Aby być dobrym ojcem, „cieniem” Ojca Niebieskiego, trzeba posiadać kilka cech. Na pewno nie można być wiecznym chłopcem, Piotrusiem Panem. Lepiej czerpać wzór ze św. Józefa
W ostatnim rozdziale Listu apostolskiego Patris Corde papież Franciszek nazywa Świętego Józefa ojcem w cieniu. Zaczerpnął go z powieści Jana Dobraczyńskiego, gdzie św. Józef jest cieniem Ojca Niebieskiego na ziemi dla Jezusa, którego osłania i chroni.
„Nikt nie rodzi się ojcem, ale staje się ojcem. I nie staje się nim jedynie dlatego, że wydaje dziecko na świat, lecz ponieważ odpowiedzialnie podejmuje o nie troskę. Za każdym razem, gdy ktoś podejmuje odpowiedzialność za życie drugiego, w pewnym sensie sprawuje względem niego ojcostwo”. Takie słowa proponuje nam papież Franciszek na początku ostatniego rozdziału swojego Listu, w którym nazywa Świętego Józefa ojcem w cieniu.
Co nas Polaków cieszy szczególnie, taki tytuł zaczerpnął Franciszek z powieści Jana Dobraczyńskiego, który poprzez „sugestywny obraz cienia określił postać Józefa, który w stosunku do Jezusa jest cieniem Ojca Niebieskiego na ziemi: osłania Go, chroni, nie odstępuje od Niego, podążając Jego śladami”.
Już z tych słów możemy wywnioskować, co aktualny Następca Świętego Piotra rozumie przez określenie „w cieniu”: osłaniać, chronić, nie odstępować i wreszcie podążać śladami tego, kogo chronimy. Nie może więc dziwić surowa diagnoza naszych czasów, w których „dzieci często zdają się być osierocone przez ojców”. Papieżowi nie chodzi więc o autentyczne sieroty, ale o jakże liczne sytuacje, w których ojciec jest, ale brakuje go fizycznie (choćby z powodu wyjazdów do pracy), albo nawet jest obecny fizycznie, ale mentalnie jakby go nie było, bo nie potrafi stanąć na wysokości zadania. I kryje się w jakichś swoich ulubionych krzakach, pozwalając, aby jego dzieckiem zajęli się ojcowie o obco brzmiących imionach: Fejsbuk, Insta, Snap czy Tiktok. Ewentualnie Plejstejszon albo Iksboks, z których obecności sam z radością korzysta pod nieobecność dzieci... I zdaje się nie rozumieć, że analogia pomiędzy Józefem, który był cieniem Ojca Niebieskiego dla Jezusa, a Netfliksem, który ma być cieniem ojca rodzonego dla dziecka, jest absolutnie nie do przyjęcia.
Aby być ojcem, dobrym ojcem, dobrym cieniem Ojca Niebieskiego, trzeba posiadać kilka cech. Przede wszystkim trzeba być odpowiedzialnym i odważnym mężczyzną, a to coraz częściej okazuje się towarem deficytowym. Zawsze bardzo lubiłem wędrówki, a może jeszcze bardziej piesze pielgrzymki. W ostatnich latach zauważyłem, że pielgrzymuje znacznie więcej kobiet niż mężczyzn. Pomimo że na pewno znajdą się istotne przyczyny, związane choćby z trudnością w uzyskaniu urlopu, czy też z niemożliwością zostawienia gospodarki i inwentarza choćby na jeden dzień bez opieki, to jednak niepokoi fakt, że tego typu formę rekolekcji w drodze związanych z niewygodami i trudami preferują kobiety i że mało jest mężczyzn. Jan Paweł II zalecał narzeczonym, aby się wybrali na spływ kajakowy, ja natomiast gorąco polecam pielgrzymkę. Tam właśnie najlepiej odkryć, czy mężczyzna ma coś w sobie ze Świętego Józefa, czy raczej coś z Piotrusia Pana. Dzisiaj mówi się coraz częściej o tak zwanym syndromie Piotrusia Pana, czyli niezdolności mężczyzn do konsekwentnego wejścia w dorosłość, wzięcia odpowiedzialności za siebie oraz innych. I na pielgrzymce widać od razu, kto jest dużym dzieckiem, które dorosnąć nie chce albo nie potrafi (bo naznaczone trudnym dzieciństwem, rozbitą rodziną, albo rozzuchwalone bogactwem), albo jedno i drugie. Jak to wygląda kiedy kobiety dźwigają ciężkie bagaże, rozstawiają namioty, a mężczyzna zbiera polne kwiatki na ołtarz polowy? Albo po dojściu na nocleg, podobnie zresztą jak przez całą trasę, nie potrafi w żaden sposób być użyteczny dla kogokolwiek, bo jest całkowicie pochłonięty sobą, swoimi odciskami, bólem i potrzebami?
Pamiętam, jak lata temu podczas pielgrzymki do Santiago, już w schronisku dla pielgrzymów, staliśmy w kilkudziesięcioosobowej kolejce do jedynego prysznica z bojlerem (czyli ograniczoną ilością ciepłej wody). Jako pierwszy dostał się tam pewien pielgrzym z Włoch i przez piętnaście minut słyszeliśmy szum wody i jego piękny śpiew, podczas gdy przez otwory w drzwiach buchała gorąca para. Po 15 minutach kiedy gorąca woda, a w raz z nią i para się skończyła, Włoch wynurzył się z łazienki i widząc nasze ponure miny powiedział: „Sorry, ale naprawdę tego potrzebowałem”. Oczywiście, on potrzebował, a my nie. Klasyczny przykład Piotrusia Pana (a jeszcze potem we wspólnej kuchni zabrał się za gotowanie kolacji dla siebie i swojej towarzyszki, blokując dostęp na kilka godzin. Jak wcześniej zdenerwował nas gorącą parą w łazience, tak tym razem zapachami makaronu z sosem).
Ktoś może teraz zaoponować, że wybrałem zły przykład, bo właśnie podczas pielgrzymki Święty Józef „zgubił” Jezusa. Powiem tylko tyle, że przede wszystkim na pewno nie uczynił tego przez nieodpowiedzialność, jego przybrany Syn w czasie drogi przebywał wśród rówieśników, no i — ostatecznie — na ten krótki okres chciał pozostać w domu swego Ojca Niebieskiego, a nie w towarzystwie Jego cienia. A Święty Józef mógł przeżyć swoją Golgotę, ale o tym już pisałem. Poza tym myślę, że każdy najwspanialszy nawet ojciec oddałby wszystko, aby w swoim wychowaniu dzieci popełnić tylko jeden błąd, prawda?
Papież Franciszek, mówiąc o właściwie pojętym ojcostwie polegającym na wprowadzeniu dziecka w doświadczenie życia, w rzeczywistość, na uczynieniu go zdolnym do wyborów, do wolności, do wyruszenia w drogę, niespodziewanie łączy ojcostwo Józefa z jego czystością, z byciem „przeczystym”: „Nie jest to jedynie określenie emocjonalne, ale synteza postawy będącej przeciwieństwem posiadania. Czystość to wolność od posiadania we wszystkich dziedzinach życia. Tylko wówczas, gdy miłość jest czysta, jest naprawdę miłością. Miłość, która chce posiadać, w końcu zawsze staje się niebezpieczna, krępuje, tłumi, czyni człowieka nieszczęśliwym. Sam Bóg umiłował człowieka miłością czystą, pozostawiając mu nawet wolność popełniania błędów i występowania przeciwko Niemu. Logika miłości jest zawsze logiką wolności, a Józef potrafił kochać w sposób niezwykle wolny. Nigdy nie stawiał siebie w centrum. Potrafił usuwać siebie z centrum a umieścić w centrum swojego życia Maryję i Jezusa”. W pierwszej chwili to zestawienie szokuje, połączenie czystości z byciem dobrym ojcem wydaje się być naciągane, ale wystarczy chwila namysłu, aby zrozumieć jak bardzo ma rację papież Franciszek. Jak dewastujący efekt na dzieciach mają rozwiązłość, zdrady małżeńskie, uzależnienie od pornografii.
Czystość polega na czynieniu z siebie daru i dlatego świat, który dzisiaj desperacko potrzebuje ojców „odrzuca panów, odrzuca tych, którzy chcą wykorzystać posiadanie drugiego do wypełnienia własnej pustki; odrzuca tych, którzy mylą autorytet z autorytaryzmem, służbę z serwilizmem, konfrontację z uciskiem, miłosierdzie z opiekuńczością, siłę ze zniszczeniem. Każde prawdziwe powołanie rodzi się z daru z siebie, który jest dojrzewaniem zwyczajnej ofiarności. Także w kapłaństwie i w życiu konsekrowanym wymagana jest tego rodzaju dojrzałość”.
Jak już wielokrotnie w naszych rozważaniach wspominałem, nawet dobrym rodzicom czasami nie udaje się odrzucić pokusy, by kierować życiem swoich dzieci. Przekonanie, że ponieważ sami przeżyli w życiu różne trudności albo ich praca zawodowa była bardzo uciążliwa (albo pełna sukcesów — bo czasem to idzie również w tę stronę), albo ich małżeństwo nie wytrzymało próby czasu, więc lepiej wiedzą, co dla ich dzieci będzie najlepsze, co mają wybrać, a czego unikać, czasami wydaje się nie do przeskoczenia. Jakby w życiu możliwa była tylko jedna droga, jeden wzór na szczęście, jak go wybierzesz masz szczęście jak w banku. Żadnych niespodzianek.
Takie myślenie nie tylko jest myśleniem życzeniowym, nie tylko nie daje właściwej wolności wyboru dzieciom, ale też zamyka się na nowość! Papież pisze: „Każde dziecko zawsze przynosi ze sobą tajemnicę, zupełną nowość, która może być ujawniona tylko z pomocą ojca, który szanuje jego wolność. Ojca, który jest świadomy, że zrealizuje swoją funkcję wychowawczą i że w pełni przeżyje swoje ojcostwo tylko wówczas, gdy stanie się „bezużyteczny”, gdy zobaczy, że dziecko staje się autonomiczne i samodzielnie kroczy po drogach życia, gdy postawi się w sytuacji Józefa, który zawsze wiedział, że to Dziecko nie jest jego własnym, lecz zostało jedynie powierzone jego opiece. Przecież to właśnie sugeruje Jezus, gdy mówi: „Nikogo też na ziemi nie nazywajcie waszym ojcem; jeden bowiem jest Ojciec wasz, Ten w niebie” (Mt 23, 9).
Każdy więc ojciec może, a nawet powinien, być cieniem Ojca Niebieskiego, wiedząc, że jego dzieci nie są jego, ale są mu powierzone, i na wzór Świętego Józefa z odpowiedzialnością i odwagą chronić je, kochać je czystą miłością, która nie zawłaszcza, ale pozwala w pełni rozwinąć ich własną i jedyną w swoim rodzaju osobowość, towarzyszy im w otwieraniu się na nowość i pozwala im wyruszyć w swoją drogę. Ci zaś, którzy dzieci nie mają, jak choćby kapłani czy osoby konsekrowane, też stają się cieniem Ojca Niebieskiego, gdy podejmują odpowiedzialność za życie innych, zwłaszcza dzieci ich opiece powierzonych. A jak to mają robić? Patrz wyżej...
opr. mg/mg