JEZUSA NIE MA W EPIDEMII?
Zapraszam do duchowej wędrówki do grobu Jezusa. Na tej drodze będziemy towarzyszyć Marii Magdalenie, Piotrowi oraz uczniowi, którego Jezus miłował, a w którym tradycja upatruje apostoła Jana. „A pierwszego dnia po szabacie, wczesnym rankiem, gdy jeszcze było ciemno Maria Magdalena udała się do grobu i zobaczyła kamień odsunięty od grobu” (J 20, 1). Zastanawiamy się, która to mogła być pora, gdy Maria przyszła do grobu: gdzieś między 3.00 a 6.00 nad ranem. Było jeszcze ciemno. Ciemności wskazują nie tylko na wczesną porę, ale także na atmosferę smutku i przygnębienia po śmierci Jezusa. Dziś ciemności te można odnieść do klimatu związanego z czasem epidemii, do klimatu lęku, niepewności, izolacji, cierpienia ludzi zakażonych i do klimatu żałoby po stracie bliskiej osoby.
Dlaczego Maria poszła do grobu? Ciało Jezusa już było namaszczone, pogrzeb się odbył. Może w jej życiu było tak, jak w żałobie zwykłego człowieka. Bo wcześniej przed śmiercią bliskiej osoby czas jest bardzo napięty. Jeśli ten, który umarł, był dotknięty jakąś chorobą, to otoczenie było zajęte troską o chorego: szpital, lekarze, opieka, może hospicjum. Potem przyszła śmierć. Następowały przygotowania do pogrzebu (formalności, zakład pogrzebowy, kościół). Potem – sam pogrzeb, cmentarz, może stypa. Dopiero dni po pogrzebie z jednej strony przynoszą zwolnienie tempa i pewne wyciszenie, a z drugiej – stają się czasem refleksji nad tym, co tak naprawdę się wydarzyło. Dopiero wtedy zaczyna człowiek doświadczać poczucia straty. Rodzi się ból, smutek, tęsknota. To właśnie przeżywała Maria Magdalena. Idzie do grobu, by zatrzymać się, by zastanawiać się nad tym, co się stało. Może stawia pytanie – jakże bliskie ludziom po stracie – dlaczego? Dlaczego umarł? Dlaczego przeszedł taką mękę? Jaki jest sens tego wszystkiego? W doświadczeniu cierpienia i izolacji związanej z epidemią rodzi się poczucie straty i tęsknota za czymś, co wcześniej było oczywiste. Zamiast radości spotkań wielkanocnych rodzą się w ciemności epidemii pytania: dlaczego? dlaczego tak się dzieje? jaki jest sens tego wszystkiego? dlaczego to spotkało naszą rodzinę?
„Pobiegła więc i przybyła do Szymona Piotra i do drugiego ucznia, którego Jezus kochał, i rzekła do nich: «Zabrano Pana z grobu i nie wiemy, gdzie Go położono»” (J 20, 2). Słowa z Ewangelii wyrażają to, co Maria przeżyła przy pustym grobie. Ogarnęły ją zdziwienie, zaskoczenie, niezrozumienie. Maria podejmuje próbę wyjaśnienia niezrozumiałych faktów: „Zabrano Pana z grobu”. To zwykła ludzka interpretacja tego, co zobaczyła. W doświadczeniu epidemii może mówimy podobnie: „zabrano nam Jezusa” i nie ma Go wśród nas.
Na nasze pytanie „dlaczego?”, czyli na pytanie o sens, które stawiamy w obliczu cierpienia, choroby, śmierci pojedynczego człowieka, ale także w obliczu społecznego przeżywania epidemii, rodzą się różne odpowiedzi. Społecznie, medycznie, statystycznie analizuje się sposób zarażania, sposób rozprzestrzeniania się wirusa, produkuje się szczepionki, tworzy się też różnego rodzaju teorie na temat samej epidemii. Ludzki umysł pracuje, analizuje, szuka odpowiedzi i rozwiązań. I może się wydawać, że nauka ostatecznie to wszystko ogarnie. A jednak dawno tak się nie działo, żeby tylu ludzi doświadczało ograniczoności ludzkiego umysłu, jego bezradności. Choć mamy ufność, że rozum człowieka znajdzie rozwiązania, to jednak mamy równocześnie świadomość, że sama nauka nie dostarczy odpowiedzi na pytanie o sens tego, co się dzieje w naszym społeczeństwie. Poza tym ludzki umysł może popełnić błędy, stawiając fałszywe teorie, czy też podejmując niewłaściwe strategie wobec epidemii. Niektóre z nich mogą być okupione wielkimi stratami. Choć hipoteza Marii o zabraniu ciała wyjaśniała częściowo zastane przez nią fakty, jednak ostatecznie okazała się nieprawdziwa. Ona sama zrozumiała to dopiero wtedy, gdy osobiście spotkała zmartwychwstałego Chrystusa.
Od tego momentu w Ewangelii rozpoczyna się wędrówka, a właściwie bieg dwóch uczniów do grobu Jezusa: „Biegli oni obydwaj razem, lecz ów drugi uczeń wyprzedził Piotra i przybył pierwszy do grobu. A kiedy się nachylił, zobaczył leżące płótna, jednakże nie wszedł do środka. Nadszedł potem także Szymon Piotr, idący za nim. Wszedł on do wnętrza grobu i ujrzał leżące płótna oraz chustę, która była na Jego głowie, leżącą nie razem z płótnami, ale oddzielnie zwiniętą na jednym miejscu. Wtedy wszedł do wnętrza także i ów drugi uczeń, który przybył pierwszy do grobu. Ujrzał i uwierzył” (J 20, 4-8). Cały ten ewangeliczny opis naznaczony jest dynamiką oraz ruchem i dlatego też nasze rozważanie nazywamy duchową wędrówką. Warto, czytając ten właśnie fragment, zatrzymać się (może trochę zaskakująco) nad czasownikami określającymi akt widzenia. Język polski niestety niewiele tu sugeruje, natomiast oryginalny język grecki jest w tym względzie niezwykłe interesujący.
A mianowicie Piotr „zobaczył” leżące płótna, podobnie jak wcześniej Maria Magdalena „zobaczyła” kamień odsunięty od grobu. Użyty został w tych miejscach czasownik blepei, tłumaczony jako zauważać, widzieć. Chodzi o zaangażowanie zmysłu wzroku i analizę dokonaną za jego pomocą.
Idźmy dalej. Kiedy Piotr wszedł do grobu „ujrzał” leżące płótna oraz chustę, która była na Jego głowie, leżącą nie razem z płótnami, ale oddzielnie zwiniętą na jednym miejscu. Tym razem został użyty czasownik theorei oznaczający oglądać, ale też kontemplować. Zaangażowanie Piotra jest w tym momencie o wiele głębsze. To już nie tylko zwykłe patrzenie, ale to dłuższy namysł, głębsza kontemplacja. Piotr zastanawia się, dlaczego chusta znajdująca się wcześniej, zgodnie w ówczesnymi rytuałami pogrzebowymi, na twarzy zmarłego, teraz leży osobno i jest zwinięta. To przecież nie wygląda na kradzież ciała. Piotr im dłużej się namyśla, tym bardziej ma świadomość, że stoi przed jakąś zagadką.
I wreszcie trzeci czasownik, opisujący doświadczenie Jana: „ujrzał”, „ujrzał i uwierzył”. Pod polskim słowem „ujrzał” kryje się grecki czasownik horao, który można przetłumaczyć dostrzegam, ale również doświadczam, a także widzę oczami wiary, dostrzegam w znaku działanie Boga. Zwykła droga do grobu okazała się być duchową drogą, na której następowała edukacja zmysłów, następowało coraz to głębsze rozumienie rzeczywistości, prowadzące ostatecznie do dostrzeżenia już nie zwykłymi oczami, lecz oczami wiary ingerencji Boga, wyrażającej się w zmartwychwstaniu Jezusa. O ile jeszcze czasownik horao oznacza pracę zmysłów, choć już pracę bardzo pogłębioną i uduchowioną, o tyle czasownik episteusen (uwierzył) wskazuje wprost na akt wiary w żyjącego Jezusa. Umiłowany uczeń kai eiden kai episteusen, „i zobaczył i uwierzył” (eiden to inna forma gramatyczna czasownika horao).
Epidemia jest czasem zatrzymania się. Mamy szansę głębiej spojrzeć na świat, mamy szansę, że nie będą nas zwodzić zwykłe impulsy wzrokowe (blepei), ale podejmiemy kontemplację (theorei), by dojść do dostrzeżenia (horao) w znaku epidemii – żyjącego Jezusa. Ostatecznie jest tutaj potrzebny akt wiary episteusen. Można postawić pytanie: czy Jezus rzeczywiście żyje? Przecież jest niewidoczny. W czasie epidemii wydaje się być szczególnie nieobecny. Ale, co ciekawe, jest też niewidoczny w rozważanym tutaj fragmencie Ewangelii. I tym sensie to bardzo wyjątkowy fragment. We wszystkich bowiem czterech ewangeliach występują dosłownie tylko pojedyncze miejsca, w których Jezus się nie pojawia. Wszystkie przekazy ewangeliczne z założenia skoncentrowane są na osobie Jezusa. A w tej perykopie właśnie Go nie ma. Jest pusty grób, są płótna, jest chusta, natomiast samego Jezusa nie ma. A jednak im głębiej wchodzi się w rozważanie tego tekstu, im głębiej zaczyna się na niego patrzeć oczami wiary, tym bardziej oczywista staje się prawda o tym, że Jezus żyje. Żyje pośród ludzi także w czasie epidemii. Kto Go przez wiarę zobaczy, ten w Nim odkryje sens cierpienia, choroby, śmierci.