W Polsce mamy największą w skali Europy liczbę studentów i wyższych uczelni - niestety wraz ze wzrostem tych liczb nastąpił spadek jakości kształcenia
W Polsce w 2010 r. mamy największą w skali całej Europy liczbę studentów i wyższych uczelni. Stały się one dostępne dla wszystkich chętnych. Połowa zdających maturę kontynuuje naukę na studiach. Za tym fenomenem pędu Polaków do wiedzy kryją się nie tylko kilkudziesięcioletnie ograniczenia w zdobywaniu wykształcenia przez wąską grupę najbardziej ambitnych i zdolnych, ale głównie przemiany gospodarcze w skali światowej, premiujące teoretyczną wiedzę oraz umiejętność jej wykorzystania. Młodzi ludzie planują ścieżkę swej kariery zawodowej, opierając się na własnych umiejętnościach i zdrowej konkurencji. Na wartości zyskały: solidne wykształcenie, stałe podnoszenie kwalifikacji oraz innowacje technologiczne. Wiedza, szczególnie ta nowatorska i oryginalna, stała się dzisiaj najbardziej cenionym towarem.
Otwarcie wyższych uczelni na skalę masową spowodowało zmiany w sposobie nauczania. Uczelnie zyskują studentów o bardzo różnym poziomie wiedzy. Profesor zwraca się do wielkiej liczby słuchaczy, rzadziej ma z nimi osobisty kontakt. Trudniej jest wyłowić tych, którym zależy na przeżyciu intelektualnej przygody. Znacznie wzrosła liczba przeciętnych w stosunku do zdolnych. Przekaz wiedzy staje się, siłą rzeczy, uśredniony, by wszyscy mogli pokonać poprzeczkę zawieszoną przez program nauczania i wymagania profesora. Nastąpiły również ogromne zmiany w sposobie przyswajania wiedzy. Jest więcej uczenia się, a mniej studiowania. Ludzie nie starają się rozumieć złożoności problemów, ale opanowują definicje. Wiedzę coraz częściej czerpie się z internetu. Zainteresowanie przesunęło się w stronę zdobycia dyplomu i umiejętności pragmatycznych. Liczy się przed wszystkim to, co przyniesie pożytek w późniejszej pracy.
Zachwyt edukacyjnym fenomenem ostatnich lat osłabł, gdy uświadomiono sobie, że wraz ze wzrostem liczby studentów spadła jakość kształcenia oraz powiększyło się grono bezrobotnych absolwentów. Do tego, jak zauważa Dominik Antonowicz, doszły wyjazdy wielu wykształconych osób do bogatszych krajów Unii Europejskiej w poszukiwaniu zatrudnienia na stanowiskach niewymagających praktycznie żadnych kwalifikacji. Nie mogło być inaczej, skoro ogromny skok w liczbie studentów nie przełożył się na wewnętrzną reformę uczelni. Masowość nie mogła zbyt długo iść w parze z elitarnością.
Celem istnienia uniwersytetu zawsze było wszechstronne wykształcenie człowieka, rozbudzenie głodu wiedzy i pragnienia jej samodzielnego poszukiwania pod kierunkiem mistrza. Dzisiaj ewoluuje on w stronę wyższej szkoły zawodowej, która kształci specjalistów w konkretnych dziedzinach. Sposobem na przynajmniej częściowe zachowanie tradycyjnego charakteru uniwersytetu jest wprowadzenie większej różnorodności typów uczelni. Szersza propozycja na rynku szkół wyższych mogłaby bardziej odpowiedzieć na rozmaite zapotrzebowania studentów. Oferta edukacyjna powinna zawsze zaspokajać ambicje elitarnej mniejszości, która pragnie studiować i poszerzać intelektualne horyzonty. Temu miałyby służyć uniwersytety.
Ale oprócz tego istnieje potrzeba wyższych szkół zawodowych, które będą kształciły wykwalifikowanych specjalistów w konkretnych dziedzinach. Trzeba szukać równowagi między ofertą całościowej formacji intelektualnej człowieka a wymaganiami rynku, by nie wypuszczać z uczelni całych rzesz bezrobotnych humanistów. Ważne jest planowanie na poziomie państwa, jeszcze na etapie szkolnym, najbardziej pożądanych kierunków wykształcenia wraz z ich promocją. Istnieje także pilna potrzeba zróżnicowania ścieżek zdobywania wiedzy oraz indywidualizacja studiów w ramach uczelni. Taką szansę niewątpliwie stwarza Deklaracja Bolońska wprowadzająca trzystopniowy podział studiów na licencjackie, magisterskie oraz doktoranckie. Jest nadzieja większej elastyczności w planowaniu drogi edukacyjnej oraz przejrzystości w egzekwowaniu wymagań. Polskie uczelnie stoją również na progu rewolucyjnej zmiany, jaką będzie zerwanie z centralnie definiowanymi kierunkami studiów. Ministerstwo nie będzie już odgórnie zarządzać szczegółową liczbą godzin konkretnych przedmiotów, by potem, na zakończenie, przyznawać dyplom państwowy, ale pozostawi szeroką autonomię samym uczelniom. O jakości wykształcenia będzie decydowała przed wszystkim ich pieczątka. Zarysowuje się dzisiaj coraz większy podział między dyscyplinami naukowymi. Należy określić misję wyższych uczelni przez możliwości kadrowe i potrzeby społeczne. Potrzeba też większej rotacji kadry uczelnianej, zarówno wewnątrz samej uczelni, jak i na styku z innymi. Nie można zapomnieć o akademiach, które będą popychały do przodu prace oraz odkrycia naukowe. Bez tego również rozwój uczelni będzie wyhamowany.
W czasach dominacji myślenia pragmatycznego warto docenić znaczenie nauk humanistycznych. Okazuję się bowiem, jak wykazuje Jakub Grygiel, że starożytni myśliciele: Tukidydes, Tacyt, Herodot, Juliusz Cezar więcej mówią o naszym życiu niż współczesne podręczniki, w których wszystko układa się w logiczny system dający się naukowo zweryfikować oraz poznać za pomocą obiektywnych narzędzi. Ze starożytności płynie bardzo ważna lekcja zawarta w 11 punktach dotyczących różnych dziedzin życia. Warto przyjrzeć się jej z bliska, bo dzięki niej możemy lepiej zrozumieć nasze zachowania. Czytanie starożytnych tekstów może być lekarstwem na zbytnią pewność, że wszystko wiemy.
Mark O'Connor z Boston College proponuje w swoim „Honors Program” studia przekrojowe, interdyscyplinarne, łączące różne dziedziny humanistyki. W tworzeniu współczesnych programów nauczania istotne jest nie tylko stwarzanie warunków do prezentacji swoich zainteresowań i badań, ale ukazywanie złożoności i wielowymiarowości różnych problemów. W centrum nowoczesnego myślenia oraz naukowopoznawczej oceny badanych zjawisk leży pytanie: Jak żyć, by moje życie było szczęśliwe? To pytanie powinno powracać w czasie całego okresu studiowania. Coś, co wydaje się przedmiotem na marginesie, nie musi być marginalne w swoim znaczeniu. Warto, by program humanistyki służył wprowadzeniu studenta do „czytania” świata, był włożeniem do rąk książki służącej znalezieniu odpowiedzi na pytania dotyczące istoty człowieczeństwa: Jak kształtować ambicje i potencjał twórczy, aby stać się wirtuozem?
Takim wirtuozem człowieczeństwa był zmarły w piątek 3 września jezuita, ojciec Mirosław Paciuszkiewicz. Należał do pierwszego zespołu redakcyjnego „Przeglądu Powszechnego” po jego wznowieniu w 1982 r. Ojciec Mirosław opublikował osiemnaście książek i ponad dwieście artykułów. Napisał ponad sto utworów poetyckich, które wkrótce ukażą się w odrębnym tomiku. Ostatnią pozycją wydaną za życia jest książka pod znamiennym tytułem: „Oswajanie śmierci”, którą ukończył dosłownie „rzutem na taśmę”. Po pobycie w szpitalu, ponad 12 lat temu, napisał: Trzy noce po operacji zdecydowanie zweryfikowały mój stosunek do cierpienia i moje plany na resztę życia. Pragnę pójść śladami wielkich mistyków, a zarazem nie umiem cierpieć. A to przecież jest droga miłości, takiej porywającej i oczyszczającej wszystko. Oto przesłanie prawdziwego humanisty, który miał otwarte serce dla wszystkich ludzi.
opr. mg/mg