My górale z Żuław, czyli muzyka etniczna

Muzyka etniczna stała się ostatnimi czasy powszechna, wręcz modna. W Polsce zaczęło się to kilkanaście lat temu. Być może trochę na skutek zmęczenia schematycznością muzyki pop i brakiem - na szerszą skalę - nowych pomysłów


Monika Zytke

My górale z Żuław, czyli muzyka w podróży

Muzyka etniczna stała się ostatnimi czasy powszechna, wręcz modna. W Polsce zaczęło się to kilkanaście lat temu. Być może trochę na skutek zmęczenia schematycznością muzyki pop i brakiem - na szerszą skalę - nowych pomysłów. Do tego doszło otwarcie kulturowe związane ze zmianą ustroju i nagle pojawiły się w mediach zespoły grające muzykę korzeni, jak np. Trebunie Tutki czy Krywań. To już nie było Mazowsze z klasyczną emisją głosu i uśmiechem nr 25. Słuchacze wyczuwali szczerość tej muzyki. Swego czasu olbrzymie poruszenie w Europie wywołały koncerty pasterzy z Mongolii, śpiewających ćwierćtony, dwudźwięki i alikwoty wydające się niemożliwymi do wydobycia.

Na tym się jednak nie skończyło. Zaczęto łączyć ze sobą różne kultury, co wywoływało spore emocje u słuchaczy i krytyki. Trebunie spotkali się na scenie i w studiu z jamajskim Twinkle Brothers, Ciechowski jako Grzegorz z Ciechowa wykorzystał m.in. oryginalne nagrania śpiewaczki ludowej Anny Malec, do których dograł bynajmniej nie ludowy "akompaniament". Jedni mówili: "profanacja!", drudzy: "jakaś szansa dla muzyki ludowej".

Nie tylko w Polsce i nie tylko w ostatnim czasie mamy przykłady takich spotkań. Jan Garbarek nagrał swoją jazzowo-gregoriańską płytę z The Hilliard Ensemble (jeżeli umownie anonimowy chorał potraktujemy też jako pewnego rodzaju muzykę ludu). Yehudi Menuhin, światowej sławy skrzypek i dyrygent muzyki klasycznej, z chęcią odwiedzał muzyczne pogranicza - zagrał z wirtuozem jazzu Stephanem Grapellim i indyjskim mistrzem sitaru Ravi Shankarem. Benny Goodman, niezapomniany klarnecista, był jednocześnie królem swingu i sceny filharmonicznej, z taką samą swobodą odnajdującym się w jazzie, jak w kompozycjach Brahmsa czy Strawińskiego. Jako syn żydowskich imigrantów z Europy Wschodniej edukację muzyczną rozpoczął w małej orkiestrze dętej działającej przy synagodze. Walczący z wszelkimi uprzedzeniami narodowościowymi, w okresie obowiązywania w USA daleko idącej segregacji rasowej, nie wahał się angażować czarnoskó-rych muzyków do swojej orkiestry. Otwarcie na innych daje zawsze dobre owoce - nie tylko w muzyce.

A i sama muzyka etniczna zaczęła się od jakiegoś czasu zmieniać coraz mniej będąc muzyką ludu. Pieśni gospel, kiedyś powstające spontanicznie przy pracy w polu, dziś często pisane są przez czarnoskórych zawodowych muzyków z dyplomem konserwatorium. Bracia Golcowie, na długo przed medialnym zaistnieniem swojej uOrkiestry, byli znani w branży jako muzycy sesyjni, a ich góralskie pochodzenie znać było jedynie po akcencie. Czy więc można potraktować ich dokonania jako muzykę ludową? Na pewno nie do końca, mimo "rdzennego" pochodzenia samych autorów.

Osobnym tematem jest narodowość muzyki. Dziś bardzo trudno ją określić. U źródeł jest to jasne, związane zwykle z kulturą danego regionu. W encyklopedii znajdziemy prosty adres dla każdego z gatunków: gospel - to muzyka Afroamerykanów z USA, celtycka - to Irlandia, klezmerska - to żydowska z Europy Środkowo-Wschodniej, flamenco - Hiszpania itd...

Obecnie jednak rozwój środków archiwizacji dźwięku i upowszechnianie źródeł sprawiły, że za wykonywanie etnicznej muzyki zabierają się ludzie z innych krajów i ta sama stylistyka inspiruje twórców wielu narodowości. W Polsce mamy zespoły klezmerskie, celtyckie, reggae, flamenco, gospel... Grają muzykę oryginalną, zgłębiają ją i wreszcie sami tworzą w podobnej stylistyce. A wtedy już trudno o definicje. Jeżeli napiszę (a zdarzyło mi się) utwór w stylistyce żydowskiej, to - czy będzie to muzyka polska (jestem Polką) czy żydowska (wykorzystana skala i harmonia)? Czy twórczość polskich muzyków z Carrantuohill to naprawdę muzyka irlandzka? Czy sensowne jest określenie "biały chór gospel"? Przykłady można by mnożyć, a odpowiedzi udzielić nie sposób. I może nawet niekoniecznie trzeba... Może istotniejsza jest sama muzyka i inspiracje?

Wiele takich prób przeprowadzanych jest z powodzeniem - mamy w naszym kraju świetne zespoły klezmerskie (Kroke, The Cracow Klezmer Band), Darka Malejonka grającego reggae z Maleo Reggae Rockers, Mietka Szcześniaka, który bywa nazywany "białym człowiekiem z czarnym głosem". Artur Rubinstein, polski Żyd i światowej sławy pianista, zasłynął jako interpretator muzyki hiszpańskiej. Słyszałam też o polskiej tancerce uczącej w Hiszpanii flamenco.

Mówiąc o jakiejkolwiek muzyce etnicznej zawsze dochodzimy do momentu, w którym pada pytanie: czy ludzie innych nacji mają prawo zajmować się nią zawodowo? Czy jest możliwe, by robili to dobrze i nie kaleczyli oryginału, skoro wywodzą się z innych tradycji kulturowych? Stawałam przed tym dylematem wielokrotnie, zwłaszcza w odniesieniu do muzyki żydowskiej (z moim zespołem Shomer) i gospel (z chórem Et in Terra). Poznałam wielu klezmerów i czarnoskórych wokalistów, i często zadawałam im to pytanie. Odpowiedzi zawsze były takie same: "Mamy wielką radość z tego, że muzyka naszych korzeni porusza też innych". "Muzyka ma prawo opuścić miejsce swojego urodzenia". "Nie uważam, że nasza muzyka jest tylko dla naszych muzyków". "Ta muzyka wyszła od nas, ale pomyślana jest nie tylko dla nas".

Oczywiście, w każdym gatunku można znaleźć twórców, którzy chcą się odgrodzić i uważają uczestnictwo innych za skażenie oryginału, ale z drugiej strony właśnie muzyka może być miejscem pojednania.

Muzyka nie musi pozostawać tam, skąd się wzięła. Nie trzeba też jej biernie naśladować, ale jednocześnie nie można zupełnie pomijać oryginalnych wykonawców i nie przyznać im prawa do pierwszeństwa ich własnych korzeni. Żeby dodać coś od siebie, trzeba mieć do czego dodać, czyli najpierw poznać, słuchać, uczyć się u źródeł. Jak w medycynie - po pierwsze - nie szkodzić.

Jest wiele zespołów, które tych źródeł szukają i starają się je ocalić - świetny zespół Muzykanci uczący się nie tylko utworów, ale i sposobu gry i śpiewania od ludowych mistrzów, zespoły klezmerskie, prócz wyżej wymienionych, Trio Galicyjskie, Jascha Lieberman Trio, Klizemer i inne, grupy grające muzykę andyjską (Varsovia Manta) czy latynoamerykańską (Salsa Tropical), chóry gospel. Znam góralski zespół z Żuław i kaszubski z Karkonoszy, a także grupę dudziarzy szkockich z Gdańska...

Są jednak i inni muzycy, łączący różne, czasem pozornie dalekie od siebie stylistyki: 2Tm2,3, gdzie obok rockmanów mamy bynajmniej nierockowy głos Angeliki i instrumenty góralskie, na których gra Joszko Broda. Mamy De Press, czy Tercję Pikardyjską, gdzie poza swój obszar dźwiękowy wychodzi muzyka ukraińska. Aida z zespołem Max Klezmer Band oprócz motywów żydowskich wykorzystuje ormiańskie i gruzińskie, jak też klasyczne i jazzowe. DesOrient, podobnie jak Dikanda czy Dzikie Pola mają w repertuarze tak pieśni polskie, bałkańskie, arabskie, cygańskie czy kozackie.

Są wreszcie pojedyncze spotkania z inną muzyką lub muzykami. W tej pierwszej grupie znajdą się węgierskie, rosyjskie czy afrykańskie pieśni na ostatniej płycie Antoniny Krzysztoń, projekt Shalom Cezarego Paciorka. W drugiej zaś wspólne nagrania - Mietek Szcześniak i Paulinho Garcia, Kayah i Cesaria Evora, Michał Kulenty i Trebunie Tutki. Takie spotkania zawsze były inspirujące, również w klasyce, czego dowodem są echa muzyki ludu u Fryderyka Chopina czy góralskiej u Karola Szymanowskiego.

Kiedyś było o takie spotkania dużo trudniej - trzeba było często daleko podróżować i bardzo się starać, by usłyszeć muzykę u źródeł. Dzisiaj mamy to szczęście, że to muzyka podróżuje i "przyjeżdża" do nas dzięki telewizji, radiu i płytom. Oczywiście to nigdy nie zastąpi żywego kontaktu, ale może dać wyobrażenie i wiedzę, a potem - inspiracje. Kto wie, jak wyglądałaby muzyka poprzednich wieków, gdyby nasi przodkowie mieli takie możliwości...?


opr. JU/PO

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama