Wychował się w skrajnej biedzie. Nieraz brakowało nawet na chleb. Jako mały chłopiec wychodził na ulicę, by żebrać o jedzenie, bo w domu nie było już nic. Jako papież mocno wstawiał się pracownikami fabryk i biednymi – jak sam podkreślił w jednym ze swoich przemówień „Naprawdę cierpiałem głód, dlatego będę w stanie zrozumieć problemy tych, co są głodni”.
Albino Luciani, zwany potem Janem Pawłem I, papież, którego pontyfikat trwał zaledwie 33 dni, już 4 września zostanie beatyfikowany. Ks. Jacek Skrobisz w swojej najnowszej książce „Pokora” odkrywa przed czytelnikami na nowo postać zapomnianego papieża. Książka została objęta patronatem portalu Opoka.
Przyszli rodzice papieża zobaczyli się pierwszy raz przed bazyliką Świętych Jana i Pawła w Wenecji. To miejsce stało się też świadkiem ich późniejszych niedzielnych spotkań. Z Murano można było tutaj przypłynąć statkiem i nie zajmowało to więcej niż kilkanaście minut. Jak wspomina Nina, siostra Lucianiego, myśl o drugim małżeństwie miała podsunąć Giovanniemu jego siostra Angela. To ona wskazała Bortolę Tancon jako najbardziej odpowiednią kandydatkę na żonę i zastępczą mamę dla Amelii i Pii.
Ojciec Albino Lucianiego po długiej tułaczce po Europie w poszukiwaniu pracy w końcu dał posłuch ideom socjalizmu. Bortola, kobieta religijna i praktykująca, poważnie się zastanawiała, czy wyjść za niego za mąż. Matka Bortoli odradzała jej małżeństwo „z tym człowiekiem”, jak nazywała Giovanniego. Ojciec Bortoli, który kiedyś pracował z Giovannim w Niemczech, określał go jako dobrego kandydata na męża, choć zostawiał swojej córce całkowitą swobodę wyboru. Jak wspomina siostra Lucianiego, pełna rozterek Bortola zwróciła się jeszcze do znajomego księdza, późniejszego proboszcza w Canale d’Agordo. Filippo Carli radził dziewczynie, żeby wyszła za mąż za pana Lucianiego i trochę nim pokierowała jako żona. Dla ks. Carliego było jasne, że przebywając wśród robotników na zachodzie, Giovanni za bardzo przesiąkł antykościelną propagandą i ślub z Bortolą może się okazać dla niego zbawienny.
Bortola i Giovanni wzięli ślub 2 grudnia 1911 roku w kościele parafialnym. Proboszczem w Canale był w tym czasie ks. Antonio Della Lucia. Jak wspomina w jednym z wywiadów udzielonych dziennikarzowi „Trentagiorni” Edoardo, brat przyszłego papieża, imię Albino nadał mu ich ojciec na pamiątkę swojego przyjaciela z prowincji Bergamo, który zginął podczas obsługi pieca hutniczego w fabryce w Niemczech. Wspólna ciężka praca złączyła tych ludzi niewidzialnym węzłem tak mocno, że po kilku latach od tamtego tragicznego wypadku Giovanni Luciani nie wahał się nadać swojemu kolejnemu synowi imienia, które nie było w ich stronach bardzo popularne i zostało przyjęte przez rodzinę i znajomych ze zdziwieniem.
KIEDY GŁÓD PUKA DO DRZWI
Przyszły papież urodził się w domu. Przyszedł na świat w bardzo ubogiej izbie, w której Maria Fiocco, kuzynka Lucianich i jednocześnie położna, zaniepokojona komplikacjami przy porodzie i bardzo słabym zdrowiem noworodka, zdecydowała się go ochrzcić. Nie było czasu, aby wezwać księdza, a tym bardziej biec do kościoła. Trzy dni później miejscowy proboszcz już
w świątyni uznał ważność chrztu z wody i dopełnił ryt sakramentu. Wraz z narodzeniem Albino nie zniknęły problemy utrzymania rodziny. I nie chodziło bynajmniej o zbudowanie nowego domu lub zakup wyposażenia. Rodzinie z Forno di Canale, powiększonej o nowo narodzone dziecko, brakowało na chleb. W 1913 roku Giovanni Luciani ponownie wyjechał za granicę, tym razem aż do Argentyny. Poważnie zastanawiał się wraz z żoną nad emigracją.
Kres planom emigracyjnym położył więc wybuch wojny. Giovanni Luciani znalazł w tym czasie pracę we Francji, potem w Szwajcarii, aż w końcu w 1925 roku, po latach tułaczki po świecie, zatrudnił się w małej centrali elektrycznej w Canale d’Forno. Zanim jednak to nastąpiło, jak wspomina Nina, młodsza siostra Albino, w domu często brakowało żywości. W latach 1917– 1918, po przejściu wojska niemieckiego, w domu Lucianich panował głód. Albino miał wtedy tylko pięć lat, ale dobrze pamiętał ten okres. Czasami udawał się do dziadków, żeby zjeść choćby jeden posiłek. Pewnego razu wraz z przyrodnią siostrą Pią postanowili żebrać o jedzenie wzdłuż głównej drogi. Kiedy mały Albino poprosił swoją mamę o worek, w który mogliby włożyć wyżebrane rzeczy, ta się rozpłakała. Tego dnia znaleźli tylko pół kartofla. Jako papież Jan Paweł I powrócił do tych trudnych dni podczas audiencji dla wiernych z diecezji Belluno-Feltre, 3 września 1978 roku. Powiedział wtedy: „Mogę was zapewnić, że w roku inwazji, w 1917 roku, a także potem, naprawdę cierpiałem głód; dlatego będę w stanie zrozumieć problemy tych, którzy są głodni”. Jak przypominają dokumenty z tego okresu, tylko w pierwszej połowie 1920 roku w Forno di Canale, czyli Canale d’Agordo, zmarły czterdzieści dwie osoby, wśród nich bardzo duży procent stanowiły dzieci i niemowlęta.
WIELKA WRAŻLIWOŚĆ
W 1915 roku urodził się brat Lucianiego Federico. Niestety, umarł bardzo szybko, nie doczekawszy nawet pierwszej rocznicy urodzin. Nosił dwa imiona: Federico Tranquillo, na pa- miątkę swoich wujków, którzy byli w tym czasie na froncie. Oni wrócili zdrowi, lecz ich malutki krewny zmarł na zapalenie płuc. Także trzyletni wówczas Albino zapadł na tę chorobę. Pewnego zimowego dnia przemókł na dworze, a w konsekwencji bardzo się rozchorował. Cudownym zbiegiem opatrzności przez Agordo przechodził wtedy oddział żołnierzy. Wśród nich był lekarz, który po zbadaniu dziecka wyszedł z domu, po chwili zaś powrócił z lekarstwem, przykazując matce, żeby jak najszybciej mu je podała. Pani Bortola Luciani nie znała imienia wspomnianego lekarza, a on nie pojawił się więcej w ich miejscowości, jednak ciągle przypominała Albino, żeby się za niego modlił, bo jak mówiła, „był bardzo dobry i to on go uratował od niechybnej śmierci. A trzeba się modlić za tego lekarza, bo dobrzy ludzie umierają szybko”
Niewątpliwie dzieciństwo Lucianiego było naznaczone brakiem obecności ojca. Mama była bardzo dzielna, ale i jej brakowało pomocy męża w wychowywaniu dzieci. Po narodzinach najmłodszej córki pod jej opieką znalazło się pięcioro dzieci. Luciani wspomina, z jaką tęsknotą mama czekała na wiadomości i listy od swego męża Giovanniego. Kiedy listonosz zatrzymywał się przy drzwiach ich domu, z pośpiechem wybiegała odebrać pocztę. Potem wraz z dziećmi siadała przy stole i głośno czytała list. Cała rodzina biła brawo, słuchając wieści o dobrym zdrowiu taty oraz zadowoleniu z pracy. Cieszyli się, kiedy tata wymieniał ich z imienia, całował i pozdrawiał. Razem dzielili też smutki trudnych wiadomości, niekiedy razem płakali, słysząc, że tata znów musi jechać w inne miejsce w poszukiwaniu pracy. Luciani, jak mówił o sobie, nauczył się rozumieć problemy ludzi, czytając je z twarzy swojej matki.
Fragment książki „Pokora. Historia życia Jana Pawła I” ks. Jacka Skrobisza, Wydawnictwo Esprit