg między nami? A nie wystarczy, że będzie stał z boku? W momentach kryzysu, a każde małżeństwo je przechodzi, człowiekowi, który nie ma podbudowy w postaci relacji z Panem Bogiem, dużo łatwiej opuścić ręce, powiedzieć: mam dość i odejść - bez względu na to, ile cierpienia z tego wynika.
Monika: Sakramentalne uświęcenie małżeństwa wyznacza pewną granicę, dzięki której nie robimy, co nam tylko przyjdzie na myśl, i nie działamy pod wpływem impulsu.
Daniel: Gdy nad rodzinę nadciągają czarne chmury, chrześcijanin może odwołać się do Pana Jezusa, który swoją misję na ziemi zakończył drogą krzyżową. Wytrwał do końca i doczekał zmartwychwstania.
Narzeczeni, którzy za chwilę wkroczą na wspólną drogę życia, nie chcą, żeby miała ona coś wspólnego z drogą krzyżową. Czują motyle w brzuchu, słyszą już dźwięki marsza Mendelssohna, piją sobie z dzióbków. I liczą, że tak będzie zawsze!
Daniel. Młodzi w trybie zakochania nie przyjmują informacji o trudzie w małżeństwie. A on jest bardzo ważny. Więcej: jeśli go nie ma, trzeba się zacząć zastanawiać... Bo z małżeństwem jest jak z budową domu. Marząc o swoich czterech ścianach, nie da się ominąć czasochłonnych spraw: biegania po urzędach, załatwiania ekipy, kupowania materiału. Miłość też się sama nie zbuduje. Popatrzmy wokół: małżeństwa naprawdę szczęśliwe to dzisiaj rarytas. Raczej zakłada się, że małżeństwo to mordęga. Żeby czerpać z małżeństwa szczęście, trzeba włożyć w to ogrom pracy.
Monika: Są tylko dwie drogi: przyjąć, że małżeństwo to męczeństwo, albo że małżeństwo to dar z siebie.
Tak, ale dar z siebie zakłada dzielenie się i ograniczenie, a więc postawę niekoniecznie dzisiaj popularną.
Monika: Rozmawiając z młodymi ludźmi o ich obawach, coraz częściej słyszymy: boję się, że się nie zrealizuję. Wydaje mi się, że sporo małżeństw wchodzi w kryzys w ten sposób, że któraś ze stron przede wszystkim chce się zrealizować, tzn. coś znaczyć, czegoś dokonać. Zaspokajanie ambicji jest bardzo ludzką potrzeba. Tyle że wtedy małżonek i dzieci stają się przeszkodą. Życie rodzinne schodzi na drugi plan, a jak nie ma dawania sobie w codzienności prostych rzeczy: troski, rozmowy, wspólnych zakupów czy gotowania, to te niteczki tworzące relację zaczynają się zrywać. Seks to za mało. i on zniknie, jak nie ma innych okazji do robienia czegoś razem. Jak nic ludzi nie łączy, łatwo się rozejść. Nawet cierpienie jest wtedy zminimalizowane, bo nie ma więzi.
Daniel: Ograniczenia to świetny test dla tych, którzy są zakochani i chcą być razem. Jeżeli ktoś się boi, że małżeństwo go ograniczy, to jeszcze się do tej wspólnej drogi nie nadaje. Bo w istotę budowania relacji z drugim jest wpisane ograniczenie.
Monika: Jak chcesz, żeby małżeństwo było dla ciebie szczęściodajne i gotów jesteś coś poświęcić, żeby takie było, to i tak się zrealizujesz. A jak nie będziesz szczęśliwy, na bank się nie rozwiniesz. Można cały świat zyskać, a wszystko stracić. Po rozstaniu ze swoją drugą połówką zwykle pojawia się w życiu ktoś nowy. Jest fajnie, ale do czasu. Pojawia się konflikt z życiem w Kościele. Osoba wierząca chce być blisko Pana Boga, ale nie może przystąpić do Komunii św., co rodzi cierpienie. Lepiej zatem założyć na początku małżeństwa: bądźmy darem dla siebie - i powoli się tego uczyć.
Jaki jest Wasz sposób na szczęśliwe życie małżeńskie?
Monika: Ktoś mógłby pomyśleć, że nasze małżeństwo to chodzący ideał. Tymczasem mamy takie same problemy i dylematy jak inni. Czasami może jesteśmy nawet bardziej pokręceni. To, czego nam nie brakuje, to coś, co nazywam odwagą wychodzenia do światła. Jest to gotowość zmiany. Bo małżeństwo jest też po to, żeby naprawiać siebie nawzajem. Żeby czasami stwierdzenie „mam rację” zastąpić pytaniem „czy na pewno mam rację?”. Uczymy się tego cały czas.
Daniel: Tutaj nie chodzi o to, żeby zobojętnieć i dla świętego spokoju przytakiwać, ale zrozumieć, że w słowie krytyki może kryć się ziarnko - co najmniej! - prawdy dla mnie. Pojęcie duchowości małżeńskiej, które na warsztat wziął twórca Ruchu Światło-Życie ks. Franciszek Blachnicki, czerpiąc z francuskiego ruchu Equipes Notre-Dame, to droga do świętości właśnie przez to, że jesteś w stałej codziennej konfrontacji z drugim człowiekiem, który jest blisko. Małżeństwo to mikrowspólnota dwóch osób, gdzie ciągle jesteś nastawiony na światło tego, co drugi widzi w tobie. Jeśli ludzie się na to nie otwierają, tylko się okopują, to wojna domowa gotowa.
Wynika z tego, że w małżeństwie mniej bazować trzeba na emocjach, a więcej na rozumie.
Monika: Jest dzisiaj taka tendencja, żeby minimalizować emocje. Jeśli między dwojgiem ludzi nie ma chemii, trudno podjąć decyzję o wspólnym życiu. Pan Bóg dał uczucia po to, żeby nam się chciało. Na pewnym etapie małżeństwie, gdy łączy nas dużo wspólnych spraw, dobrze siebie znamy, troszczymy się o siebie, wtedy emocje schodzą na drugi plan, a do głosu dochodzą nasza wola, zdrowy rozsądek. Przydają się, gdy człowieka dopadają uczucia, o których lepiej w gazecie nie pisać, tj. gdy ma się ochotę wyjść z domu i jeszcze trzasnąć drzwiami (zdarza się w najlepszym małżeństwie!). Ale życie razem, dzieci, nasze rodzinne rytuały, dom, zaufanie wobec drugiej osoby i chęć bycia razem sprawiają, że wstajesz i idziesz dalej. Zaczyna przynosić ci to coraz więcej radości. Wiesz, że masz kogoś, kto jest twój, a ja jego.
Papież Franciszek w adhortacji „Amoris laetitia” przypomina, że małżeństwo nie może tracić z oczu zjednoczenia, wzrastania w miłości i ideału wzajemnej pomocy. Czy brak takiego azymutu to powód tak wielu rozstań?
Daniel: Wielu ludzi ma problem z kochaniem, bo tak są skoncentrowani na sobie, że nie wiedzą, na czym polega budowanie relacji. Takim narzędziem jest dialog małżeński. To luneta, którą można drugiemu pozaglądać w serce, a to zbliża. Pomaga też słowo Boże. Jest jak duchowy rentgen: czytasz i prześwietlasz się w nim, a przez to dajesz Panu Bogu dostęp do całego siebie, pozwalasz Mu uczyć siebie miłości. Podoba mi się rozmowa Jezusa z Nikodemem, w której Pan tłumaczy, że ludzie, którzy chodzą w ciemności, nie idą do światła, bo się boją, że wyjdą na jaw ich złe czyny. Kiedy człowiek się nawraca, otwiera przed Panem Bogiem serce i mówi: działaj! Reszta, a więc także budowanie relacji małżeńskich, będzie prosta.
Dziękuję za rozmowę.
Echo Katolickie 5/2022