Felieton
Zacofani licealiściKrzysztof ZanussiOd wielu lat uczestniczę w budowie szkoły, która ostatnio rozwinęła się i ma obok klas podstawowych gimnazjum, liceum, a także trzyletnią wyższą uczelnię, kształcącą nauczycieli. Na podstawie dość częstych kontaktów z rzeczoną szkołą od czasu do czasu bezinteresownie zadaję sobie pytania o to, jak należy kształcić młodzież. Idea budowy szkoły, powzięta wiele lat temu, wyrosła z przekonania, że czterdzieści lat powojennych przyniosło wiele fatalnych nawyków, które powodują, że nasza edukacja jest nienowoczesna, nieskuteczna i niekonstruktywna, to znaczy nie przygotowuje absolwentów do rozwiązywania zadań, z którymi spotkają się w życiu. Minęło wiele lat od początku naszych wysiłków. Szkoła wzniesiona od zera, z niezłą kadrą wcześniej już sprawdzonych wychowawców, funkcjonuje i uchodzi za dobrą i pożądaną, Doświadczenia, które obserwuję w krajach zachodniej Europy (a tym bardziej po drugiej stronie Oceanu), świadczą o tym, że zasoby wiadomości, które młodzież wynosi ze szkoły, są niewielkie, umiejętności natomiast są dość spore. Nie mam wątpliwości: należy wkładać uczniom w głowę pewien kanon wiedzy, która jest najdalsza od życia, ale jednocześnie gdzież, jeśli nie w szkole, mamy się nauczyć jasnego wyrażania naszych potrzeb i poglądów, a także użytkowania osiągnięć cywilizacji, która nas zewsząd otacza. Po sformułowaniu tego zdania wpadam natychmiast w spiralę zazębiających się wzajemnie komunałów o tym, że wobec tego, jak szybko się świat zmienia, nieważne jest, czego nauczy nas szkoła, ważne jest natomiast, czy uczy się uczyć, bo przyjdzie nam całe życie uczyć się rzeczy nieznanych. Czytam książkę Neila Postmana, spóźnioną u nas o blisko dwie dekady, pod tytułem „Zabawić się na śmierć”. Odnajduję w niej rozdzialik poświęcony zabawie i uczeniu. Przyznam, że po tej lekturze moje myślowe nawyki uległy sporemu zachwianiu. Już w dzieciństwie stykałem się z przekonaniem, że uczenie się może być zabawą, że należy łączyć te dwie rzeczy. Tak bywało z nauką języków, która w trakcie dziecinnej zabawy przychodziła niepostrzeżenie. Tak miało być także na lekcjach geografii czy przyrody, kiedy zamiast siedzieć w szkolnej klasie poznawaliśmy przedmiot naszej nauki na wycieczkach krajoznawczych czy też przyrodniczych. Nie widzę niczego nagannego w urozmaicaniu poznania. Ale w pewnym momencie trzeba sobie powiedzieć, że zabawa to zupełnie coś innego niźli nauka. Jeśli w szkole uczymy się bawić, to wspaniale, ale jeszcze lepiej, kiedy szkoła nauczy nas się uczyć. A to znaczy, że postawi przed nami przeszkody, które musimy pokonać, zmusi nas do samoograniczeń i powodowania swoim zachowaniem. Jednym słowem stawia wymagania dotyczące siły charakteru. To określenie dzisiaj wydaje się tak niemodne, że odważam się je użyć dopiero podparty autorytetem autora, który badał to zagadnienie. Robił to w Stanach, a więc kraju wyżej rozwiniętym cywilizacyjnie niźli Polska. Pisząc o „Ulicy Sezamkowej” jako o modelu nauki poprzez zabawę Postman cytuje przyjęte potocznie zdanie, że audycja ta skłania dzieci do tego, żeby polubiły szkołę i dodaje (co już mniej ludzi zauważa), że dzieci tę szkołę polubią pod warunkiem, że będzie taka sama jak audycja rozrywkowa w telewizji. Zanotowałem wcześniej porównanie nauczania w Polsce i na zachodzie Europy. Ufam, że w procesie integracji, który niebawem nastąpi, potrafimy unowocześnić polskie nauczanie i skorzystać z doświadczeń Zachodu, który często góruje nad nami nie tylko praktycyzmem, ale i siłą przekazu wartości, które potocznie zaliczamy do obywatelskich. W berlińskiej szkole średniej, współpracującej ze szkołą, w której budowie uczestniczę, licealiści w trakcie roku spędzają kilka tygodni na praktykach, pracując w takich miejscach jak domy starców, szpitale psychiatryczne, a nawet hospicja dla beznadziejnie chorych. Myślę, że w tej dziedzinie ten rzekomo zmaterializowany Zachód może nas wiele nauczyć, a opór, jaki podobne praktyki wywołują, nawet w środowiskach nominalnie, czyli z nazwy, chrześcijańskich świadczy o tym, że naprawdę w wielu ważnych sprawach jesteśmy wciąż zacofani. opr. MK/PO |