Czy chrześcijaństwo jest religią dla słabeuszy i brak mu męskości?

Pytanie o męski wymiar chrześcijaństwa powraca w wielu kontekstach. Dlaczego w kościołach więcej jest pań niż panów? Dlaczego pieśni, które śpiewamy podczas liturgii, często są tak ckliwe i sentymentalne? Czy nie zapomnieliśmy, że Chrystus, który jest Barankiem Paschalnym, jest także Lwem z pokolenia Judy?

Wydana przez laty książka Davida Murrowa „Mężczyźni nienawidzą chodzić do kościoła” wskazywała na szereg czynników, z którymi mają problem mężczyźni. Na pytanie, dlaczego nie chodzą do kościoła, odpowiadali najczęściej: „nie mam czasu”, „nie umiem się odnaleźć w Kościele”, „jest nudno”, „za często proszą o pieniądze”, „za dużo tam polityki”, „mierzi mnie hipokryzja”. Większość odpowiedzi nie ujawniała jednak najważniejszego powodu, dla którego mężczyźni nie widzą w kościele miejsca dla siebie. Według Murrowa problemem jest przede wszystkim to, że styl duszpasterski dominujący w kościołach – zarówno protestanckich, jak i katolickim – jest nastawiony przede wszystkim na kobiety i brakuje w nim wymiaru męskiego.

Jest też bardzo ciekawa, choć chyba niedoceniona książka ks. Adama Rybickiego „Lew i baranek”, która nie tylko analizuje sytuację mężczyzn w Kościele, ale przede wszystkim daje konkretne wskazania i wzorce dla męskiej duchowości. „Wzorce”, ponieważ nie da się wyznaczyć jedynego słusznego modelu takiej duchowości. Męskość, podobnie jak kobiecość, jest wielowymiarowa i sprowadzanie jej jedynie do aspektu wojownika byłoby ogromnym zubożeniem. Mężczyzna to także troskliwy ojciec i mąż, odkrywca, trzeźwy analityk, gospodarny zarządca, kreatywny artysta czy wynalazca.

Problem zaniedbania męskiego wymiaru chrześcijaństwa podejmuje też Jacob Hoekman na łamach holenderskiego czasopisma protestanckiego Reformatorisch Dagblad. Tym razem kontekstem jest dyskusja z niechrześcijanami, którzy zarzucają nam przesadną miękkość, nadmierne skoncentrowanie się na wymiarze miłosierdzia i przebaczenia.

W rozmowie z muzułmaninem, Abdelkarimem z Syrii, autor artykułu usłyszał przed laty słowa: „Kochanie swoich wrogów? Nigdy. Kochanie kogoś, kto chce mnie zabić, wydaje mi się całkowicie sprzeczne z ludzką naturą”. Jak zauważa Hoekman, tego rodzaju refleksja nie jest czymś, co cechuje jedynie dżihadystów. Lider skrajnie prawicowej holenderskiej partii Forum dla Demokracji, Thierry Baudet, niedawno wypowiedział się w podobnym tonie na temat wiary chrześcijańskiej. Według niego nasza wiara to „ideologia słabeuszy” i „religia dla «nerdów»”. Chrześcijaństwu brakuje „męskości”, bo wzywa do nadstawiania drugiego policzka, gdy jest się atakowanym.

Opinie, że chrześcijaństwo jest dla „mięczaków”, dla „nieudaczników” nie są niczym nowym. Już w starożytności szydzono z chrześcijan, uciekając się do tego rodzaju argumentów. Ostrym krytykiem chrześcijaństwa był także Nietzsche. Tego rodzaju zarzuty wynikają jednak z niezrozumienia istoty przesłania ewangelicznego. Tak, Chrystus przyszedł do przegranych, a nie do ludzi, którym świetnie się w życiu powodzi. Moc Boża realizuje się w ludzkiej słabości. To jednak nie jest pochwała nieudacznictwa, ale realistyczne spojrzenie na moralną kondycję człowieka. Bardzo często ci, którzy sobie świetnie radzą w życiu, czynią to kosztem innych. Równie często wybitne osiągnięcia w jednej dziedzinie ostro kontrastują z rażącymi brakami w innych. Iluż to celebrytów, przy nieco bliższym spojrzeniu, ukazuje ciemną stronę własnego „ja”? Ich blask, który widzimy w świetle fleszy, jest przykrywką dla moralnej miałkości, kiepskich relacji rodzinnych, alkoholizmu czy nieuczciwie prowadzonych interesów. Mówienie o ludzkich słabościach jest więc potrzebne, a wręcz konieczne, aby nie popadać w łatwy zachwyt nad czyimiś pozornymi sukcesami. Kult siły i nadczłowieczeństwa prowadzi do wynaturzeń i w istocie staje się antyludzki. Wystarczy przypomnieć historię dwudziestowiecznego nazizmu, mocno inspirującego się ideami Nietzchego.

Nie oznacza to jednak, że nie powinniśmy sobie stawiać pytania, dlaczego z Kościoła odchodzi więcej mężczyzn niż kobiet, na co wskazują badania statystyczne, m.in. prowadzone przez uznaną agencję badawczą Pew Research. Znacznie więcej kobiet niż mężczyzn uważa religię za „bardzo ważną” w swoim życiu. I ta różnica jest specyficzna dla wiary chrześcijańskiej; w islamie ta różnica między płciami nie istnieje.

Gdy popatrzymy na pierwsze wieki chrześcijaństwa, trudno byłoby jednak uznać, że była to religia „niemęska”. Kolejne prześladowania były niezwykle trudnym testem wiary – potrzebny był niezwykły hart ducha, męstwo i wytrwałość, aby oprzeć się prześladowcom i podążać za Chrystusem.

Jeśli chodzi o postrzeganie samego Chrystusa – wystarczy spojrzeć na ikonografię aż do czasów średniowiecznych: był On przedstawiany jako triumfator, zwycięzca, Pantokrator, władający nad światem. Dopiero w średniowieczu zaczęły pojawiać się wizerunki Chrystusa cierpiącego, złamanego bólem na krzyżu. Również wtedy spopularyzował się „nupcjalny” (czyli „małżeński”) nurt duchowości, w którym relacja wierzącego do Chrystusa ukazywana jest na podobieństwo relacji małżeńskiej. Chrystus jest Oblubieńcem, dusza ludzka zaś – oblubienicą. Tego rodzaju interpretacje zawdzięczamy m.in. św. Bernardowi z Clairvaux. Co istotne – wcześniej odnoszono tę oblubieńczą relację do całego Kościoła, który jest Oblubienicą Chrystusa. W języku łacińskim Kościół - ecclesia - jest rodzaju żeńskiego, co sprzyjało takiej właśnie interpretacji. O ile jednak nie ma nic niestosownego w alegorycznym ujęciu Kościoła jako Chrystusowej oblubienicy, tak samo jak w określaniu go mianem mistycznego Ciała Chrystusa, w ujęciu indywidualnym tego rodzaju język może prowadzić do niebezpiecznego skrzywienia. Na ten problem zwracał uwagę m.in. katolicki historyk Leon J. Podles w książce „The Church Impotent: The Feminization of Christianity” (Kościół bez mocy: feminizacja chrześcijaństwa, 1999).

Mistyczny język małżeński ma pewne zalety, dopóki stosuje się go z umiarem, traktując go tylko jako pewnego rodzaju analogię. Gdy jednak pojmowany jest zbyt dosłownie, jak podkreśla Podles, staje się niestrawny dla mężczyzn. Sentymentalizm, czy wręcz sensualizm (zmysłowość) niejednej pieśni kościelnej może wzbudzać u nich odruch wymiotny. Można tu mówić zarówno o pieśniach z dawnych epok, jak i tych całkiem współczesnych. Niby nie ma nic niestosownego w tekście: „Przyjaciela mam co pociesza mnie, gdy o jego ramię oprę się”, a jednak nie jest to pieśń, w której potrafi się odnaleźć większość mężczyzn, raczej nieprzywykłych do opierania się o ramię innego mężczyzny i bycia przez niego pocieszanym.

Mężczyźni – ale i kobiety – potrzebują Chrystusa realnego, nie przesłodzonego. Takiego, który pociesza, ale jednocześnie stawia bardzo wysokie wymagania, każąc się zaprzeć samego siebie i brać na ramiona krzyż. Jezus jest Barankiem, który składa samego siebie w ofierze, ale i Lwem z Pokolenia Judy, który przychodzi, aby zwyciężać i władać nad światem.

To zwycięstwo nie ma w sobie nic ze świeckiego militaryzmu czy z westernowego bohaterstwa. „Męskie” różańce ze śrutu nanizanego na survivalową linkę typu paracord niekoniecznie są w czymkolwiek lepsze od tych sporządzonych z drewnianych kulek połączonych zwykłym sznurkiem. Walka, do której jesteśmy wezwani, jest przede wszystkim walką duchową. Gdy św. Paweł pisze o zbroi duchowej, wyliczając poszczególne elementy naszego rynsztunku, zaznacza wyraźnie: „Nie toczymy bowiem walki przeciw krwi i ciału, lecz przeciw Zwierzchnościom, przeciw Władzom, przeciw rządcom świata tych ciemności, przeciw pierwiastkom duchowym zła na wyżynach niebieskich” (Ef 6,12).

W chrześcijaństwie nie może zabraknąć wymiaru walki. Wojna, w której uczestniczymy, nie jest jednak konfliktem jednej grupy („wierzących”) z drugą („niewiernych”) – jak to ukazuje islam, ale konfliktem dobra i zła. Polem walki jest przede wszystkim nasza własna dusza, a dopiero potem – sfera społeczna. O tym zawsze trzeba pamiętać. W przeciwnym razie bowiem może się zdarzyć, że walcząc przeciw komuś lub czemuś, będziemy „zadawać ciosy w próżnię”, pouczając innych – sami zaś okażemy się niezdatni (por. 1Kor 9,26-27).

« 1 »

reklama

reklama

reklama

reklama