Słowo, które łączy: Chrystus zaspokaja potrzebę zrozumienia

Fragment książki "Słowo, które łączy"

Słowo, które łączy: Chrystus zaspokaja potrzebę zrozumienia

Josh McDowell

Słowo, które łączy

ISBN: 978-83-7492-082-7
Format: 125 x 195 mm
Ilość stron: 360
Wydawnictwo Vocatio


Rozdział V

Jak Chrystus zaspokaja naszą potrzebę dogłębnego zrozumienia

Moje dzieciństwo było bardzo dalekie od doskonałości. Mój ojciec był alkoholikiem i regularnie bił moją matkę. Domowe awantury należały do codzienności. Nie potrafiłbym nawet zliczyć, ile razy policja musiała przywracać porządek w naszym domu. Wszyscy wiedzieli, że mój ojciec jest alkoholikiem i awanturnikiem, i wstydziłem się, że jestem jego synem. Nie wiem, jak poradziłbym sobie z tym wszystkim w okresie dzieciństwa i dojrzewania, gdyby nie świadomość, że matka doskonale rozumie moje upokorzenie i cierpienie. Jednak była ona całkowicie rozbita sytuacją. Niedługo przed skończeniem przeze mnie szkoły średniej, któregoś wieczoru zastałem ją w domu zalaną łzami. Pomyślałem, że ojciec znowu ją pobił, i spytałem, co się stało.

— Po prostu nie daję już rady — odpowiedziała, szlochając.

— Twój ojciec... alkohol... awantury. Straciłam całą chęć życia. Doczekam tylko do przyszłego miesiąca, kiedy skończysz szkołę, a potem chcę po prostu umrzeć.

Nie pierwszy raz mówiła podobne rzeczy, ale tym razem czułem, że mówi poważnie. I tak się stało. Skończyłem szkołę, a parę miesięcy później moja mama umarła. Ojciec swoim okrucieństwem zabił w niej wolę życia.

Byłem zdruzgotany. Straciłem jedyną osobę, która zdawała się mnie rozumieć. Rozumiała mnie, ponieważ żyliśmy w tym samym dysfunkcjonalnym, pełnym przemocy środowisku. Dobrze wiedziała, co oznacza nieustannie odczuwać lęk, gniew i wstyd. Nieważne, co i gdzie robiłem i jak późno wracałem do domu, ona zawsze tam na mnie czekała. Jednak nagle odeszła i poczułem, że nie mam już nikogo, do kogo mógłbym zwrócić się o pomoc. Nikt inny nie mógł zrozumieć tego, co czułem. Oczywiście miałem kolegów, ale oni mnie nie rozumieli, bo niby jak? Skąd mieli wiedzieć, jak to jest być synem alkoholika? Wszyscy wiedzieli o nałogu mojego ojca i stroili sobie z niego żarty. Ja też dorzucałem swoje trzy grosze i na pewno moi koledzy myśleli, że nic mnie to nie obchodzi. Ale tak nie było. Próbowałem zagłuszyć swoje cierpienie żartami, ale ból nie ustawał. Jak mogłem oczekiwać, że mnie zrozumieją? Przecież nigdy nie przeżyli tego, przez co ja musiałem przechodzić na co dzień.

 

Przesłanie Wcielenia

Nawet po tym, jak zostałem chrześcijaninem, nie zdawałem sobie sprawy, jak doskonale Jezus rozumie mój ból. Wiedziałem wprawdzie, że Bóg pokochał mnie tak bardzo, że ofiarował za mnie swojego Syna, i byłem Mu za to ogromnie wdzięczny. Jednak przez długie lata umykał mi fakt, że Jezus przyszedł na świat właśnie po to, aby nawiązać z ludźmi osobistą więź. Nie dostrzegałem w przyjściu Chrystusa planu odnowienia bliskości z Bogiem, którą utraciliśmy w ogrodzie Eden. Nie potrafiłem zrozumieć, że poprzez Jego życie na ziemi Bóg pokazywał mi, że dobrze wie, jak to jest być człowiekiem, doświadczać cierpienia, odrzucenia i upokorzenia. W pewnym momencie ta prawda zaczęła do mnie docierać i ogarnęła mnie wielka radość na myśl, że Bóg, który mnie stworzył, rozumie mój ból i pragnie dzielić go ze mną w bliskiej relacji opartej na miłości.

Bóg pragnie dać podobną radość wszystkim tak licznym dzisiaj młodym ludziom, którzy uważają, że nikt ich nie rozumie. Gdyby tylko udało nam się przekazać im tę nowinę i w ten sposób odmienić ich błędne rozumienie chrześcijaństwa, z pewnością odwróciliby się od złudnego uroku kultury tego świata i doświadczyli nieznanego im wcześniej pokoju serca. Można jednak zapytać:

— Skoro młodzi ludzie są już głęboko przekonani, że rodzice i inni dorośli nie potrafią ich zrozumieć, jak mają uwierzyć, że rozumie ich Bóg? Skoro nie ufają ludziom, od których dzieli ich zaledwie jedno pokolenie, jak można przekonać ich, że odwieczny Bóg, zasiadający na tronie wysoko w niebie, rozumie rozterki zwykłych śmiertelników, a zwłaszcza nastolatków?

Odpowiedź brzmi następująco: my, dorośli, musimy pokazać młodzieży, że Bóg wie, przez co przechodzimy, ponieważ sam tego wszystkiego doświadczył. Dzięki temu, że Chrystus stał się człowiekiem, możemy być pewni, że On naprawdę rozumie nasze cierpienia, smutki i pokusy i wie, co oznacza odrzucenie. Nasze umysły z trudem mogą pojąć ogrom tej prawdy. Chrystus jest Wszechpotężnym Władcą wszechświata, lecz mimo to stał się tak bezbronny jak każde ludzkie niemowlę. On stworzył i uformował ludzkie ciało, lecz sam musiał też uczyć się chodzić. Święty Jan mówi nam, że Jezus jest przedwiecznym Słowem, doskonałym wyrazicielem natury Boga (por. J 1,1—14), jednak mimo to musiał uczyć się mówić, jak każdy z nas. To On stworzył połączenie cząsteczek tlenu i wodoru, które tworzy wodę, lecz sam też odczuwał pragnienie, jak ty i ja. Chociaż jest Panem wszelkiego stworzenia, był posłuszny swoim rodzicom i podporządkował się woli swojego ziemskiego ojca, którego sam stworzył. Nauczył się fachu cieśli. Posługiwał się prymitywnymi młotkami i piłami. Pot zalewał Mu oczy i rogowaciała Mu skóra na dłoniach i stopach. Ciosał krokwie i belki w pyle i palącym słońcu Palestyny.

Dlaczego Bóg wszechświata opuścił doskonałe Królestwo niebieskie i postanowił poddać się wszystkim tym upokorzeniom jako jedno ze swoich stworzeń? Oczywiście dobrze znamy odpowiedź na to pytanie: Jezus przyszedł na świat, aby swoją śmiercią wybawić nas od grzechu. To zupełnie wystarczająca odpowiedź i nawet gdyby tylko w niej zawarta była cała prawda, już mielibyśmy powód do zadowolenia i wdzięczności. Jednak ta odpowiedź nie wyjaśnia, Dlaczego Bóg wszechświata opuścił doskonałe Królestwo niebieskie i postanowił poddać się wszystkim tym upokorzeniom jako jedno ze swoich stworzeń? Oczywiście dobrze znamy odpowiedź na to pytanie: Jezus przyszedł na świat, aby swoją śmiercią wybawić nas od grzechu. To zupełnie wystarczająca odpowiedź i nawet gdyby tylko w niej zawarta była cała prawda, już mielibyśmy powód do zadowolenia i wdzięczności. Jednak ta odpowiedź nie wyjaśnia,

Chrystus postanowił spędzić z nami ten czas z pewnej niesłychanie ważnej przyczyny, która mówi nam więcej niż jakiekolwiek słowa o ogromie Bożej miłości. Pismo Święte stwierdza, że Jezus opuścił chwałę nieba i „ogołocił samego siebie, przyjąwszy postać sługi, stawszy się podobnym do ludzi” (Flp 2,7). Jezus uczynił to wszystko nie tylko po to, aby nas zbawić, ale także aby pokazać nam, że rozumie nasze problemy i utożsamia się z nami. „W czym bowiem sam cierpiał będąc doświadczany, w tym może przyjść z pomocą tym, którzy są poddani próbom” (Hbr 2,18). Poprzez swoje życie na ziemi Jezus upewnił nas w przekonaniu, że jest nam bliski pod każdym względem. Wiemy, że potrafi współczuć naszym słabościom, ponieważ był doświadczany we wszystkim na nasze podobieństwo (por. Hbr 4,15).

W tym momencie pojawia się kolejne pytanie: czy Bóg naprawdę musiał stać się człowiekiem, aby poznać, co to oznacza? Przecież jest Wszechwiedzący. Czy Jego doskonała, wszechogarniająca wiedza okazała się niewystarczająca i dlatego musiał „spróbować, jak to jest”?

Bez wątpienia Chrystus mógłby zrozumieć nas w pełni, nie stając się człowiekiem. Jednak czy wtedy uwierzylibyśmy, że On nas rozumie? Jezus pragnął, abyśmy nie mieli w tej kwestii żadnych wątpliwości i dlatego nie oświadczył nam po prostu, że nas rozumie, lecz nam to pokazał. Nie ograniczył się do stwierdzenia, że pragnie nawiązać z nami relację — On tę relację naprawdę nawiązał, poprzez swoje przyjście na świat. Jezus pragnął, abyśmy mieli absolutną pewność, że On wie, przez co przechodzimy jako ludzie. Pragnął, abyśmy wiedzieli, że Jego zrozumienie naszych problemów jest wynikiem nie tylko zwykłej wiedzy, lecz również prawdziwych, ciężkich doświadczeń. Swoim zaangażowaniem w nasze życie pokazał nam, do jakiego stopnia się z nami utożsamia. On nie tylko wie o naszym bólu — On sam tego bólu doświadczył.

Jako autor historii naszego życia, Jezus wiedział, że zakończenie będzie szczęśliwe. Jednak kiedy żył pośród nas, nasze kłopoty i tragedie głęboko Go poruszały, chociaż wiedział, że są one tylko tymczasowe. Łatwo jest powiedzieć „Znam wasz ból” (słyszeliśmy te słowa wielokrotnie z ust polityków, lecz nie wydawały nam się one wiarygodne). Natomiast jaka byłaby nasza reakcja, gdybyśmy zobaczyli, jak Jezus płacze, ponieważ współczuje nam w cierpieniu? Czy nie byłby to dla nas wystarczający dowód, że On rzeczywiście nas rozumie?

Takie wydarzenie naprawdę miało miejsce. Jezus powrócił do Betanii. Kiedy wchodził do miasta, ludzie powiadomili Go, że cztery dni temu zmarł Łazarz. Jezus wiedział, że niebawem wskrzesi swojego przyjaciela z martwych. Jednak kiedy pogrążone w żałobie siostry Łazarza, Maria i Marta, zaprowadziły Go do grobu brata, ich smutek głęboko poruszył Zbawiciela — tak bardzo, że wzruszył się i zapłakał (por. J 11,17—44). Jezus wiedział, że ich cierpienie jest tylko chwilowe, lecz mimo to współczuł im z całego serca, ponieważ patrzył na śmierć z perspektywy człowieka i ludzki smutek poruszył Go do głębi. Widząc Jego łzy, siostry Łazarza przekonały się ponad wszelką wątpliwość, że Chrystus rozumie ich uczucia. Żadne słowa nie byłyby w stanie tego zdziałać.

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama

reklama