W obliczu nowego zniewolenia

Refleksje po Kongresie Kultury Chrześcijańskiej w Lublinie (2000)

Choć od Kongresu Kultury Chrześcijańskiej w Lublinie minęło już kilka tygodni, wciąż powracam myślami do poruszonych na nim problemów. Coraz mocniej też uświadamiam sobie, jak wiele dostarczył on inspirującego materiału o fundamentalnym znaczeniu dla zrozumienia duchowej kondycji współczesnego człowieka. Ponieważ jednak codzienne dyskusje panelowe na poszczególne tematy odbywały się równocześnie w trzech różnych salach, dlatego — nie posiadając daru bilokacji — musiałem dokonywać bardzo trudnych wyborów.

Starałem się wybierać przede wszystkim to, co mnie samego najbardziej dziś w kulturze niepokoi, a co uczestniczący w dyskusji o Kulturowych następstwach totalitaryzmu francuski filozof Alain Besanćon określił dosadnie jako „wypróżnianie mózgu i napełnianie go czymś całkowicie nowym”. Owa „nowość” polega głównie na rugowaniu kategorii prawdy. Proces ten jest o tyle groźny, że pod pewnymi względami przypomina czasy zniewalania umysłu przez ideologie totalitarne: komunizm i nazizm. Po ideologiach tych (którym udało się sfanatyzować połowę kuli ziemskiej) pozostało „puste pole z szeregiem ruin”, rozłożonych zresztą nierównomiernie. Zdaniem Besanćona, zachód także uległ wpływom ideologii, czego jednym z przykładów jest „obecny program francuskiego Ministerstwa Edukacji Narodowej, który przypomina zbiornik idei marksistowskich”. W aksjologiczną pustkę wkraczają dziś rozmaici magowie i guru postmodernizmu. Przy okazji odradzają się dawne herezje: gnostycyzm, millenaryzm, a francuscy chrześcijanie nie bardzo już wiedzą, w co wierzą i dlaczego. W Stanach Zjednoczonych takie nazwiska jak Sartre czy Derrida cieszą się popularnością głównie dzięki temu, że stanowią erzac, namiastkę życia intelektualnego.

Jednym z podstawowych „narzędzi” propagowania postmodernizmu stała się tzw. polityczna poprawność (political correctnes), w skrócie pc. Znakomitą jej wiwisekcję przeprowadził podczas lubelskiego Kongresu red. Maciej Iłowiecki. Zauważył podczas dyskusji na temat Prawda czy polityczna poprawność w etyce środków przekazu, że pewne poważne wydawnictwo — University Oxford Press — wydało Biblię, w której Bóg Ojciec nazwany został „Ojco-Matką” (żeby nie obrazić feministek), a Jego prawica — „mocarną ręką” (żeby nie obrazić leworęcznych). Iłowiecki przypomniał, że to właściwie nic nowego, bo już w czasie rewolucji francuskiej ucięcie głowy na gilotynie nazywano „wyłączeniem z publicznej dobroczynności”, zaś w naszym stuleciu sowieckie łagry określano mianem „instytucji wychowawczych”.

Dzisiejsza, zalecana w wielu zachodnich podręcznikach i programach szkolnych, poprawność polityczna nie jest jednak wyłącznie przejawem kolejnej nowomowy, dziwactwem naszych czasów, ale konkretnym stanem ducha i próbą tworzenia nowej etyki (z wyłączeniem prawdy). Według „poprawnościowców” prawda jest względna, zależy od okoliczności, może nawet w ogóle nie istnieje, a jeśli już, to każdy ma swoją własną prawdę. Jest to — zauważa Iłowiecki — „bardzo skuteczna forma nadzoru nad poglądami”. W tym bowiem kontekście każda ocena, każdy sąd wartościujący lub próba hierarchizacji czegokolwiek musi mieć, jak to się dzisiaj modnie mówi, „charakter opresyjny”. Zatem — wedle political correctnes — opresyjne jest także rozróżnianie dobra od zła.

Tak oto nihilistyczna filozofia postmodernizmu stwarza dziś szerokie pole działania dla wszelkiej maści cyników. Trzeba w tym miejscu zapytać: czy wobec radykalnego zakwestionowania podstawowych kategorii moralnych kultura ma jeszcze jakieś szanse na przetrwanie, czy też utoniemy już wkrótce w zalewie nowego barbarzyństwa? Alain Besanćon uważa, że główny wysiłek Kościoła powinien dziś dotyczyć myślenia. Kościół, jeśli ma ocalić świat, musi mu ukazać, jak wielkimi, nieocenionymi skarbami dysponuje w dziedzinie intelektualnej i duchowej.

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama