Pod koniec kwietnia zakończyła się zbiórka podpisów pod Europejską Inicjatywą Obywatelską „My Voice, My Choice” (pol. „Same to Ogarniemy”). Informacja ta przeszła niemal bez echa. Być może dlatego, że sami organizatorzy nie są dumni z wyników swojej kampanii. W Polsce poparło ich przez rok zaledwie 48 tysięcy osób. I to pomimo tego, że zbiórka była wyjątkowo łatwa do prowadzenia.
„My Voice, My Choice” to Europejska Inicjatywa Obywatelska. Ma na celu zmianę unijnej polityki w sprawie aborcji. Głównym postulatem inicjatywy jest zapewnienie refundacji zabijania dzieci w krajach Unii Europejskiej, gdzie jest ono legalne, dla kobiet z krajów, gdzie aborcja jest nielegalna lub znacznie ograniczona – jak Polska czy Malta.
Projekt zakładał, że Unia Europejska powinna z pieniędzy budżetowych pokrywać koszty aborcji, ale też przejazdu i ewentualnego zakwaterowania dla kobiet, które wyjeżdżają za granicę, aby zamordować dziecko. Z prawnego punktu widzenia nie chodziło o zmianę krajowego prawa aborcyjnego, lecz o mechanizm finansowy, który omijałby lokalne przepisy o ochronie życia.
Kojarzycie Państwo, że nawet egzotycznym kandydatom na prezydenta udało się nazbierać w kilkanaście tygodni co najmniej 100 tysięcy podpisów pod swoją kandydaturą? To teraz nasze polskojęzyczne feministki, które twierdzą, że mają potężny ruch społeczny za sobą...
— Kaja Godek 🇵🇱 (@GodekKajaU) April 30, 2025
Tadam! Zebrały… pic.twitter.com/HN3yVXLnwR
Inicjatywa była zgłoszona do Komisji Europejskiej w ramach procedury przewidzianej dla Europejskiej Inicjatywy Obywatelskiej (EIO). Jest to narzędzie pozwalające obywatelom UE wpływać na prawo unijne, jeśli zbiorą co najmniej milion podpisów. Podpisy trzeba zbierać w co najmniej siedmiu państwach członkowskich, przy zachowaniu minimalnych progów dla każdego państwa. Przy czym te progi są bardzo niskie – w naszym kraju nieco ponad 36 tysięcy podpisów.
„Same to ogarniemy” – porażka polskich aborterów
W Polsce kampania promująca inicjatywę odbywała pod hasłem „Same to ogarniemy”. Prowadził ją m.in. Strajk Kobiet Marty Lempart oraz organizacja Studio Wschód, czyli ekoterroryści z Ostatniego Pokolenia. Pomimo całorocznej kampanii i możliwości składania podpisów online, poparcie w Polsce było bardzo niskie i wyniosło jedynie 48 tysięcy głosów.
Dla porównania, ustawy prolife gromadzą zawsze po kilkaset tysięcy podpisów w zaledwie dwa lub trzy miesiące. I to przy znacznie trudniejszej logistyce – zbiórki odbywają się wyłącznie na papierze, bez wsparcia cyfrowych platform. Porażka „My Voice, My Choice” w Polsce pokazuje, że faktyczne poparcie dla aborcji w naszym kraju jest znacznie mniejsze niż się powszechnie uważa.
Wyniki te potwierdzają, że tzw. ruch aborcyjny w Polsce istnieje głównie w przestrzeni medialno-politycznej, a nie społecznej. Elektorat proaborcyjny okazuje się być raczej produktem propagandy niż realną siłą. Gdy przychodzi do konkretnych działań – jak złożenie podpisu – ujawnia się słabość ruchu aborcyjnego.