Miłość nie jest dla tchórzy!

Na samym początku chciałbym was zapewnić, że niezależnie od tego, w jakim stanie jest wasza relacja, zawsze może być lepiej! Wiem, że słów zachęty i serdeczności potrzebuje wiele małżeństw

Na samym początku chciałbym was zapewnić, że niezależnie od tego, w jakim stanie jest wasza relacja, zawsze może być lepiej! Wiem, że słów zachęty i serdeczności potrzebuje wiele małżeństw.

Miłość nie jest dla tchórzy!

Część z nich ma się całkiem dobrze, ale ich wrażliwość sprawia, że oczekują od siebie więcej, pragną obserwować postęp i wzrost ich wzajemnej miłości. Cieszę się z was i proszę jednocześnie – umacniajcie tych, którzy marzą o życiu takim jak wasze. Inną grupę stanowić będą pewnie takie małżeństwa, które wprawdzie nie dopuszczają myśli o rozejściu, jednak zdają sobie sprawę, że nie jest najlepiej. Notoryczne kłótnie, unikanie siebie nawzajem albo – przeciwnie – szukanie starć, oziębłość uczuć oraz wieczne pretensje… to ich chleb powszedni. Wreszcie są i tacy, którzy mają niemal gotowe papiery rozwodowe, a termin z adwokatem już wpisany do kalendarza. Nie wszystko stracone! Wiem, że czytając te opisy, z pewnością myślisz sobie: „Który z nich najlepiej pasuje do mojego małżeństwa?” albo: „Znajdujemy się gdzieś pomiędzy…” Chciałbym, aby ta książka była znakiem nadziei dla twojego życia i twojego małżeństwa. Nie bój się. Miłość jest dla odważnych!

Jakiś czas temu otrzymałem list od młodej mężatki. By zachować jego anonimowość, zmieniłem imiona oraz pewne nieistotne fakty.

Drogi Panie Michale,

piszę do Pana, ponieważ wierzę, że będzie mógł mi Pan trochę pomóc. Na początku zarysuję kontekst, aby mógł Pan lepiej zrozumieć, w czym rzecz. Nazywam się Anna. Od nieco ponad pół roku jestem mężatką. Z Pawłem poznałam się już dawno temu, choć nie od początku byliśmy parą. Jeszcze przed rozpoczęciem studiów razem należeliśmy do grupy młodzieżowej. Tam go poznałam. Był inteligentnym, zabawnym przystojniakiem. W dodatku wyznawał te same co ja wartości. Byliśmy sobie bliscy, jako przyjaciele. Myśląc o przyjaźni, mam na myśli tę prawdziwą Przyjaźń, o której ludzie mówią, że jednoczy dusze. Bardzo dużo rozmawialiśmy i mimo że Paweł kilkakrotnie angażował się w jakieś krótkotrwałe znajomości, wiedziałam, że i tak żadna z tamtych dziewczyn nie była mu tak bliska, jak ja. W tym sensie, że rozmawialiśmy wiele i o wszystkim. I wtedy on zakochał się w Marcie. To było już coś poważnego. W sercu czułam, że nie pasują do siebie, ale nie chciałam stać na przeszkodzie tej znajomości. Widziałam, że traktują się na serio. Szczerze mówiąc, byłam o niego zazdrosna. Choć byliśmy przyjaciółmi, dla mnie był on zawsze kimś więcej. Chciałam być jego. Ale nie na siłę. Tego bym nie zniosła. Więc wyjechałam zagranicę na program stypendialny w trakcie studiów, by zerwać tę naszą znajomość, aby nie być przeszkodą. Paweł próbował się ze mną kontaktować. Nie odpowiadałam na jego listy ani maile. Może mi Pan wierzyć, jakie to było trudne. Z Martą byli cztery lata razem, kiedy Paweł jej się oświadczył. W międzyczasie wróciłam do kraju. Mimo rocznego pobytu zagranicą moje uczucia się nie zmieniły. Po moim powrocie przypadkowo spotkaliśmy się. Wtedy powiedział mi, że zerwał zaręczyny. Wówczas już wiedziałam, że mnie kocha. On zrozumiał to wtedy, kiedy stał niemal na ślubnym kobiercu. Dodam tylko, że z każdym miesiącem przybliżającym Martę i Pawła do ślubu między nimi było coraz gorzej. I tak to się zaczęło. Dość szybko zaczęliśmy ze sobą chodzić. Nie miałam wyrzutów sumienia, ponieważ zrobiłam, co mogłam, aby nie blokować jego poprzedniego związku. Powtarzałam sobie: „Jeśli on jest ci pisany, nie martw się! Będziecie razem. Oddaj to Bogu”. I stało się! Po półtora roku wzięliśmy ślub. Znaliśmy się przecież tak dobrze. Wydawało mi się, że drzwi szczęścia otwarły się przed nami na oścież. Po czterech miesiącach od ślubu zaczęło się coś zmieniać. Moje dotychczasowe gorące uczucia stały się chłodne. Bywają dni, kiedy myślę sobie, że właściwie mogłabym żyć bez niego. A ostatnio nawet nie chciałam się z nim widzieć i unikałam go, wychodząc na zakupy, kiedy on akurat wracał z pracy. Te ostatnie trzy miesiące były z tych powodów dla nas obojga trudne. Wprawdzie przeplatały je momenty radości i wszystko było dobrze, ale potem znów powracały te zimne uczucia. Nie wiem, co się dzieje. Zawsze przecież tego pragnęłam. O co więc chodzi? Dodam, że Paweł widzi, że coś jest na rzeczy, ale ja mu o niczym nie powiedziałam. Nie chodzi nawet o mnie. On zasługuje na lepsze traktowanie. Wiem, ile dla mnie poświęcił. Jest bardzo dobrym mężem. Ma wszystkie te cechy, które pragnęłam widzieć u mojego męża i ojca moich dzieci. Tym bardziej czuję się winna. Bardzo proszę o pomoc!

Z pozdrowieniami
Anna

Po przeczytaniu tego listu uznałem, że konieczne jest spotkanie i dłuższa rozmowa. Trwała ponad trzy godziny. Chciałbym podzielić się z wami pewnymi uwagami i refleksjami, które wówczas się zrodziły. Jestem przekonany, że są one uniwersalne i dotyczą tak mnie, jak i was. Wiek ani małżeński staż nie ma tu wielkiego znaczenia. Żeby nieco je uporządkować, chciałbym zaproponować podzielenie ich na trzy główne wątki, które wyznaczą nam poniższe pytania:

Czym miłość nie jest?
Czym miłość jest?
„Dlaczego to tak cholernie trudne?”

Oczywiście nie będę prezentował całego przebiegu tej rozmowy, ale jedynie wybrane, reprezentatywne fragmenty. Na samym początku poprosiłem, by Anna opowiedziała mi coś więcej o Pawle: czym jej imponuje, jak i czym zdobył jej serce, za co go ceni. Z zaskoczeniem patrzyłem, jak oczy tej smutnej kobiety nagle się rozjaśniły, kiedy zaczęła opowiadać o swoim mężu. Kiedy skończyła, zacząłem wypytywać o pewne istotne fakty z ich życia, w szczególności o jej wyjazd zagranicę oraz o to, co wówczas czuła. Oceniała ten czas jako fundamentalny dla rozwoju jej miłości do Pawła. Tłumaczyła, że wówczas zrozumiała, ile dla niej znaczy. Kiedy przebywała daleko od niego, a on był niedostępny. Przyszło mi na myśl, że być może nastąpił pewien proces idealizacji osoby Pawła, po którym ona – będąc już w mał­żeństwie – wciąż zestawiała jego osobę (realną) z tą, którą kochała dawniej (idealną). Drugim ważnym spostrzeżeniem był fakt ciągłego powtarzania następujących zdań: „Ja po prostu przez kilka dni nic do niego nie czuję”, „Wydaje mi się, że mógłby dla mnie czasami nie istnieć” albo: „Żywię do niego chłodne uczucia. Nie chce mi się nawet dla niego ugotować obiadu…”. To pokazało mi, że Anna nieustannie odnosi jakość swojej miłości do przeżywanych uczuć i być może zbytnio oba te wymiary utożsamia. Refleksja nad tymi dwoma elementami pokaże nam, czym miłość nie jest.

Zobacz dalej

Michał Piekara, Razem przez życie, Wydawnictwo Benedyktynów TYNIEC

opr. ac/ac

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama

reklama