Wyobraźmy sobie, że Pan Jezus opowiada dzisiejszą przypowieść w jakimś programie na żywo poświęconym psychologii, z udziałem ekspertów. Przedstawia zachowania obu postaci, ale nie mówi, który z owych dwóch został usprawiedliwiony. Pyta o to, może w innej formie, bardziej zrozumiałej dla współczesnej kultury. Który z tych dwóch, dzięki modlitwie, znalazł wewnętrzny pokój? Który z nich po wyjściu z synagogi był bliżej osobistego spełnienia?
Jedną z najczęściej powtarzanych tez w psychologii klinicznej, przynajmniej w jej popularnym, medialnym wydaniu, jest zachęta do akceptacji siebie. Kto bardziej akceptował siebie, faryzeusz czy celnik? Eksperci z naszego hipotetycznego programu, słysząc przypowieść po raz pierwszy, pewnie uznaliby, że postawa faryzeusza ma pewne ograniczenia (brak szacunku dla innych), ale ostatecznie jest zdrowa. Tymczasem celnik, skupiając się na swoich wadach, wpada w kompleks niższości.
Konkluzja przypowieści, tak jak ją formułuje Pan Jezus, zostałaby uznana za radę szkodliwą dla ludzkiej psychiki. Nie powinniśmy skupiać się na porażkach, ale na swoich mocnych stronach. Faryzeusz je widzi, a celnik dostrzega tylko swoje grzechy.
Przypowieść z założenia zawiera pewne uproszczenia, podobnie jak powyższa symulacja. Faktem jest jednak, że dziś wielu ludzi, również katolików, uważa, że mówienie o grzechu jest niestosowne, że rodzi kompleksy, wypacza obraz miłosiernego Boga. Tym niemniej, to Pan Jezus, który uczy nas o miłosiernym Ojcu, opowiada nam tę przypowieść.
Twierdzenie, że powinniśmy akceptować siebie jest samo w sobie zgodne z nauką chrześcijańską. Mało tego, wypływa z nauki Chrystusa i tylko On może mu nadać pełny sens. Tylko trzeba je zrozumieć głęboko, w kontekście prawdy o człowieku. Celnik, prosząc Boga o miłosierdzie, akceptuje siebie. Uznaje fakt, że jest grzesznikiem i zarazem wierzy, że może być kimś więcej. Sam nie jest w stanie się podnieść, dlatego prosi Boga o litość. Czasem kojarzymy litość z gestem, który ktoś czyni, aby pokazać swoją przewagę. Aby uniknąć tego skojarzenia, litość Boga nazywamy raczej miłosierdziem lub zmiłowaniem. Bóg litując się w żaden sposób nie poniża człowieka, lecz przeciwnie, podnosi jego godność.
Faryzeusz nie chciał uznać prawdy o sobie. Potrzebował kogoś, w jego mniemaniu gorszego od siebie, aby podnieść swoje poczucie wartości. Nie akceptował siebie, lecz wymyślony obraz samego siebie. Jego dziękczynienie nie jest szczere, w gruncie rzeczy jest raczej zadowolony z siebie, a Bóg jedynie okazją do podkreślenia swego znaczenia. Tym samym nie potrafił zobaczyć tego, co najważniejsze - że potrzebuje miłosierdzia Boga.
Wielki Post to czas, w którym bardziej uświadamiamy sobie naszą grzeszność i potrzebę odkupienia. Z Bogiem możemy wszystko, ale najpierw musimy zaakceptować prawdę o sobie; “jestem grzesznikiem, którego kocha Bóg”