Historia bez happy endu
Rzecz działa się w połowie III wieku po narodzeniu Chrystusa, w środkowym Egipcie: gdy Antoni (potem kanonizowany i nazwany św. Antonim Wielkim) usłyszał Ewangelię, która dziś jest czytana w kościołach, potraktował ją dosłownie, sprzedał cały odziedziczony po zamożnych rodzicach majątek, rozdał pieniądze ubogim, a sam udał się na pustynię, by tam pracować, modlić się i czynić pokutę. Tak radykalne podejście do Ewangelii sprawiło, że liczni przychodzili do niego na pustynię po doradę i wskazówki na życie. Wielu postanowiło naśladować jego życie. Zaczęli na pustyni zakładać eremy.
Może się wydać, że dzisiejsza Ewangelia nie jest na czasy współczesne, a na pewno nie przeznaczona dla zwykłego człowieka, żyjącego w rodzinie, pracującego w firmie, który miałby wszystko zostawić i gdzieś iść, na przykład na pustynię. A jednak: św. Jan Paweł II tej właśnie Ewangelii poświęcił pierwszy rozdział encykliki Veritatis splendor, jednego z najważniejszych dokumentów swojego pontyfikatu: o życiu moralnym chrześcijanina. Choć może cały dokument nie jest łatwy do lektury, to akurat rozdział pierwszy jest bardzo przystępnie napisany. Zachęcam do przeczytania go. Co zatem jest tak ważnego, w dzisiejszej Ewangelii, że akurat wybrał ją nasz Wielki Rodak do swojego encykliki? Warto tu sformułować parę myśli.
Do Jezusa „przyszedł pewien człowiek i upadłszy na kolana, zaczął Go pytać”. Ciekawe, że człowiek ten przyszedł właśnie do Jezusa. Miał w Izraelu tyle innych autorytetów do wyborów: i uczonych w Piśmie, i faryzeuszy, i posługujących w świątyni, w tym wielkiego arcykapłana. To była wszystko elita moralna tamtego społeczeństwa. Wybrał Jezusa. Widać, że był Jezusem zafascynowany, czuł, że Jezus ma coś ważnego do przekazania, niebanalnego, może nie medialnie nośnego, ale bardzo życiowego.
Zresztą zadane Jezusowi pytanie było bardzo głębokie: „Nauczycielu dobry, co mam czynić, aby osiągnąć życie wieczne”. Kto dziś stawia tak pytania? Dziś współczesny człowiek pyta raczej: gdzie zatrudnić się, by najlepiej zarobić? co zrobić, by awansować? gdzie się jeszcze udać, by bardziej poprawić zdrowie? Gdzie jechać tym razem na weekend, a gdzie na wczasy? Tamten człowiek pyta o sprawy kluczowe: o życie moralne i to nie po to, by zdobyć lepsze samopoczucie, lecz by osiągnąć życie wieczne. Mimo, że miał wiele bogactw myślał o celu ostatecznym.
Jezus odpowiada: „czemu nazywasz Mnie dobrym? Nikt nie jest dobry, tylko sam Bóg”. Choć Jezus sam był Synem Bożym, to jednak przekierowuje uwagę swojego rozmówcy na Boga Ojca. Jezus wiedział bowiem, że tamten człowiek patrzy na Niego jako na wędrownego nauczyciela, a przecież dla życia duchowego kluczowe jest uznać, iż jedynie Bóg jest Najwyższym Dobrym. W ten sposób Jezus wskazuje na Boga jako najwyższą wartość i w ten sposób odnosi się pośrednio do pierwszego przykazania Bożego: „Nie będziesz miał bogów cudzych przed mną”. Za chwilę Jezus zacznie przywoływać przykazania Boże, ale bez pierwszych trzech, odnoszących się do Boga. Jeszcze raz podkreślmy, że mówiąc „Nikt nie jest dobry, tylko sam Bóg” Jezus wskazał na najwyższą wartość naszego życia. Jeśli Boga postawimy na pierwszym miejscu, wszystko będzie na swoim miejscu.
W dalszej swojej wypowiedzi Jezus przypomniał przykazania: „znasz przykazania: nie zabijaj, nie cudzołóż, nie kradnij, nie zeznawaj fałszywie, nie oszukuj, czcij swego ojca i matkę”. Jezus w ten sposób potwierdza aktualność Dekalogu. Uczynił to zresztą po raz drugi, bo pierwszy raz na ważność przykazań Bożych wskazał podczas Kazania na Górze. W dzisiejszej Ewangelii czyni to jako wędrowny Nauczyciel, podczas Kazania na Górze czynił to jako Nowy Mojżesz: Prawodawca Nowego Przymierza. Nie jest zatem prawdą, że Jezus nie głosił prawa. Głosił je, przypominał, potwierdzał, pogłębiał. Kościół jest wezwany do tego, by współczesnym ludziom przypominać niezmienną wartość Dekalogu.
Gdy tamten człowiek odpowiedział Jezusowi: „Nauczycielu, wszystkiego tego przestrzegałem od mojej młodości”, wówczas „Jezus spojrzał z miłością na niego i rzekł mu: Jednego ci brakuje”. Jezus spojrzał z miłością, bo wiedział, że choć tamten człowiek tak wiele ma i tak wiele robi, by być doskonałym, to ciągle czegoś mu brakuje. Na pierwszy rzut oka tamten człowiek naprawdę miał wszystko: i bogactwa i uczciwe życie według przykazań. A jednak czegoś mu brakowało. Zresztą właśnie dlatego przyszedł do Jezusa i pytał o życie wieczne.
Jezus dopowiada: „Idź, sprzedaj wszystko, co masz, i rozdaj ubogim, a będziesz miał skarb w niebie. Potem przyjdź i chodź za Mną!” Sprzedanie wszystkiego to całkowite oddanie swego życia Jezusowi, pełne zawierzenie Mu siebie. Życie z Jezusem nadaje najgłębszy sens życiu człowieka. Takie życie jest przygodą… takie życie daje szczęście. Życie z Jezusem daje przede wszystkim odpowiedź na pytanie o życie wieczne, o to, co po śmierci. Bogactwa takiej odpowiedzi nie dają.
Tamto spotkanie nie skończyło się happy endem. Bo człowiek „spochmurniał na te słowa i odszedł zasmucony, miał bowiem wiele posiadłości”. To obraz współczesnego człowieka, który ma tyle życiowych zabezpieczeń i ciągle poszukuje nowych: karty kredytowe, ubezpieczenia na życie, emerytury, lekarze specjaliści. Te właśnie sprawy sprawiają, że współczesny człowiek czuje się bezpieczny. A gdy tylko pojawiają się jakieś nowe zagrożenia: czy to klimatyczne, czy epidemiczne szuka kolejnych nowych zabezpieczeń. Czy takie zabezpieczanie się na życie jest złe same w sobie? Nie, ale żadne z nich nie jest w stanie dać człowiekowi szczęścia, pokoju ducha, nie jest w stanie stać się najgłębszym sensem życia, ani też zagwarantować życia wiecznego.
Dziś tak mało młodych mężczyzn wstępuje do seminarium, bo brak całkowitego zawierzenia życia Jezusowi. Szczególnie trudny wydaje się być celibat. Dziś tak mało osób wybiera konsekrowane życie w zakonie, bo nie chcą oddać się całkowicie Jezusowi. Ale paradoksalnie, można ten brak zawierzenia Jezusowi odnieść także do życia małżeńskiego. Bo wstąpienie w całożyciowy nierozerwalny związek małżeński jest niczym innym jak całkowitym oddaniem się Jezusowi. Oddając się współmałżonkowi „na dobre i na złe”, de facto człowiek oddaje się Jezusowi.
A przecież obietnica Jezusa jest naprawdę wielka. Jeśli radykalnie pójdziemy za Jezusem, zawierzając się Jemu, to spełnią się Jego słowa z dalszej części dzisiejszej Ewangelii: „nikt nie opuszcza domu, braci, sióstr, matki, ojca, dzieci i pól z powodu Mnie i z powodu Ewangelii, żeby nie otrzymał stokroć więcej teraz, w tym czasie, domów, braci, sióstr, matek, dzieci i pól, wśród prześladowań, a życia wiecznego w czasie przyszłym”.
Na koniec, warto powrócić do św. Antoniego Wielkiego, którego radykalne podejście do Ewangelii, pociągnęło tylu ówczesnych ludzi. Powiedzmy tak: im więcej dziś pojawi się ludzi radykalnie żyjących Ewangelią, tym większa jest szansa na ożywienie wiary. Nie kolejne synody, nie stałe reformowanie Kościoła, nie pisanie kolejnych dokumentów, tylko radykalne życie Ewangelią i całkowite zawierzenia życia odnowi nasz Kościół.