Przebywanie z Bogiem

Nie idziemy na modlitwę dla siebie. To jest podstawowy błąd. My idziemy na modlitwę dla Boga

O modlitwie w ciszy opowiada ks. Andrzej Muszala, teolog i bioetyk, który modlitwy wewnętrznej uczył się we francuskiej wspólnocie Notre Dame de Vie, a dziś dzieli się tym doświadczeniem z innymi w kościele św. Marka w Krakowie oraz w Pustelni św. Teresy z Lisieux na jednym z beskidzkich szczytów.

Przebywanie z Bogiem

Czym jest modlitwa w ciszy?

Po pierwsze to nie jest modlitwa „po cichu”. Różaniec czy litanie odmawiane po cichu to modlitwy słowne, tylko że po prostu po cichu. A „modlitwa w ciszy” oznacza zaniechanie mówienia. Skoro mówimy, że modlitwa jest rozmową z Panem Bogiem to znaczy, że trzeba tę drugą stronę dopuścić do głosu. W ciszy odkładamy na bok wszystkie nasze intencje, słowa, myśli. Po chwili skupienia otwieramy Pismo Święte i wtedy Bóg zaczyna mówić. Wystarczy jedno czy dwa zdania, które się rozważa. To ma doprowadzić do najważniejszego momentu – zawierzenia, czyli całkowitego oddania się Bogu. Teologicznie trzeba by powiedzieć: „w akcie wiary”, „w akcie miłości”. Człowiek może walczyć ze sobą, czasem z wolą Bożą, tak jak Jezus w Ogrójcu, ale ostatecznie mówi: „Nie moja, lecz Twoja wola niech się zawsze dzieje”. Podsumowując, modlitwa w ciszy to jest przebywanie z Bogiem, które prowadzi do całkowitego oddania się Bogu.

Do wewnętrznego wyciszenia potrzebujemy też ciszy na zewnątrz?

W Ewangelii jest napisane, że jak chcesz się modlić, to wejdź do swojej izdebki, zamknij drzwi, módl się w ukryciu (por. Mt 6, 6). Zamknięte drzwi to jest symbol – tu nie chodzi o fizyczne drzwi, tylko o bramy swoich zmysłów a zwłaszcza wzroku i słuchu. Gdy przeczyta się tekst Pisma Świętego i wzrok ukierunkowany jest na Słowo Boże, to później – jak mówi św. Teresa od Jezusa – oczy jakby samoczynnie się zamykają. Jezusa, którego widzieliśmy w Słowie, zaczynamy szukać w swoim wnętrzu. Dlatego trzeba dodać, że modlitwa w ciszy jest modlitwą wewnętrzną – prowadzi do wnętrza człowieka, do kontaktu z Bogiem, który mieszka w nas od zawsze. Tę żywą obecność mamy od momentu chrztu – ten skarb przechowujemy w naczyniach glinianych (por. 2 Kor 4, 7). Trudno, żeby przynajmniej raz dziennie do niego nie zaglądać.

Mówimy o ciszy zewnętrznej a jak radzić sobie z natłokiem myśli – żyjemy w codzienności jako studenci czy pracownicy, jako dzieci i rodzice, z różnymi problemami, które zaprzątają nasz umysł?

Najlepiej modlić się rano. Potwierdzam to jako bioetyk. W miarę upływu godzin organizm ludzki funkcjonuje podobnie do komputera – pracuje, zbiera informacje i działa coraz wolniej. Wtedy trzeba się wyłączyć, zresetować a poprawne działanie powróci. Bóg tak nas stworzył – my resetujemy się poprzez sen. Rano mamy o wiele mniej rozproszeń. Jeśli nie możemy modlić się rano, to można to zrobić w dowolnym czasie w ciągu dnia. Żeby natłok myśli nie zabrał nam tego czasu modlitwy, można 10-15 minut wcześniej zacząć czytać Pismo Święte lub jakąś dobrą lekturę duchową. Chodzi o to, żeby umysł zajął się sprawami Bożymi, bo wtedy te wszystkie myśli zejdą na drugi plan. Potem można rozpocząć modlitwę w ciszy przez pół godziny lub więcej.

Dla kogo jest ta modlitwa? Pytam zarówno o predyspozycje człowieka jak i duchowe oczekiwania.

Te oczekiwania są trochę niebezpieczne, bo modlitwa jest dla Boga.

Czyli trzeba odwrócić nasze myślenie o modlitwie?

No właśnie. Nie idziemy na modlitwę dla siebie. To jest podstawowy błąd. Często ludzie modlą się dla siebie – żeby się dobrze poczuć, żeby Bóg ich umocnił, żeby mieli jakieś światło, co mają robić. Jezus w Ogrójcu nie dostał przecież żadnego światła, cierpiał, ale poszedł tam dla Ojca. My idziemy na modlitwę dla Boga. Ludzie gonią od jednej grupy do drugiej, szukają przeżyć, chcą „poczuć Ducha”. To jest przejaw egoizmu a nie szukania Boga.

Czy tej modlitwy trzeba się nauczyć?

Apostołowie mówią do Jezusa „Panie, naucz nas się modlić” (por. Łk 11, 1), szukają kompetentnego przewodnika. Jezus ich najpierw poucza na ten temat, a potem robi im ćwiczenia z modlitwy (np. na górze Tabor), ale oni nawet jednej godziny nie potrafili wytrzymać. Modlitwa nie jest improwizacją.

Mamy cudowne tradycje, np. Ojców Pustyni, Ignacego Loyolę, szkołę karmelitańską czy św. Dominika. Każda idzie trochę inną drogą – Ignacy kładzie większy nacisk na rozmyślanie, a karmelici na to, żeby jak najszybciej dojść do aktu wiary – aktu oddania się. Ale wszyscy spotykają się w tym samym punkcie, że na modlitwie chodzi o to, żeby całkowicie powierzyć siebie Bogu. Więc śmiało można korzystać z tego całego bogactwa, tylko warunek jest jeden – niech stoi za tym jakiś Doktor Kościoła, jakiś kompetentny święty – to jest znak, że ta nauka potwierdzona jest przez Kościół, a nie oparta na jakichś eksperymentach. Jestem bardzo zaniepokojony np. tzw. medytacją chrześcijańską. To jest coś bardzo niebezpiecznego – człowiek koncentruje się na sobie i jeszcze miesza do tego techniki wschodnie. Brak tu czegoś najbardziej istotnego – oddania siebie całkowicie i bez zastrzeżeń Bogu, a za to poszukiwanie jakiegoś „relaksu”, „uspokojenia”. W modlitwie wewnętrznej nie można eksperymentować, ale formować się w szkołach mistrzów.

Co radziłby Ksiądz komuś, kto chce dopiero wejść w modlitwę w ciszy?

Św. Teresa od Jezusa radzi: „Chcesz nauczyć się modlić? – módl się!”. Niech to będzie 15 minut, ale trzeba zakosztowywać tej ciszy. Może to być bardzo powolne czytanie Pisma Świętego. Po jakimś czasie człowiek spostrzeże, że stąpa po grząskim terenie, że nie jest kompetentny. Wtedy zaczyna szukać.

Ja też szukałem. Dwa lata. Znalazłem wspólnotę karmelitańską w południowej Francji, nastawioną tylko na naukę modlitwy wewnętrznej. Codziennie konferencje o modlitwie wewnętrznej, a następnie praktyka – modlitwa w ciszy: godzinę rano i godzinę wieczorem. I tak przez cały rok. W trzydziestoosobowej grupie było trzech księży, reszta – świeccy. Niedawno odkryłem, mimo że sam już wcześniej byłem związany z oazą, że Ruch Światło-Życie wydał zbiór małych książeczek o formacji do modlitwy wewnętrznej. Z książeczek tych przebija, że ks. Franciszek Blachnicki był bardzo kompetentnym nauczycielem modlitwy wewnętrznej. A zatem w oazie też istnieje olbrzymie bogactwo duchowej formacji do tej formy modlitwy. Jak ktoś chce, to oczywiście drzwi naszej pustelni też są otwarte. W każdy wtorek wieczorem można też przyjść na modlitwę w ciszy do kościoła św. Marka. Musimy szukać, a kto szuka – znajduje.

Jak doszło do Księdza wyjazdu do Francji?

W seminarium uczono nas modlitwy w ciszy. Dobrze wiedziałem, że źródło zawsze jest w kontakcie z Bogiem, bo z pustego nawet Salomon nie naleje. Miałem mocne postanowienie, że nigdy tego nie porzucę. Ale niestety zostawiłem, bo przyszedł natłok spraw na parafii – o szóstej pobudka, Msza św., konfesjonał, potem śniadanie i na ósmą do szkoły. Później obowiązki w parafii, przygotowanie do katechezy, kazania… I tak dzień za dniem, taka gonitwa. Trwało to cztery i pół roku. Pewnego dnia odmówiłem nieszpory, było już dosyć późno, zamknąłem brewiarz i zacząłem się zastanawiać, jakie psalmy odmówiłem, jakie było czytanie. Nie wiedziałem. Przeraziłem się, że wpadłem w rutynę. Jak człowiek jest za blisko świętych rzeczy – modlitwy, Eucharystii – i równocześnie brakuje modlitwy w ciszy, to jest to bardzo niebezpieczne. To moje ocknięcie przyszło w momencie, gdy zbliżały się wakacje. Wyjechałem na miesiąc do sióstr zakonnych na tzw. zastępstwo. Odprawiałem dla nich tylko Mszę św. a potem miałem czas wolny – na modlitwę i lekturę. Tam przeszedłem swoistą kwarantannę – powrót do źródeł. To był początek. Później zacząłem szukać wspólnoty, która formuje do modlitwy w ciszy. Gdy ją znalazłem, poprosiłem mojego biskupa, żeby mnie zwolnił z obowiązków i pozwolił tam pojechać na tzw. rok szabatowy. Początkowo nie chciał się zgodzić. Wszyscy jesteśmy przecież na froncie. Ale ja czułem się inwalidą, zupełnie niezdolnym do walki. Musiałem iść do szpitala. Zrozumiał to i po dwóch latach próśb się zgodził. To było czternaście lat temu.

Owoce z tamtego czasu czerpie Ksiądz do dziś?

Bez formacji jest bardzo trudno. Są geniusze, którzy może jej nie potrzebują, ale ilu ich jest? Z modlitwą jest podobnie jak z nauką języka obcego – trzeba to robić systematycznie, np. codziennie uczyć się trzydziestu nowych słówek. Po dwóch latach człowiek stwierdza, że ten język w niego przeniknął. Zaczyna mówić płynnie i już nie szuka odpowiedniej formy gramatycznej, nie zastanawia się czy to czas przeszły, czy teraźniejszy. Ale żeby do tego dojść, ile trzeba się namęczyć? Dopiero później okazuje się, jakie to jest łatwe i że może nawet sprawiać przyjemność. Wszystko, co jest piękne w ludzkim życiu, wymaga dużo trudu. A rzeczy Boże chyba jeszcze bardziej niż ludzkie. Dlatego formacja do modlitwy wewnętrznej trwa do końca życia…


Rozmawiał Przemysław Radzyński
Artykuł pochodzi z eSPe 7-8/2014.

Całe czasopismo możesz za darmo pobrać ze strony: www.e-espe.pl.

opr. aś/aś

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama

reklama