Zatraciliśmy nawyk i umiejętność naprawiania czegokolwiek. I tak też niestety postępujemy, gdy chodzi o małżeństwo.
Jeśli nie dbam o swoje, to szybko się to niszczy, a jeśli się niszczy, to uważamy to za mniej wartościowe. My, współcześni, nauczyliśmy się, że to, co się zepsuje, zastępujemy nowym, lepszym, świeższym. Zatraciliśmy nawyk i umiejętność naprawiania czegokolwiek. I tak też niestety postępujemy, gdy chodzi o małżeństwo.
Małżeństwo jest sprawą poważną. Stwierdzenie banalne, ale wydaje się, że obecnie wiele osób albo o tym zapomina, albo tego nie wie, albo zwyczajnie ten fakt bagatelizuje. Znakiem dzisiejszych czasów są rozmaite formy wolnych związków, konkubinatu, życia w związkach niesakramentalnych, a często także bez zobowiązań cywilnych, nawet gdy nie ma ku temu przeszkód. Jednocześnie obserwujemy coraz bardziej liberalne podejście do rozwodów przekładające się na wzrost ich liczby. „Jak oni mają się ze sobą męczyć, a jeszcze cierpią na tym dzieci, to dlaczego mają się nie rozwieść?” — słyszałam już nieraz z ust znajomych. Co jednak oznacza ta męczarnia, o której mowa? Oczywiste jest, że jeśli w domu panuje przemoc, alkoholizm, deprawacja dzieci przez któregoś z rodziców, to nie wolno na to pozwalać i jeśli sytuacja tego wymaga, należy się rozdzielić, chronić siebie i potomstwo. Przy czym trzeba pamiętać, że osobom związanym sakramentem nie daje to prawa do wchodzenia w nowy związek. Jednak nasza dzisiejsza mentalność połączona z przekonaniem, że „każdy ma przecież prawo do szczęścia”, za męczarnię w małżeństwie uznaje o wiele bardziej błahe problemy. Jak dbasz, tak masz — mawiają mądrzy ludzie. Jeśli nie dbam o swoje, to szybko się to niszczy, a jeśli się niszczy, to uważamy to za mniej wartościowe. My, współcześni, nauczyliśmy się, że to, co się zepsuje, zastępujemy nowym, lepszym, świeższym. Zatraciliśmy nawyk i umiejętność naprawiania czegokolwiek. I tak też niestety postępujemy, gdy chodzi o małżeństwo.
Z rzeczywistością umniejszanej coraz bardziej wagi związku małżeńskiego kobiety i mężczyzny musi mierzyć się Kościół katolicki, którego głos w kwestiach moralności seksualnej jest zagłuszany, ośmieszany i w związku z tym przez wielu ludzi nie przyjmowany. Zadaniem i wielką odpowiedzialnością Kościoła jest takie przygotowanie młodych ludzi do zawarcia małżeństwa, aby potrafili oni stworzyć trwały związek sakramentalny, w którym będą realizować swoje powołanie do życia w rodzinie. Jak wskazywał św. Jan Paweł II w Adhortacji Familiaris consortio, Kościół musi podjąć wysiłek „odpowiedniego przygotowania młodych do odpowiedzialności za ich własne jutro”. Nie da się tego, rzecz jasna, zrobić naprędce odbywając jedną czy dwie rozmowy duszpasterskie. Jest to ciągły proces trwający od dzieciństwa i mający swój początek w rodzinie. Kolejny etap dotyczy młodzieży, którą należy objąć katechezami na temat małżeństwa i rodziny. Wreszcie przychodzi czas na tak zwane przygotowanie bezpośrednie, w którym biorą udział oboje narzeczeni. Oprócz spotkań z duszpasterzem i wysłuchania katechez przedślubnych realizowanych w różnych formach i terminach w zależności od parafii, w której się odbywają, młodzi są również zobowiązani do uczestnictwa w spotkaniach w Poradni Życia Rodzinnego.
O ile spotkanie z kapłanem w kancelarii parafialnej wiąże się z ustaleniem terminów, wyjaśnieniem kwestii organizacyjnych oraz wypełnieniem dokumentów i narzeczeni wiedzą, że bez tego po prostu się nie obędzie, o tyle konieczność udziału w katechezach i zajęciach w poradni nierzadko budzi wątpliwości, niechęć, a nawet skłania do oszustwa. Na rozmaitych forach internetowych można znaleźć zapytania w stylu: „gdzie szybko i bez chodzenia załatwię poradnię?” lub wprost „gdzie kupię zaświadczenie z poradni rodzinnej?”, a pod nimi liczne wskazówki do kogo i jak zagadać, aby udało się otrzymać papierek po najmniejszej linii oporu. Zdarzają się osoby, które wydzwaniają lub nawet jeżdżą po całej diecezji w poszukiwaniu doradcy skłonnego podpisać zaświadczenie za odpowiednią opłatą, byle tylko nie musieć chodzić „do tej całej poradni”. Cóż tak strasznego musi dziać się na tych zajęciach, że dorośli ludzie, deklarujący, iż pragną na całe życie związać się z drugą osobą, nie są w stanie poświęcić zaledwie kilku godzin (które spędzą przecież razem!) ze swojego czasu, aby wysłuchać czegoś, co ma służyć ich wspólnemu dobru? Można przypuszczać, że jest to efekt pokutującego w świadomości stereotypu, że w poradni pracują osoby niekompetentne, zdewociałe, oderwane od rzeczywistości i nie mające pojęcia o życiu w związku, a jednak narzucające swoją wizję współżycia. Ponadto wciąż niewykorzenione, również wśród księży, użycie słowa „kalendarzyk” w odniesieniu do wszystkich naturalnych metod planowania rodziny, robi wiele zamieszania i stwarza wrażenie, że Kościół chce trzymać przyszłych małżonków w mentalnych ciemnościach. Należy zatem z determinacją powtarzać, że tzw. kalendarzyk, nie jest (nie może być) przedmiotem nauczania w rodzinnej poradni dla narzeczonych, gdyż istotnie jest metodą nieskuteczną i przestarzałą. Od wielu już lat znane są metody rozpoznawania płodności, takie jak metoda objawowo — termiczna podwójnego sprawdzenia, metoda termiczna ścisła, metoda owulacji Billingsów czy Model Creighton, oparte nie na przewidywaniach i przypuszczeniach, ale na codziennej, rzetelnej obserwacji wskaźników płodności przez kobietę. I tych właśnie metod prowadzący starają się nauczyć uczestników. Cieszą się one m. in. rekomendacją lekarską podpisaną przez członków Ogólnopolskiej Sekcji Ginekologiczno — Położniczej Katolickiego Stowarzyszenia Lekarzy Polskich, a ich skuteczność została również wysoko oceniona przez Światową Organizację Zdrowia (WHO) już w 1988 roku — wskaźnik zawodności w zależności od stosowanej metody wynosi od 1% - 5%.
Jakkolwiek prawdopodobnie ewidentna mniejszość narzeczonych udaje się na pierwsze spotkanie do poradni w podskokach, jednak większość podejmuje ten trud i okazuje się wtedy, że nie jest tak źle, jak sobie wyobrażali. „Nasze nastawienie było jednoznacznie na nie, ponieważ myśleliśmy że będzie to strata czasu. Jednak myliliśmy się, ponieważ po pierwszych zajęciach okazało się, że dowiedzieliśmy się wielu bardzo ważnych i potrzebnych informacji” - mówi Paulina, która dwa lata temu wraz ze swoim ówczesnym narzeczonym Michałem brała udział w zajęciach. Karolina i Szymon również byli zaskoczeni: „Szczerze mówiąc nastawienie nie było pełne optymizmu, w piątek po pracy trzeba iść na spotkanie, które pewnie prowadzi zakonnica albo starsza panna, jednak po pierwszym spotkaniu nasze nastawienie zmieniło się o 180 stopni i było jak najbardziej pozytywne”. Wygląda na to, że o zmianie nastawienia w dużym stopniu decyduje fakt, iż przekazywana wiedza jest jak najbardziej naukowa, konkretna i rzetelnie wyłożona. Tak naprawdę jest to podstawowa wiedza biologiczna, która w jakimś stopniu powinna być przyswojona już w szkole średniej. Niestety, spadająca popularność szkolnego przygotowania do życia w rodzinie oraz zmasowany atak ze strony dostawców antykoncepcji powoduje, że już nastoletnie dziewczyny zażywają środki hormonalne przepisane przez lekarza. I nie zawsze chodzi o zabezpieczenie przed niepożądaną ciążą — niektórzy lekarze zapisują je, aby „wyregulować” cykl i wywołać comiesięczne krwawienie, a nawet, aby z twarzy pacjentki zniknął trądzik. O konsekwencjach, przede wszystkim zdrowotnych, jakie może nieść przyjmowanie antykoncepcji hormonalnej, młodzi ludzie dowiadują się zatem nierzadko dopiero w czasie przygotowania do małżeństwa.
Doradcy doskonale zdają sobie sprawę także z tego, że choć pracują z osobami, które w świetle nauki katolickiej powinny nadal trwać w przedślubnej czystości, to jednak spory ich odsetek (absolutnie nie wszyscy!) prowadzi regularne współżycie ze swoim przyszłym współmałżonkiem. Niektórzy mają już de facto ułożone wspólne życie, gdyż od długiego czasu żyją jak małżeństwo, a nawet mają już dzieci. Co ciekawe, ich postawa wobec wymogu przygotowania do ślubu nie musi wcale być jednoznaczna. Rozpoczynając nauki zadają sobie pytanie: po co nam to po tylu latach spędzonych razem - przecież już chyba wszystko o sobie wiemy? Tak było w przypadku pani Kasi i pana Marcina, którzy zdecydowali się zawrzeć sakrament, ale pomimo długiego stażu oraz wychowywania kilkuletniej córki, postanowili podejść do tematu rzetelnie. Dziś przyznają, że nie żałują tych kilku godzin, gdyż to, co usłyszeli, pomogło im zmienić się na lepsze. „Troszkę inaczej spojrzeliśmy na odpowiedzialne rodzicielstwo - mając i wychowując już wspólną córkę. (...) Najbardziej wspominamy wspólne uzupełnianie kart cykli - zarówno na zajęciach jak i w zaciszu domu. Zbliżyło nas to jeszcze bardziej - dając jeszcze większą świadomość jak bliscy sobie jesteśmy” — stwierdzają w pierwszą rocznicę swojego ślubu.
Nie ma wątpliwości, że każda para to zupełnie inna historia, dlatego bardzo cenne jest, gdy w miarę możliwości można spotkać się z narzeczonymi indywidualnie. Niestety ze względu na wciąż niewielką ilość poradni rodzinnych takie możliwości są ograniczone i bardzo często tylko jedno spotkanie na cztery jest tym indywidualnym. To, czy przyszli małżonkowie będą korzystać ze zdobytej wiedzy, pozostaje ich decyzją. Niektórzy, tak jak pani Martyna i pan Michał, którzy niedawno zostali szczęśliwymi rodzicami, przyznają, że po skończeniu nauk nie kontynuowali obserwacji cykli, ale mieli nadzieję, iż wkrótce doczekają się potomka. Wiedzę dotyczącą płodności postrzegają jako pomocną dla par starających się o dziecko i przechodzących trudności. Pomimo to stwierdzają: „Z pewnością obserwacja płodności była dla nas czymś nowym, co poskutkowało nowymi rozmowami oraz spędzeniem wspólnie czasu”. Warto zwrócić na to uwagę, gdyż właśnie rozmowa i wspólnie spędzany czas stanowią podstawę dbania o związek.
opr. mg/mg