Posłanniczka

Recenzja filmu Luca Bessona o życiu św. Joanny d'Arc

Krótkie, tragicznie zakończone życie niepiśmiennej wieśniaczki, wizjonerki i mistyczki, która swoje wizje potrafiła zamienić w czyn, odmieniając losy Francji, stało się natchnieniem dla wielu artystów, w tym również dla ludzi filmu.

Zanim Luc Besson zrealizował obraz inspirowany życiem Świętej, który możemy oglądać teraz w naszych kinach, powstało co najmniej kilkanaście filmów podejmujących ten temat, a pierwszy z nich nakręcił już w 1899 roku Georges Melies.

Św. Joanna na ekranie

W roku 1928 wszedł na ekrany zrealizowany we Francji film duńskiego reżysera Carla Dreyera „Męczeństwo Joanny d'Arc”, uważany powszechnie za arcydzieło i za najbardziej oryginalny film okresu kina niemego. Dreyer przedstawił proces i śmierć Joanny, kondensując całą akcję do jednego dnia. Od samego początku widz znajduje się w centrum procesu, a kamera długimi ujęciami pokazuje twarze oskarżonej i oskarżycieli, które — filmowane w wielkich planach — ekspresyjnie wyrażają osobowość właściciela. Reżyserowi chodziło przede wszystkim o odsłonięcie życia wewnętrznego bohaterki, toteż starał się utożsamić psychicznie aktora z odgrywaną postacią, ograniczając do minimum tło i zewnętrzne atrybuty epoki. Genialna kreacja występującej w roli tytułowej Louise Renée Falconetti, która po raz pierwszy i zarazem ostatni zagrała w filmie, sprawia wrażenie czegoś więcej niż tylko wcielenia się w postać Joanny. Film Dreyera, jako jeden z nielicznych filmów niemych, przetrwał próbę czasu i do dzisiaj porusza widza.

Dopiero w 1961 roku powstał kolejny, znaczący film poświęcony postaci Joanny. Scenariusz „Procesu Joanny d'Arc” zmarłego niedawno Roberta Bressona oparty został na protokołach procesu z 1431 roku i procesu rehabilitacyjnego. Bresson wierny swojej artystycznej wizji, w której chodziło mu o dotarcie do prawdy wewnętrznej, uzyskał efekt niezwykłej wiarygodności wyrazu i odgrywanej przez Florence Delay postaci. Florence Delay, podobnie jak i inni wykonawcy w filmach reżysera, była amatorką, która pod jego kierunkiem stworzyła charyzmatyczną postać Joanny — niewinnej, prostej i głęboko przekonanej o swojej misji. Ascetyzm formy i narzucone sobie ograniczenia nie przeszkodziły Bressonowi w stworzeniu dzieła fascynującego.W swoim filmowym moralitecie dotykającym, jak się wydaje, rąbka wewnętrznej tajemnicy bohaterki, pozbawionym właściwie tła muzycznego, reżyser osiągnął zastanawiającą harmonię obrazu i słowa.

Charakterystyczne, że filmy Dreyera i Bressona przedstawiały ostatni etap życia Joanny d'Arc, jej proces i męczeńską śmierć. W ubiegłym roku nakręcono w USA dwa filmy przedstawiające pełną biografię Dziewicy Orleańskiej. W czterogodzinnym dramacie, zrealizowanym dla telewizji, w głównej roli wystąpiła szesnastoletnia Leelee Sobieski, natomiast Francuz Luc Besson, realizując superprodukcję w Hollywood, w głównej roli obsadził Millę Jovovich, modelkę i aktorkę. Jak się okazało, był to jeszcze jeden element, który zadecydował o artystycznym niepowodzeniu przedsięwzięcia.

Święta i zawodowiec

Zaskoczeniem był już fakt, że reżyserii filmu podjął się właśnie Luc Besson, twórca ambitnego „Wielkiego błękitu” i kilku przebojów kasowych francuskiego kina w rodzaju „Nikity”, „Leona zawodowca” czy „Piątego elementu”. Pozycja, jaką zajmuje w panteonie kina komercyjnego sprawiła, że dysponował ogromnym budżetem i całkowitą swobodą twórczą na planie. O ile budżet pozwolił mu na wierną rekonstrukcję zamkowych wnętrz, staranny dobór wykonanych dla filmu kostiumów z epoki oraz zatrudnienie tłumu statystów biorących udział w scenach masowych, o tyle koncepcja twórcza tym razem chyba zawiodła reżysera. Przedstawił wizję średniowiecznego świata, serwując widzowi brutalne, niekiedy trudne do zniesienia sceny, czego apogeum widzimy w sekwencjach napadu żołdaków na rodzinną wioskę Joanny.

Sceny batalistyczne filmowane z użyciem kilku kamer mimo wszystko wyglądają blado na tle tego, co potrafił osiągnąć na ekranie Mel Gibson w swoim „Walecznym Sercu”. W porównaniu z filmem Gibsona scenom tym, choć pracowicie zainscenizowanym, brak wewnętrznego napięcia i wiarygodności, która sprawiała, że widz „Walecznego Serca” oglądał walkę niejako od środka. I tu również Besson nadużywa krwistych efektów w postaci głów spadających z tułowia czy
latających po ekranie różnych części ciała. Nadmiar efektów specjalnych koniecznych do sfilmowania takich obrazów pochodzi jakby z zupełnie innego gatunkowo filmu.

Jednak prawdziwym wyzwaniem, z jakim musiał się zmierzyć Besson, była postać narodowej bohaterki Francji, która w sztuce doczekała się wielu różnych, czasami rozbieżnych, ocen i interpretacji. Besson podziwia Joannę, ale czujemy, że nie wierzy w jej posłannictwo. Reżyser postawił na dosłowność. Sceny, w których oglądamy wizje przyszłej Świętej przypominają telewizyjne wideo-klipy. Podziwia ją jako człowieka, który uwierzył w swoją misję i do końca pozostał jej wierny, a który stał się przedmiotem dworskich intryg i manipulacji. Świadczą o tym wyraźnie sceny rozgrywające się w więzieniu, kiedy w celi zmaltretowanej Joanny pojawia się tajemnicza postać będąca w zamierzeniu reżysera sumieniem bohaterki. Dustin Hoffman w roli sumienia nie za bardzo orientował się, co ma właściwie zagrać. Hoffman-sumienie toczy z Joanną dialog, poddając analizie motywy jej czynów i dowodząc, że prawdziwym powodem jej wystąpienia była chęć zemsty na Anglikach za zamordowaną siostrę, a słyszane przez nią głosy istniały tylko w jej wyobraźni. Stara się także zracjonalizować niezwykłe, uznane powszechnie za nadzwyczajne, wydarzenia związane z jej działalnością, naginając fakty do argumentacji. W rezultacie zastanawiamy się, w jaki sposób Joanna mogła porwać za sobą lud i możnych tego świata. Besson w nadmiarze ukazał tylko to, co zewnętrzne, nawet na moment nie zbliżając się do tajemnicy otaczającej ją charyzmy. Wydaje się, że do tego nie wystarczy tylko rzemieślnicza sprawność filmowca zawodowca.

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama

reklama