Jezus na świeczniku czy pod korcem?

Światło wnosi się w ciemności po to, aby rozpraszało mrok. Jezus przynosi światło, które rozjaśnia tajemnicę życia, śmierci, cierpienia, grzechu, wieczności. To, co ukryte, wychodzi na jaw w świetle Chrystusowego blasku. Jezus jest Prawdą, w Nim jest miara, która służy do odróżniania tego, co dobre od tego, co złe. Sumienie człowieka błądzi często w ciemności z powodu grzechu. Stąd konieczność, aby światło Ewangelii wnosić w „obszar” sumienia i w ten sposób naprawić, wyregulować jego wskazówki. Kto stawia Jezusowe światło na świeczniku sumienia, ten przyczynia się do naprawy świata.

Toniemy dziś w mrokach subiektywizmu. Duch relatywizmu przeniknął także do wnętrza Kościoła, najczęściej pod pozorem wolności sumienia. Jezusową miarę stosuje się wybiórczo. Ze światła, którym jest nauczanie Jezusa, wybieramy tylko to, co odpowiada naszej wizji szczęścia czy moralności. To, co trudne, wymagające, idące pod prąd duchowi czasu, uznajemy za „formę literacką”, albo za ideał tylko dla wybranych, a nie za normę dla wszystkich. Niezwykłej aktualności nabiera w tym kontekście encyklika „Veritatis splendor” św. Jana Pawła II. Papież przestrzega w niej przed fałszywym pojmowaniem sumienia, które polega na tym, że sumienia nie uważa się już za „narzędzie” słuchania Boga, ale słuchania samego siebie. „Sumieniu indywidualnemu przyznaje się prerogatywy najwyższej instancji osądu moralnego, która  kategorycznie i nieomylnie decyduje o tym, co jest dobre, a co złe” – pisze papież. „Do tezy o obowiązku kierowania się własnym sumieniem niesłusznie dodano tezę, wedle której osąd moralny jest prawdziwy na mocy samego faktu, że pochodzi z sumienia. Wskutek tego zanikł jednak nieodzowny wymóg prawdy, ustępując miejsca kryterium szczerości, autentyczności, »zgody z samym sobą«”. Wokół nas wciąż słychać hasła o konieczności słuchania siebie, życia po swojemu, samorealizacji, bycia sobą. Cóż to jednak za wolność, w której człowiek słucha tylko siebie? To wolność narcyzów, egoistów. Prawdy nie tworzy człowiek, on ją odkrywa. Światło nie pochodzi od nas, ono jest darem Boga. „Istnieje pilna potrzeba, by chrześcijanie ponownie odkryli nowość swej wiary oraz jej moc osądzania kultury dominującej w ich środowisku” – apeluje Jan Paweł II.

Jeśli Kościół ma być szpitalem leczącym poranionych ludzi, musi być zaopatrzony w lekarstwa, musi mieć kompetentnych lekarzy. Nie wystarczy samo współczucie i empatia. Chorzy w szpitalu potrzebują nie tylko obecności współczujących ludzi, ale lekarstwa. Inaczej szpital zamienia się w przytułek.  W Kościele podstawowym lekarstwem jest Chrystus, który przynosi uzdrawiającą miłość i wyzwalającą prawdę. Bez tego nadprzyrodzonego leczącego światła Kościół na niewiele się przyda. Tzw. nawrócenie duszpasterskie musi być nawróceniem do Chrystusa. Inaczej nie będzie żadnym nawróceniem, ale zdradą wobec własnej misji w imię światowych ideałów. Kościół ma stawiać na świeczniku jedyne światło, które ma. Czyli Jezusa. Jeśli jednak chowamy  to Jezusowe światło pod korcem poprawności politycznej czy z obawy o zarzuty nietolerancji, tracimy jako chrześcijanie rację bytu. Kościół staje się agendą ONZ lub ośrodkiem jednoczenia religii. Solą bez smaku, lampą bez oliwy.

« 1 »

reklama

reklama

reklama

reklama