Jak wejść w nową rodzinę? O manipulacji w relacjach

W niektórych rodzinach skonfliktowani ludzie znajdują sobie czarną owcę, która im pozwala się wybielić, zrzucić z siebie odpowiedzialność. Czasem to jest dorosły, zdarza się, że dziecko

W niektórych rodzinach skonfliktowani ludzie znajdują sobie czarną owcę, która im pozwala się wybielić, zrzucić z siebie odpowiedzialność. Czasem to jest dorosły, zdarza się, że dziecko.

Jak wejść w nową rodzinę? O manipulacji w relacjach

O manipulacji w relacjach

Załóżmy, że jeszcze przed ślubem okazało się, że nasi przyszli teściowie to bardzo trudni ludzie, którzy w dodatku nas nie lubią. Czy to powinno mieć wpływ na decyzję o małżeństwie?

Warto rozważyć tę kwestię i zadać sobie pytania: „Jak rozumiemy nasz przyszły związek? Na ile będziemy mieli możliwość wyodrębnienia siebie, odsunięcia się od teściów? Na ile przyszły współmałżonek też będzie w stanie odseparować się od rodziców, którzy ciągle się wtrącają i mają pretensje?”.

Dla mnie podstawą dla podjęcia decyzji o związku jest gotowość obu stron do uniezależnienia się. Osoby, które wchodzą w relacje, tworzą parę małżeńską, rodzinę, muszą mieć pewien stopień niezależności. Z drugiej strony, jeżeli ktoś nie ma możliwości postawienia wyraźnej granicy swojej rodzinie, wchodząc w taką relację, musi sobie zadać pytania: czy będę w stanie w takim związku funkcjonować? Czy poradzę sobie w sytuacji, kiedy np. mój mąż będzie większość rzeczy konsultował ze swoją mamą, a nie ze mną? Jeżeli nie mam nic przeciwko – w porządku, tylko czy taka sytuacja będzie mi odpowiadać również potem, kiedy urodzą się dzieci, pojawią się jakieś trudne sytuacje życiowe?

A co jeśli matka widzi, że przyszła synowa nie będzie dobrą żoną, choć jej syn jest w niej zakochany? Na ile ma prawo się wtrącić?

Pytanie jest chyba bardziej ogólne: na ile w ogóle możemy się wtrącać w życie innych ludzi? Jestem dosyć sceptyczny co do tego. Można powiedzieć, że jeżeli ten syn jest zakochany, to i tak nic nie zobaczy, nawet jeśli – a może zwłaszcza wtedy – matka zacznie mu prawić kazania. On wybiera sobie kobietę, która jest trudna, może okropna, ale jest dorosły, może decydować. Optuję za niewtrącaniem się, ale myślę, że nie ma jednoznacznych reguł postępowania w tym wypadku. Różne tradycje różnie to rozwiązują. W niektórych kulturach to wciąż rodzice wybierają dzieciom współmałżonka. Dla nas to dziś niewyobrażalne, ale jeżeli rodzice nie są złośliwi i mają dobre intencje, czemu ich nie wysłuchać?

Z drugiej strony doradzanie komuś, przekonywanie: „Zostaw tę osobę, zwiąż się z tamtą” pociąga za sobą olbrzymią odpowiedzialność za czyjeś życie. Jakim prawem stawiam się w roli wyroczni? Owszem, mogę coś zasugerować, powiedzieć: „Patrz, ta osoba ma takie i takie cechy, zastanów się, czy za pięć, dziesięć lat będziesz tak samo cierpliwy, czy ona dalej będzie dla ciebie tak samo atrakcyjna”.

Pamiętam mojego pacjenta sprzed kilku lat. Mężczyzna w średnim wieku. Miał bardzo apodyktycznego ojca, który zabronił mu się spotykać z pierwszą jego miłością, kiedy ten miał około osiemnastu lat. Kiedy ojciec tego mężczyzny był już zaawansowany wiekiem i poważnie schorowanym człowiekiem, ten wciąż miał do niego żal, że wtedy odebrał mu coś bardzo ważnego. W końcu mu to powiedział. Po raz pierwszy po prawie czterdziestu latach. Wypowiedzenie tego żalu znacznie poprawiło ich relację i przyniosło ulgę. Mój pacjent usłyszał też słowo „przepraszam”.

Czy często się zdarza, że dziadkowie podburzają wnuki przeciwko rodzicom?

Dziecko bardzo łatwo wciągnąć w rozgrywki, które mają miejsce między dorosłymi. Nie potrafi ono zazwyczaj adekwatnie rozeznać sytuacji, ma poczucie lojalności w stosunku do rodziców czy też do dziadków i łatwo w nim wzbudzić różne emocje, np. poczucie winy. A jak wiemy, przez poczucie winy bardzo łatwo manipulować. Można też powiedzieć, że dziecko jest „czułym punktem” dorosłych. Łatwo więc dziadków karać przez izolowanie od dziecka lub przy jego pomocy podważać autorytet rodziców. Są to czasami pozornie bardzo niewinne sformułowania czy powtarzana krytyka wyrażana przy dziecku.

Niestety dosyć często się zdarza, że dzieci wykorzystuje się i wciąga w kłótnie dorosłych. Czasem są to przedłużające się konflikty, czasem uszczypliwości przy okazji rodzinnych spotkań. Ktoś coś skomentuje, rzuci półsłówkiem: „A tatuś to jak zwykle zajęty, a mamusia znowu spóźniona...”. Delikatna intonacja głosu, niewinne pytanie ma zdyskredytować rodziców: „Spóźniliście się dzisiaj, bo tatuś pewnie jak zwykle się grzebał?”. Niby to zwykłe pytanie „zatroskanej babci”, ale cały kontekst sprawia, że do dziecka, często bez jego świadomości, dociera informacja: z tatą coś jest nie tak. I może to wzbudzić w dziecku ogromny konflikt. Bo dla tego dziecka tatuś może być bardzo ważną osobą, a tu jest krytykowany. I co ono ma zrobić?

Podczas rodzinnego spotkania u moich znajomych ktoś zadał kilkulatkowi chyba najgłupsze pytanie, jakie można zadać dziecku: „Kogo bardziej kochasz: mamusię czy tatusia?”. I to biedne dziecko, próbując poradzić sobie z poczuciem lojalności i zapewne tłumiąc ogromny wewnętrzny konflikt, odpowiedziało: „Nie mogę powiedzieć, bo tu jest tatuś!”. Dzieci na bardzo różne sposoby próbują sobie radzić z trudnymi sytuacjami, w które to my, dorośli, je wpędzamy!

Wracając do dziadków, generalnie powinni przyjąć zasadę, że jeżeli coś poważnego dzieje się między dorosłymi, nie należy tego komentować i załatwiać spraw przy dziecku. Możemy sobie wspólnie porozmawiać, ale żeby dziecko nie było w to włączone.

Nie można też popadać w drugą skrajność. W niektórych rodzinach żadnych konfliktów nie rozwiązuje się przy dziecku. Tworzy się wtedy atmosfera sztuczności, pojawia się napięcie, które nie jest rozładowane, a dziecko doskonale je czuje i nie może nic z nim zrobić. Rodzice blokują rozładowanie stresów, a dziecko nie ma możliwości porozmawiania o tym, co przeżywa, więc w tym napięciu pozostaje. Dobrze jest, jeśli dziecko zobaczy, że dorośli nie tylko się kłócą, ale też potrafią rozwiązywać swoje problemy. Z tego też powodu na terapię problemów rodzinnych zapraszam zarówno rodziców, jak i dzieci. Dobrze, żeby one zobaczyły, jak ważne i twórcze może być rozwiązywanie problemów.

Łatwiej coś zasugerować niż powiedzieć wprost?

Wiele rodzin tak właśnie się komunikuje. Nie mówię wprost: „Uważam, że jesteś dobrą matką, ale może na za dużo dziecku pozwalasz?”, ale próbuję to zakomunikować okrężnymi drogami, np. „Ależ to dziecko jest rozpuszczone!”.

Zapewne prostsza jest sytuacja, kiedy muszą się dogadać rodzice z dziećmi niż teściowie z synowymi/zięciami – ale też różnie bywa. Może rodzicom łatwiej powiedzieć coś wprost swoim dzieciom, teściowie są w trudniejszej sytuacji, dlatego robią to inaczej. Teściowa może przeprowadzać „test białej rękawiczki” – jakby od niechcenia przejechać gdzieś tam rączką i jak się okaże, że ma tę rączkę brudną, nie omieszka o tym wspomnieć niby mimochodem.

Z perspektywy psychoterapeuty dodałbym jeszcze, że dzieci często trafiają do gabinetu z różnymi problemami emocjonalnymi i okazuje się, że jednym z nich, a czasem nawet głównym, są dorośli. Na terapię przychodzi rodzina z dzieckiem, a potem okazuje się, że pracować należy głównie z dorosłymi. Rodzice nie mogą się w domu dogadać, napięcie, które powstaje, przechodzi na dziecko, które zaczyna mieć emocjonalne problemy.

W psychoterapii to zjawisko ma nawet swoją nazwę – proces triangulacji. W przypadku napięcia między dwiema osobami w konflikt włączana jest trzecia i powstaje trójkąt. Wszyscy tak czasami robimy, kiedy nie udaje się nam z kimś porozumieć i z jakiegoś powodu nie umiemy się skonfrontować czy rozwiązać trudnej sytuacji. Problem pojawia się wtedy, gdy staje się to naszym często powtarzanym sposobem działania. Rozładowujemy napięcie przez włączenie jeszcze kogoś: sąsiada, szefa, teściowej, dziecka. Ta ostatnia sytuacja jest bardzo destrukcyjna. Można powiedzieć, że rodzice prowadzą sobie swoją wojenkę, a amunicją jest tu dziecko.

Badania pozwoliły wyróżnić dwie wersje triangulacji. W przypadku pierwszej więź między rodzicami jest naznaczona konfliktami, ale równocześnie silna. Niektóre pary są bardzo blisko i równocześnie ciągle się kłócą, a swoją uwagę koncentrują na problemach dziecka, co przynosi im chwilową ulgę w sporach. Można wręcz powiedzieć, że to dziecko jest im potrzebne. Zamiast rozwiązać swój problem, zajmują się dzieckiem. Z drugim rodzajem triangulacji mamy do czynienia wtedy, gdy rodzice są skonfliktowani, a więź między nimi jest słaba. Wtedy jeden z rodziców wchodzi w bardzo bliską relację z dzieckiem po to, żeby zbudować opozycję wobec drugiej strony.

Jak taki mechanizm wygląda w praktyce?

Pamiętam sytuację rodziny, w której ojciec był alkoholikiem, a matka z córką utrzymywały bardzo bliską relację, wspierały się, pocieszały itd. Ten mężczyzna bardzo dużo pił, prawie codziennie leżał w rowie przed blokiem, przynosił wstyd całej rodzinie. I nagle umarł. Wtedy matka z córką przyjechały właściwie tylko po to, by zakończyć terapię, bo przecież problem sam się rozwiązał i już wszystko miało być dobrze. Okazało się, że to nie takie proste. Po kilku miesiącach wróciły strasznie skonfliktowane, bo okazało się, że to, co się działo w domu po śmierci ojca, było o wiele gorsze niż wcześniej. Mąż i ojciec alkoholik był wspólnym wrogiem dla tych kobiet, kiedy walczyły z nim, nie musiały się konfrontować z własnymi problemami. Tak to właśnie działa. W niektórych rodzinach skonfliktowani ludzie znajdują sobie czarną owcę, która im pozwala się wybielić, zrzucić z siebie odpowiedzialność. Czasem to jest dorosły, zdarza się, że dziecko.

Jak to wygląda w przypadku dzieci?

Włączanie najmłodszych w problemy dorosłych, wywoływanie emocji, z którymi nie są w stanie sobie poradzić z racji wieku (poczucie winy, lęk, złość), po to żeby coś zyskać, pomanipulować, może doprowadzać do poważnych emocjonalnych konsekwencji. Rodzice, zamiast rozwiązać swój problem, skupiają się na zachowaniu dziecka, jego chorobach itp., tym samym je wzmacniając.

Kiedy dziecko zaczyna być niegrzeczne albo ma symptom jakiejś choroby, możemy zachować się spokojnie i pomóc mu przejść przez te sytuacje albo zacząć panikować. Warto poobserwować swoje reakcje. Czy kiedy dziecko się przewróci, zaraz bierzemy bandaże, leki, dzwonimy po pogotowie? Czy wychodzimy z założenia, że siniak to siniak, zniknie, nic się nie stało? Dzieci bardzo szybko uczą się reakcji rodziców i takiego nieświadomego komunikowania i zaczynają rodzicami manipulować przez kolejne symptomy oraz różne zachowania.

Dla rodziców taka sytuacja jest dosyć wygodna, bo łatwiej im zająć się problemami dziecka niż swoimi. Takie rodziny pojawiają się w gabinecie, ale często nie są zainteresowane zmianami, przychodzą, żeby przychodzić. Zmiana bowiem wiązałaby się dla nich z koniecznością skonfrontowania się z małżeńskim problemem. Pamiętam taką rodzinę sprzed wielu lat. Byłem ich szóstym czy siódmym terapeutą. Okazało się, że co rok we wrześniu zaczynali terapię – wtedy rozpoczynał się rok szkolny, dzieci szły do szkoły, problemy się nasilały, mieli więc motywację. U każdego z poprzednich terapeutów wytrzymywali maksymalnie do lutego, marca, po czym zrywali kontakt. Jakoś doczołgiwali się do wakacji, a potem znów nadchodził wrzesień... Kiedy zaczęli analizować swoje zachowanie, okazało się, że w każdym przypadku zrywali kontakt z terapeutą wtedy, kiedy zbliżali się do poważnego konfliktu małżeńskiego. Ich zachowanie pokazuje ów mechanizm podtrzymywania problemu.


Jest to fragment książki:

Grzegorz Iniewicz, Beata Legutko, Jak (prze)żyć z teściami,
ISBN: 9788375959567, Wydawnictwo M, 2015

Przepełniona humorem, a jednocześnie bogatą psychologiczną wiedzą rozmowa o tym, w jaki sposób budować relację z teściami.

opr. aś/aś

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama