Inne spojrzenie na spotkanie młodzieży na polach lednickich
Entuzjastyczne relacje we wszystkich programach informacyjnych TVP. Zadowolenie większości uczestników. Wydarzenie na skalę Polski. Nowa jakość polskiego Kościoła. To prawdziwe opinie o V Spotkaniu Młodych pod Bramą III Tysiąclecia nad Jeziorem Lednickim. I pomyśleć, że przed pięciu laty było tu puste pole nad brzegiem jednego z wielu jezior, biedna wieś z kilkoma chałupami, pastwiska dla krów. Teraz jest Wielka Ryba, wokół niej 70 tysięcy młodych ludzi i magiczna noc pełna znaków, pieśni, światła, tańca wśród chorągwi łopoczących na wietrze. Nie można odmówić wielkości temu dziełu, powstałemu z niczego. Ojciec Jan Góra, pomysłodawca projektu Lednica, mówi, że młodzi przyjeżdżają tu, bo potrzebują nowych „bukłaków dla wiary” i czują, że on ma im coś autentycznego do przekazania. I choć sam mówi, że ma dla nich wizję życia, na pewno ma też wielkie widowisko z samolotami sypiącymi z nieba kwiaty.
Poetyka jarmarku przemawia do współczesnego człowieka. Zmiana formy ze średniowiecznych, nudnych procesji znanych z naszych kościołów z pieśniami na molowe melodie, na procesje połączone z baletem, kolorowymi dymami, chorągwiami łopoczącymi na wietrze i rytmicznymi pieśniami, opartymi na tekstach Biblii robi wrażenie. Ten wielki jarmark chrześcijański na pewno jest skutecznym sposobem na przyciągnięcie młodzieży do Kościoła. Na pewno przemawia do młodych, pociąga atrakcyjnością widowiska. Ale czy rzeczywiście może posłużyć „wypłynięciu na głębię”, jak chce Papież? Czy nie zagraża nam jednak realnie „religijność supermarketu” i brodzenie na obrzeżach wiary? To zagrożenie unosiło się nad Lednicą. Najbardziej było widoczne, gdy prowadzący wzywali do entuzjazmu zgromadzonych w czasie wejść „na żywo” do TV: „Bądźcie teraz spontaniczni! Machamy, bo wchodzimy na wizję!”. A niech sobie transmitują. Zgadzamy się. Nawet na żywo. Ale liturgia nie może być podporządkowana telewizji. Bo to wygląda tak, jakby księdzu w czasie odprawiania Mszy kazać wyżej ukazywać Eucharystię, bo ujęcie się nie uda.
Inną niepokojącą sprawą, niezależną od organizatorów, są obrzeża zgromadzenia. Już w czasie dochodzenia na plac wśród większości mądrej młodzieży dało się dostrzec grupki z papierosami, przy piwku, używające wulgarnych słów. Czujące się swobodnie i bezkarnie. Oczywiście, że takie młodzieżowe zloty, szczególnie nocne, przyciągają tych spoza kręgu światła. Najbardziej zadziwił mnie młodzian, który paradował z puszką piwa między siostrami zakonnymi w sektorze pod samą Rybą. Nikt nie zwrócił mu uwagi. Zamiast tego wyczuwało się obawę tych z „kręgu światła”, że nie są do końca u siebie. Z jednej strony młodzi przyjmujący Komunię i spowiadający się do północy, z drugiej pokrzykujący na siebie podchmieleni młodzieńcy, czy obściskujące się pary, którym nikt nie miał odwagi zwrócić uwagi. Na przyszłość organizatorzy winni wytworzyć pewną praktykę ostracyzmu towarzyskiego: w takich miejscach jak Lednica, pewnych rzeczy się nie robi. Daleki jestem od powoływania policji ds. moralności, ale i św. Paweł kazał usuwać ze zgromadzeń tych, którzy nie potrafili się godnie zachować. W każdym razie, na spotkaniach papieskich takie zachowania byłyby nie do pomyślenia.
Wydaje się jednak, że w polskim Kościele nie wymyślono nic lepszego dla młodych od tego, co zrobił o. Jan Góra. Dlatego czekam już na VI Lednicę, na której wody jeziora — wg zapowiedzi o. Góry — mają się zamienić w wino. Oby jednak ta liturgia miała moc pociągnąć młodych do miłości, która bardziej upaja niż wino, a nie skończyła się kacem a la Przystanek Woodstock, którego oddech był z tylnych rzędów trochę wyczuwalny.
Dariusz Kwiecień, katecheta z Warszawy
opr. mg/mg