reklama

Aborcyjna mitologia. Prawda jest ciekawa, ale nie pokaże jej żaden reżyser

Spektakl olsztyńskiego teatru wywołał skandal ze względu na plakat nawiązujący do wizerunku Maryi. I słusznie. Sprawa kobiety imieniem Belén, o której opowiada dramat ma jednak jeszcze jeden aspekt – pokazuje, w jaki sposób pisze swoją mitologię ruch odpowiedzialny za ataki na kościoły, dewastacje i podpalenia.

Jakub Jałowiczor

dodane 28.11.2025 12:34

Zdjęcia z ataku na katedrę w argentyńskim mieście Posadas obiegły cały świat. Wokół świątyni tłum feministek, czasem półnagich, a przed nią młodzi mężczyźni modlący się do Maryi i blokujący dostęp, mimo że są bici i upokarzani. Był rok 2012. W kolejnych latach ataki na kościoły, w tym podpalenia, stały się standardową metodą działania zwolenników aborcji, nawet po jej legalizacji. Tymczasem widzowie w Polsce i samej Argentynie dostają historie o romantycznej walce zwykłych kobiet, które – pomagając innej zwykłej kobiecie – pokonują skostniały system.

Jednostka kontra system

Spektakl „Wszyscy jesteśmy Belén” Teatru im. Jaracza w Olsztynie wywołał skandal ze względu na plakat nawiązujący do wizerunku Maryi. I słusznie. Zagrywka jest dość czytelna – bez wykreowania takiej aferki trudno byłoby o ogólnopolską promocję; kilkunastominutowe nagranie z próby nie wskazuje na to, by historia przedstawiona przez olsztyński teatr wyróżniała się czymś nadzwyczajnym, albo po prostu oryginalnym. Sprawa ma jednak jeszcze jeden aspekt. Pokazuje mianowicie, w jaki sposób ruch aborcyjny pisze swoją mitologię.

Sztuka w reżyserii Katarzyny Minkowskiej przedstawiona jest jako adaptacja reportażu o Belén. Powstawała równolegle z filmem opowiadającym tę samą historię i – jak wynika z tego, jak opisują go autorzy – mającym podobną wymowę: młoda kobieta zostaje oskarżona o coś, czego nie zrobiła, pokrzywdzona przez patriarchalny i bezwzględny system, ostatecznie wygrywa, stając się inspiracją dla kobiet walczących o swoje prawa.

Krótko na świeczniku

Co wiemy o prawdziwej Belén? Na jej temat nie ma innych powszechnie dostępnych źródeł niż te proaborcyjne. Nie znamy nawet jej prawdziwej tożsamości – imię Belén nadano je na potrzeby kampanii medialnej. W 2014 r. kobieta, wówczas 25-letnia, zgłosiła się do szpitala z bólem podbrzusza. Krwawiła. Była w zaawansowanej ciąży i straciła dziecko, ale nie było jasne, dlaczego tak się stało. Została aresztowana pod zarzutem dzieciobójstwa i skazana za to na 8 lat więzienia. Wtedy jej sprawę podjęła adwokat Soledad Deza, aborcyjna aktywistka działająca w grupie Katolicy za Prawem Wyboru. Deza argumentowała, że Belén samoistnie poroniła. Mecenas nadała procesowi rozgłos i doprowadziła do uniewinnienia swojej klientki. Historia Belén (oraz inny podobny przypadek) była podnoszona podczas proaborcyjnych protestów w Argentynie w 2018 r. Niższa izba parlamentu przyjęła wówczas ustawę zezwalającą na aborcję na życzenie, ale ostatecznie takie przepisy weszły w życie na początku 2021 r. Kobieta nazwana Belén zniknęła zaś z przestrzeni publicznej i nie udziela wywiadów.

Poronienie czy dzieciobójstwo?

W tej historii wiele rzeczy się nie zgadza. Na stronach Amnesty International (która zaangażowała się w sprawę po stronie skazanej) do dziś można znaleźć informację, że Belén nie wiedziała o swojej ciąży. Ta sama organizacja podaje jednak, że był to prawdopodobnie 22. tydzień, a zatem połowa szóstego miesiąca ciąży. Na tym etapie kobieta nie mogła nie wiedzieć, że jest ciężarna.

Okoliczności poronienia – sprawa kluczowa z procesowego punktu widzenia – nie są jasne. Policję zawiadomił personel medyczny, dla którego najwidoczniej sprawa wyglądała podejrzanie.

Obrońcy Belén wskazywali też, że w procesie popełniono wiele błędów. To akurat możliwe, ale na pewno nie mieli racji twierdząc, że składając zawiadomienie o możliwym zabójstwie lekarze złamali tajemnicę zawodową. Nie ma też większego sensu inny podnoszony przez nich zarzut – brak badań DNA. W tej sprawie nie były do niczego potrzebne. Takie badania mają sens, kiedy na pewno mamy do czynienia ze zbrodnią, ale szukamy sprawcy (znaleziono zwłoki zamordowanego, a na ciele jest DNA innej osoby). Na ciele poronionego dziecka znajduje się mnóstwo materiału zawierającego DNA matki, ale nie daje to żadnej odpowiedzi na pytanie, czy poronienie było naturalne.

Bardziej przydałyby się badania toksykologiczne wykrywające we krwi środki poronne, ale w 2016 r. takie testy nie były jeszcze dostępne, zatem w zasadzie każda kobieta, która zażyła taką substancję mogła twierdzić, że po prostu straciła ciążę.

Przed Belén też podpalano

W filmowanej i pokazywanej w teatrze historii naciągana jest też wizja, według której historia poszkodowanej kobiety poruszyła inne kobiety do walki o swoje prawa. Sprawa Belén była rzeczywiście wykorzystywana przez zwolenników zabijania nienarodzonych i dawała im możliwość moralnego szantażowania obrońców życia, ale akcje na rzecz aborcji nie eksplodowały w Argentynie nagle w 2018 r.

Manifestacja, podczas której tłum rzucał koktajlami Mołotowa w katedrę w Buenos Aires miała miejsce w marcu 2017 r. W 2015 r. powstał ruch „Ni una menos” (Ani jednej mniej). Atak w Posadas to rok 2012, a same zainteresowane wskazują, że obecna fala ruchu zaczęła się w 2006 r.

Soledad Deza także nie podjęła tematu aborcji po spotkaniu z Belén. Przeciwnie, najpierw zaczęła działać w proaborcyjnej organizacji, a potem wykorzystała w tej walce sprawę Belén. A cały ruch był wspierany przez lewicowych polityków, w tym prezydentów z klanu Kirchnerów (Nestor i Cristina rządzili łącznie przez 12 lat) i Mauricio Macriego. Kilka deputowanych (m.in. Silvia Lospennato, Brenda Austin i Karina Banfi) brało w 2020 r. udział w demonstracjach, podczas których podpalano katedry.

Sieć czuwa nad przekazem

Ruch argentyński może liczyć na międzynarodowe wsparcie, co bardzo ułatwia pisanie historii po swojemu. W październiku 2021 r. przy wsparciu Funduszu Ludnościowego ONZ (UNFPA) powstała Sieć Genderowych Wydawczyń (Red de Editoras de Genero), pod wpływem której stanowisko redaktorki ds. gender utworzono w 13 redakcjach.

Jak może wyglądać taka działalność w praktyce, pokazała sprawa Mariny Abiuso, redaktor ds. gender w kanałach El Trece i Todo Noticias (bardziej znanej jako TN) z grupy Clarín. Abiuso była oskarżana o próbę medialnego tuszowania sprawy zabójstwa Lucio Dupuya.

To 5-letni chłopiec wychowywany przez matkę i jej partnerkę, który był przez długi czas wykorzystywany i maltretowany przez obie kobiety, a w końcu zmarł. Sprawa okazała się niewygodna dla genderowej lewicy, bo sprawczynie były nie tylko lesbijkami, ale też aktywnymi działaczkami proaborcyjnymi. W dodatku policja lekceważyła doniesienia składane przez ojca dziecka, co kłóciło się z przekazem o dyskryminacji kobiet przez publiczne instytucje. Abiuso do dziś twierdzi, że miała rację, oszczędnie informując o sprawie, złożyła jednak dymisję, tłumacząc to nagonką.

Pisanie po swojemu historii Belén i jej prawniczki jest częścią tej samej operacji – tworzenia mitologii agresywnego i wulgarnego ruchu, którego celem jest zabijanie nienarodzonych dzieci. Prawda o nim byłaby doskonałym materiałem na film, ale czy ktokolwiek go nakręci?

Dziękujemy za przeczytanie artykułu. Jeśli chcesz wesprzeć naszą działalność, możesz to zrobić tutaj.

1 / 1

reklama