20 rocznica uchwalenia Ustawy o radiofonii i telewizji pokazuje, jak bardzo ułomna jest ta ustawa - zamiast wartościowego pluralizmu promuje miałkość i upodobnienie wszystkich mediów do siebie
W cieniu gorących sporów o dostęp Telewizji Trwam do naziemnego cyfrowego nadawania programu minęła okrągła, bo 20. rocznica uchwalenia w Polsce Ustawy o radiofonii i telewizji, ustawy decydującej o kształcie tego, co możemy oglądać w telewizji i czego możemy słuchać w radiu. Warto cofnąć się o te 20 lat, by lepiej zrozumieć to, co dziś dzieje się na rynku mediów elektronicznych.
Katolickie rozgłośnie i stacje telewizyjne nigdy nie były traktowane poważnie i po partnersku. Od początku starannie przyklejono im łatkę oszołomów i z uporem godnym lepszej sprawy pilnuje się, by przypadkiem się nie odkleiła. To zadziwiające, że zmienia się technologia, tanieją telewizory i kamery, radia mamy w telefonach komórkowych, a nadal nie znikają bariery do tworzenia katolickiego programu telewizyjnego czy radiowego. Programu, który byłby czymś więcej niż maszynką do zarabiania pieniędzy.
Jeśli mówimy o początkach, to nie da się uciec od daty 4 czerwca 1989 r., a w zasadzie jeszcze wcześniej, od podpisania porozumień Okrągłego Stołu. Słowo „pluralizm” powtarzano wówczas jak mantrę, ale nie dotyczyła ona — jak się później okazało — tak newralgicznej dziedziny życia społecznego jak media elektroniczne — radia i telewizji. O ile więc prawie natychmiast po wyborach czerwcowych zniesiono obowiązek uzyskiwania skomplikowanych pozwoleń na wydawanie prasy, o tyle ówczesne władze nie chciały oddać radia i telewizji. Już w kwietniu 1989 r. prezesem Radiokomitetu, czyli instytucji z ramienia rządu je nadzorującej został Jerzy Urban, rzecznik prasowy ekipy gen. Wojciecha Jaruzelskiego, cyniczny manipulator, dla wielu symbol medialnych kłamstw i medialnego niszczenia ludzi. Wybór tej właśnie osoby na tak newralgiczne stanowisko był szyderstwem i absolutnym lekceważeniem strony solidarnościowej przez postkomunistów. Transformacja, budowanie III RP, prywatyzacja gospodarki i wchodzenie do Polski zagranicznego kapitału relacjonowane było, prawie jak za PRL-u, przez jedną państwową telewizję i jedno państwowe radio. Co prawda Urbana we wrześniu zastąpił dr hab. Andrzej Drawicz, jak się później okazało TW, ale na zasadnicze zmiany trzeba było czekać aż do 29 grudnia 1992 r. Wówczas to między Bożym Narodzeniem a Nowym Rokiem uchwalono Ustawę o radiofonii i telewizji. Weszła ona w życie 1 marca 1993 r.
Ale Polacy nie czekali bezczynnie, aż ktoś pozwoli im nadawać niezależne programy. W chwili uchwalenia ustawy w kraju funkcjonowało więc bez zezwolenia 55 nielegalnych nadawców radiowych oraz 19 telewizyjnych — niepłacących podatków, niekontrolowanych w swej działalności programowej, technicznej, gospodarczej i dodajmy — z miesiąca na miesiąc coraz bardziej popularnych. Tu także jednak mieliśmy „równych i równiejszych”, czego jaskrawym przykładem są losy Radia WAWA zakładanego przez jednego z najbardziej wówczas znanych telewizyjnych prezenterów — Wojciecha Reszczyńskiego. Mimo braku regulujących to przepisów w Warszawie rozpoczęło nadawanie radio Andrzeja Wojciechowskiego — Radio Zet, a w Krakowie uruchomił swoją stację — RMF — Stanisław Tyczyński. Radio Wojciecha Reszczyńskiego Radio WAWA rozpoczęło nadawanie 12 listopada 1991 r., a jego właściciel naiwnie myślał, że skoro nie zamykają tamtych dwóch rozgłośni, to i jego nie ruszą. Nadawał aż... jeden dzień. Wzmocnione oddziały milicji wkroczyły do radia już 13 listopada, zaplombowały nadajniki i... radio zamilkło na dobrych kilka miesięcy. Zetka i RMF działały jednak bez przeszkód, jak to wyjaśniano — na podstawie zgody Ministra Łączności. Tej zgody nikt nie widział na oczy, ale te dwa lata funkcjonowania bez konkurencji bardzo im się przydały później, gdy rozpoczął się proces przydzielania radiowych i telewizyjnych koncesji nikt nie był w stanie zagrozić ich pozycji.
Pirackie nadawanie przed wejściem w życie przepisów rozpoczęło też Radio Maryja. Na szczęście, bo dzięki temu zdążyła przy nim zorganizować się grupa wiernych słuchaczy bezpardonowo domagających się przydziału legalnych częstotliwości, organizując nawet modlitwy różańcowe w siedzibie KRRiT w intencji otrzymania koncesji. W ateizowanym przez lata komunizmu społeczeństwie, w którym jak wyrocznię traktowano jeszcze wszystko, co napisała pierwsza niezależna od władzy gazeta, za jaką wielu uważało „Gazetę Wyborczą”, łatwo było narzucić rozgłośni ojca Rydzyka opinię radia dla „nawiedzonych” i zacofanych. Miał to być taki religijny, polski folklor, „oszołomstwo”, a było tym łatwiej, że na przesłuchania w sprawie przydziału koncesji o.Tadeusz Rydzyk przynosił duży obraz Matki Bożej Częstochowskiej. Dla wielu był to koronny dowód na to, że „coś tu jest nie tak”. W tym tzw. pierwszym procesie koncesyjnym udało się jednak wywalczyć koncesję ogólnopolską dla Radia Maryja. Była ona najgorsza z przydzielonych, oparta na dużej liczbie nadajników małej mocy, co praktycznie uniemożliwiało utworzenie sieci i oznaczało konieczność ciągłych zmian parametrów nadawania przy tzw. scalaniu koncesji, podczas gdy Zetka i RMF otrzymały koncesje na nadajniki dużej mocy. Ale koncesja dla katolików była i jak widać — a raczej słychać w eterze dziś — nie została ona zmarnowana.
Ustawa z 1992 r. powołała też do życia najbardziej kontrowersyjną ze wszystkich instytucji umocowanych w polskiej konstytucji, Krajową Radę Radiofonii i Telewizji. W ciągu tych prawie 20 lat jej istnienia oskarżano ją o nierzetelność, upolitycznienie mediów, grożono prokuraturą, Trybunałem Stanu, a nawet likwidacją. Choć Platforma Obywatelska w programie wyborczym z 2007 r. chciała jej likwidacji, nigdy nie podjęła tego tematu w Sejmie. KRRiT nie da się łatwo zlikwidować, do tego potrzebna byłaby zmiana konstytucji, a takiej większości nasze koalicje rządowe nie mają. Bez współpracy z opozycją nie da się tego przeprowadzić, ze strony PO była to po prostu wyborcza demagogia i nic więcej. Trzeba jednak przyznać, że wielokrotnie przy okazji dorocznych sprawozdań KRRiT ważyły się jej losy, bo odrzucenie sprawozdania przez Sejm, Senat i prezydenta oznacza koniec jej kadencji i rozpoczęcie wyłaniania nowej. Członkowie Krajowej Rady pobierają ministerialne pensje, mają służbowe samochody i asystentów, zajmują się głównie publicznym radiem i telewizją, bo wybierają rady nadzorcze tych mediów. No i przydzielają dobro rzadkie, jakim jest częstotliwość radiowa i telewizyjna. Obecny bój toczy się o dostęp do nadawania naziemnego, darmowego dla odbiorców. Bez niego dany podmiot telewizyjny skazany będzie na niszową egzystencję na rynku. Po latach zmagania się z posiadaniem słabej koncesji o. Tadeusz Rydzyk doskonale sobie zdaje sprawę, jak ważne dla jego dzieł jest nie dać się wyrzucić z multipleksu.
Już wiemy, że nie będzie łatwo. Pominięcie TV Trwam przy pierwszym podziale cyfrowych częstotliwości odbywające się wbrew zasadom równego traktowania wszystkich podmiotów i wbrew zasadom zdrowego rozsądku każe z ogromną ostrożnością podchodzić do wszelkich deklaracji o szansach na pomyślny dla TV Trwam finał.
Ogłoszony 27 grudnia 2012 r. konkurs KRRiT dotyczy koncesji na cyfrowe nadawanie naziemne programów telewizyjnych o charakterze: społeczno-religijnym, filmowym, dla dzieci w wieku 4—12 lat i edukacyjno-poznawczym. Został ogłoszony zarówno dla nowych programów, jak i tych, które już są nadawane w innej formie — drogą satelitarną lub kablową. Mogą w nim zatem wziąć udział także nadawcy, którzy mają już koncesje na nadawanie programu w sposób satelitarny i chcą się ubiegać o ich rozszerzenie. TV Trwam starała się o miejsce na multipleksie już w 2011 r., ale nie otrzymała go — jak twierdzi KRRiT — ze względu na brak gwarancji finansowych Fundacji Lux Veritatis, właściciela stacji. Fundacja zaskarżyła tę decyzję do sądu, a po oddaleniu skargi skierowała skargę kasacyjną do Naczelnego Sądu Administracyjnego. Czterej zwycięzcy konkursu w każdej z kategorii znajdą się na multipleksie pierwszym dzięki zwolnieniu częstotliwości przez TVP S.A. Ma to nastąpić nie później niż 28 kwietnia 2014 r. Wnioski o przystąpienie do konkursu nadawcy mogą składać do 25 lutego br. Musimy śledzić ten proces bardzo uważnie, bo tak naprawdę to ostatnia szansa na realne utworzenie silnej katolickiej telewizji w Polsce.
opr. mg/mg