Sadzawka Owcza była od dawna miejscem znanym z uzdrowień. Archeolodzy, badając zachowane ruiny basenów i otaczających ich krużganków, twierdzą, że budowle wzniesiono 50 lat przed wydarzeniami z dzisiejszej Ewangelii. Co ciekawe, miejsce jeszcze długo cieszyło się sławą uzdrowień. Po zniszczeniu Jerozolimy przez Rzymian wzniesiono tam świątynię bożka Eskulapa, do którego „kompetencji” należała medycyna. Nawet jeśli ktoś wątpi w cuda opisane w Ewangelii, o ile ma zdrowy rozsądek przyzna, że w tym miejscu musiało być coś szczególnego, co pomagało niektórym chorym odzyskać zdrowie. Trudno zakładać, że przez 200 lat inwestowano w to miejsce ze względu na legendy lub wyleczenia określane dziś „efektem placebo”. Niektórzy sugerują, że istnieje naturalne wyjaśnienie leczniczych właściwości sadzawki, wszak w niektórych miejscach woda czy błoto zawiera substancje lecznicze.
Nie jest oczywiste, że Ewangelista uznaje, iż właściwości lecznicze sadzawki wynikają z bezpośredniej interwencji Boga. W niektórych starych rękopisach dodane jest zdanie, mówiące o aniele zstępującym do wody. Jednak są poważne powody, aby sądzić, iż był to późniejszy dopisek, wyjaśniający ów fenomen na podstawie żydowskich tradycji. Nie ma pewności, że ów dopisek pochodzi od św. Jana. Ma to o tyle znaczenie, że Jan jako cud traktuje uzdrowienie dokonane przez Jezusa. Jezus uzdrawia zaś nie w sposób mechaniczny, lecz oczekuje wiary, a więc aktu zaufania wobec Niego. Chrystus jest lekarzem dusz, uzdrowienie ciała jest znakiem potwierdzającym Jego boską moc. Do Niego nie przychodzimy jak do apteki. Być może kiedyś pojawią się ośrodki sprzedaży leków, a może nawet gabinety lekarskie, gdzie będziemy obsługiwani przez program komputerowy oparty o AI. Z opisu funkcjonowania Betesdy można odnieść wrażenie, że przypominała ona nieco taką futurystyczna przychodnię, bez lekarzy. Uzdrowienia były wynikiem kontaktu z jakąś energią naturalną, która jak wszystko pochodzi od Boga, ale nie prowadzi do bezpośredniego spotkania z Nim.
Jakże inaczej wygląda uzdrowienie dokonane przez Jezusa! To On podchodzi do chorego, dostrzega jego cierpienie i opuszczenie. Być może ta samotność była zawiniona, ale dla Pana nie ma to znaczenia. Albo też ma znaczenie, bo widzi, że głównym problemem owego człowieka nie jest kalectwo, lecz choroba duszy.
Niestety, wydaje się że uzdrowiony nie wykorzystał w pełni spotkania z Jezusem. Nie dowiedział się, kim jest jego wybawca, więc nie umie odpowiedzieć na pytanie ludzi ze starszyzny żydowskiej. Kiedy zaś spotyka Go znowu, zdaje się być bardziej lojalny wobec niechętnych Jezusowi członków Sanhedrynu, niż wobec Niego. Mentalnie jest nadal na poziomie chorych z kolejki w przychodni Betesda, a przecież otrzymał o wiele więcej niż oni.
Historia z dzisiejszej Ewangelii może być dla nas impulsem do zastanowienia się, jak traktujemy Boga. Czy jest On dla mnie bezosobową siłą, z którą mogę się jakoś ułożyć, wykorzystać, ale nie ma między nami osobistej bliskości? Czy umiem przyjąć Jego dary, traktując je jako kolejne przejawy Jego miłości do mnie? Co robię, kiedy proszę i otrzymam jakąś łaskę dotyczącą spraw codziennych, zdrowia, pracy, relacji? Czy oznacza to dla mnie przemianę wewnętrzną, większą wiarę i miłość wobec Boga i bliźnich?