Może to ten…

Historia pierwszych spojrzeń, marzeń o drugiej osobie - niby taka, jak wiele innych, ale z wyjątkowym człowiekiem w tle

Był piękny sierpniowy poranek 2002 r. Weronika stała na Grodzkiej wśród grupy przyjaciół ze „środowiska”. Młodzi trzymali w rękach wiosła i transparent z napisem: „To my — kochamy!”. Mimo wczesnej pory była już zupełnie rozbudzona i podekscytowana, wszak za chwilę ulicami Krakowa miał przejeżdżać ten wyjątkowy człowiek, do którego jej rodzice mówili „wujku”. Przyjaciele rozmawiali radośnie, bo dawno się już nie widzieli, gdy nagle Weronika zobaczyła, jak jej mała siostrzenica rzuca się na szyję jakiemuś sympatycznemu młodzieńcowi.

— To Marek, ten z kajaków, o którym ci mówiłam — wyjaśniła siostra. Krótkie powitanie, lekki uśmiech... „Może to moja żona?” — pomyślał Marek. „Może to ten jedyny?” — przyszło na myśl Weronice.

— Jedzie, jedzie! — Głośne okrzyki wyrwały ich z zamyślenia. W jednej chwili wszystkie wiosła i transparenty poszły w górę.

— Wujku, wujku...! — wołali, gdy Jan Paweł II przejeżdżał swoim białym papamobilem, błogosławiąc zebranych to po jednej, to po drugiej stronie ulicy. Gdy był już całkiem blisko, jego wzrok spoczął przez chwilę na Weronice i stojącym obok niej Marku.

***

Po raz kolejny spotkali się po roku, na kajakach. Nie płynęli w tej samej załodze, ale dużo razem spacerowali, rozmawiali. I tak niepostrzeżenie, w otoczeniu pięknej nadniemeńskiej przyrody ich uczucie rozkwitało; jeszcze nieśmiałe, niewypowiedziane, ale w jakiś przedziwny sposób głębokie i trwałe. Zupełnie jak w przypadku rodziców Weroniki, którzy również poznali się na kajakach. Pół roku później, przed świętami Bożego Narodzenia, Marek się oświadczył — tuż przed Wigilią Weronika powiedziała „tak”. Drugi dzień świąt był szczególnie radosny, gdy obie rodziny spotkały się na uroczystości zaręczyn, a potem zasiadły do stołu i... napisały list.

***

— Ojcze Święty, przyszedł list z Polski. Nasza mała Weronika zaręczyła się z Markiem Mazurem, bratankiem księdza Piotra, tego, któremu tu, w Rzymie, udzieliłeś święceń kapłańskich.

— A, to tak się sprawy mają — odparł Jan Paweł II, wolno wypowiadając słowa, jakby się nad czymś zastanawiał. — Nie mówiłem Ci, Stasiu? — dodał po chwili. — Coś przeczuwałem, jak zobaczyłem ją w towarzystwie jakiegoś przystojnego młodzieńca wtedy w Krakowie. Mam nadzieję, że się tu pokażą. Daj no papier, to im odpiszę.

Narzeczeni wraz ze swoimi rodzicami przybyli do Rzymu już w lutym. Ojciec Święty znał dobrze Weronikę — jej rodzice byli mu szczególnie bliscy, gdyż uczestniczyli razem w wielu spływach kajakowych, a potem, dokładnie w dniu swojego kardynalskiego ingresu, pobłogosławił ich związek małżeński. Nie znał natomiast rodziny Marka, więc po Mszy świętej w prywatnej kaplicy poprosił, żeby trochę o sobie opowiedzieli. Po krótkiej serdecznej rozmowie młodzi uklęknęli, a Jan Paweł II pobłogosławił ich samych i obrączki, które ze sobą przywieźli. Teraz oboje mieli już pewność, że droga, którą wybrali, jest słuszna. Nie wiedzieli tylko, że już wtedy w Krakowie spoczęło na nich papieskie błogosławieństwo.   

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama

reklama