O filmie Teresy Kotlarczyk "Prymas. Trzy lata z tysiąca"
25 września 1953 r. w późnych godzinach nocnych funkcjonariusze UB wtargnęli do Pałacu Prymasowskiego w Warszawie. Przedstawili kardynałowi Wyszyńskiemu decyzję rządu o zakazie sprawowania czynności związanych z zajmowanym stanowiskiem oraz o natychmiastowym usunięciu z miasta.
Prymas ostro zaprotestował przeciw oczywistemu bezprawiu. Kilka godzin później znalazł się w Rywałdzie, pierwszym miejscu uwięzienia. Przez trzy lata Ksiądz Prymas przebywał w kolejnych, ściśle odizolowanych od świata, ośrodkach odosobnienia, pozbawiony możliwości jakiegokolwiek kontaktu ze światem zewnętrznym, z rodziną, wiernymi i hierarchią Kościoła. Komunistyczne władze kontynuowały bezpardonową walkę z jedyną realną siłą, która pod przewodnictwem Prymasa stawiała opór prowadzonej od lat polityce laicyzacji i zniewolenia narodu — Kościołem. W zamiarach komunistycznych rządców leżało uzyskanie jak największego wpływu na poczynania Kościoła, a w przyszłości przejęcie nad nim władzy, dlatego też uznali, że usunięcie Prymasa, który był największą przeszkodą w doprowadzeniu tych działań do końca, ułatwi im zadanie.
Premiera „Prymasa” Teresy Kotlarczyk z pewnością należy do najważniejszych wydarzeń filmowych ostatniej dekady z wielu powodów. Jednym z nich jest już sam wybór bohatera filmu, kardynała Stefana Wyszyńskiego, Prymasa Polski, człowieka, który w najtrudniejszych dla społeczeństwa i Kościoła czasach PRL-u, latach stalinowskich, swoją niezłomną postawą podtrzymywał nadzieję na ocalenie najcenniejszych wartości, polskiej tożsamości chrześcijańskiej i narodowej oraz dowiódł, że stanowczy opór wobec szykan, bezprawia i gwałtu, za pomocą których starano się wyeliminować Kościół z życia narodu, nie tylko ma — pośród ogólnej beznadziei, zwątpienia, a często i zdrady — sens, ale w rezultacie może przynieść zwycięstwo. Bo — jak wykazała przyszłość — Kardynał wygrywał z władzą każdą rozgrywkę. W ciągu ostatnich dziesięciu lat nie powstał właściwie film, który w sposób poważny rozliczałby się z tamtym okresem, tak, jak gdyby twórcom filmowym i dzisiaj brakowało odwagi, by zmierzyć się z tematem. Dzięki Bogu nie zabrakło jej autorom „Prymasa”, którzy stworzyli wiarygodny, miejscami przejmujący i — co nie mniej ważne — atrakcyjny w odbiorze obraz więziennych lat kardynała Wyszyńskiego.
Film Teresy Kotlarczyk, do którego scenariusz napisał Jan Purzycki, nie pretenduje do nakreślenia historii zmagań Kościoła z komunistycznymi represjami w czasach stalinowskich. Realia, w jakich działał Kościół w tamtych czasach twórcy zarysowują w krótkich, dynamicznie montowanych ujęciach przedstawiających brutalne najazdy bezpieki na klasztor, konfiskaty przedmiotów kultu, aresztowań księży. Do najbardziej przejmujących i najlepszych scen filmu należy scena kazania Prymasa w kościele św. Anny w Warszawie, wygłoszonego krótko przed aresztowaniem. Słowa kardynała Wyszyńskiego, który od dawna spodziewał się aresztowania i był na nie przygotowany, znakomicie oddają atmosferę zagrożenia, w jakiej działał, troski o Kościół i wiernych. Ksiądz Kardynał doskonale zdaje sobie sprawę, do jakich manipulacji zdolna jest władza, dlatego też na zakończenie kazania mówi m.in. „Gdyby mówili, że Prymas ma nieczyste ręce, nie wierzcie. Nigdy nie sięgnąłem po nic dla siebie. Gdyby mówili, że Prymas stchórzył, nie wierzcie. Nigdy nie byłem tchórzem. Gdyby mówili, że Prymas działa przeciw własnemu narodowi i Ojczyźnie, nie wierzcie”. W jednej z pierwszych scen filmu Bierut, po lekturze memoriału Episkopatu „Non possumus”, podejmując decyzję o internowaniu Prymasa, ostrzega zarazem swoich współpracowników, pewnych, że uda im się złamać Kardynała: „Nie znacie jego siły”.
Pisząc scenariusz, Purzycki oparł się na „Zapiskach więziennych” kardynała Wyszyńskiego, które są przede wszystkim wspaniałym zapisem przeżyć duchowych i wyznaniem wiary, chociaż nie brakuje w nich również opisów codziennych wydarzeń, rozmów z towarzyszami niedoli, charakterystyk funkcjonariuszy pilnujących więźniów w miejscu internowania. Największą trudność w realizacji filmu fabularnego przeznaczonego dla szerokiej widowni, a taki — jak wynika z wypowiedzi twórców — zamierzali nakręcić, stanowi właśnie przeniesienie na ekran doświadczeń duchowych, nieustannej rozmowy Księdza Kardynała z Bogiem.
Wymagania filmowej dramaturgii są nieubłagane, a każdy autor filmu fabularnego opartego na faktach ma prawo do uzupełnienia opowieści wątkami z pogranicza fikcji, o ile nie zniekształca to prawdy historycznej. Wydaje się, że twórcy „Prymasa” zachowali w tej materii równowagę, tym bardziej że prowadzone w filmie wątki fikcyjne, jak chociażby sprawa Molendy, pozwalają widzowi na pełniejsze zrozumienie motywów działania stron dramatu. Ważniejsza niż wierność szczegółom w końcowym rezultacie jest szczerość intencji i intensywność płynącego z ekranu przesłania. A kardynał Wyszyński, który zgodnie z tytułem jest głównym bohaterem filmu, w interpretacji Andrzeja Seweryna z każdym pojawieniem się w kadrze koncentruje na sobie uwagę widza.
Aktor miał trudne zadanie, odtwarzając na ekranie bohatera z narodowego panteonu, księcia Kościoła i zarazem męża stanu, chociaż Prymas nigdy nie chciał być politykiem. Jak zagrać człowieka bez skazy, który samotnie stawia czoła nieludzkiemu systemowi, pokazać go jako człowieka żywego, a nie postać z pomnika? Andrzejowi Sewerynowi udało się uwiarygodnić i przybliżyć widzowi osobę Kardynała do tego stopnia, że mamy wrażenie, iż film kończy się zbyt wcześnie.
Seweryn oddał na ekranie te wszystkie cechy charakteru kardynała Wyszyńskiego, które wtedy i dzisiaj świadczą o jego wielkości. W chwili aresztowania Prymas nie wiedział, jaki wariant przyszłości gotuje mu władza. Dzięki aktorowi od początku wierzymy, że nie ulegnie naciskom przedstawicieli rządu, odczuwamy jego niepokój o los Kościoła pozostawionego bez przywódcy, obserwujemy ze wzruszeniem głęboką ufność Chrystusowi i Jego Matce. Postać Prymasa w filmie została zbudowana w relacjach z jego towarzyszami internowania, ruchliwym i niespokojnym ks. Stanisławem oraz s. Leonią, której prawdziwe oblicze autorzy ujawniają od razu. Kardynał, chociaż miał prawo traktować nieufnie wyznaczonych mu przez bezpiekę współwięźniów, przyjął ich bez uprzedzeń, zgodnie z wyznawanymi zasadami wiary. O jego stosunku do człowieka najlepiej może świadczą słowa wypowiedziane w chwili, kiedy dowiaduje się o rzuconej na Bieruta ekskomunice: „Prezydent Bierut najbardziej potrzebuje teraz naszej modlitwy”.
Dzisiaj, chociaż minęło już prawie pół wieku od internowania Prymasa Tysiąclecia, nie do końca znamy kulisy tego wydarzenia. Premiera filmu, który ma szansę pogłębić wiedzę młodego pokolenia o tym okresie naszej historii, stanowi okazję do pełnego wyświetlenia związanych z tym okoliczności.
opr. mg/mg