"Księża na Księżyc. Tylko co dalej" - pyta ksiądz Pawlukiewicz

Naprawdę! Dziś ludzie, zwłaszcza młodzi, nie potrzebują, by ksiądz znał Tomasza z Akwinu, nie potrzebują księdza z gitarą, oni chcą, by ksiądz był świadkiem. Prosto z serca o Kościele i kapłaństwie w książce niedawno zmarłego ks. Piotra Pawlukiewicza „Księża na Księżyc. Tylko co dalej”. Poniżej fragment rozdziału „To Jezus był największym klerykałem".

TO JEZUS BYŁ NAJWIĘKSZYM ANTYKLERYKAŁEM

Dziś też mamy wokół nas wielu reformatorów Kościoła. Jedni „reformatorzy” pisują w lewicowej prasie, pilnie śledząc upadki katolików, a potem obwieszczają swoje odkrycia w programach radiowych i telewizyjnych. Wielu z nich mocno przy tym podkreśla swój katolicyzm. Drudzy, także niezadowoleni z tego, jaki jest Kościół, spędzają godziny na modlitwie albo wstępują do Akcji Katolickiej, poświęcając swój czas i energię dla ożywienia życia parafialnego. Ich „antyklerykalizm” polega na tym, że potrafią bez słów zawstydzić kapłana, który osłabł w swojej gorliwości, bądź życzliwie zwrócić mu uwagę w rozmowie w cztery oczy. I potrafią to zrobić skutecznie! Wspomagają też niejednego księdza, który poddał się zwątpieniu.

Pamiętam jeden taki przypadek, kiedy byłem kapelanem małego szpitala chorób płuc. W każdą sobotę spowiadałem tam około dwudziestu chorych. Przed Wielkanocą liczba pragnących przystąpić do spowiedzi wzrosła do dwudziestu ośmiu, może nawet trzydziestu osób. Na kilka dni przed świętami przyjechał na ferie do rodzinnego domu Marek, kleryk z miejscowej parafii. Był wtedy chyba na trzecim roku. Opowiadałem mu trochę o swojej pracy w szpitalu i wspomniałem, że martwi mnie bardzo, iż tak wielu chorych nie chce się wyspowiadać, by w Wielkanoc móc przystąpić do komunii. Na to Marek powiedział do mnie z młodzieńczym błyskiem w oku: – Proszę księdza! Chodźmy jeszcze raz do tego szpitala! Jest Wielki Tydzień! Na pewno wielu jeszcze zmieni zdanie i przystąpi do spowiedzi! – Mareczku – odrzekłem spokojnie – nic z tego. Nie chcieli i nie zechcą. Przecież ich zachęcałem. Już tacy są. Trudno, ich sprawa. Marek nie dawał jednak za wygraną: – Proszę księdza, a jakby któryś z nich poprosił jeszcze o spowiedź, toby ksiądz poszedł do szpitala? – Poszedłbym – odpowiedziałem, nie przeczuwając jeszcze, co się święci. – No to dobrze – on na to, podnosząc się z krzesła. – To ja tam pójdę i spróbuję ich jeszcze zachęcić.

– A idź, idź – powiedziałem z lekkim uśmiechem doświadczonego duszpasterza. – Życzę ci powodzenia. Marek zniknął w drzwiach mego pokoju, a ja w natłoku zajęć okołoświątecznych szybko zapomniałem o całej rozmowie. Jakież wielkie było moje zdumienie, gdy po obiedzie kleryk nagle wpadł na plebanię rozpromieniony i już od progu krzyczał: – Piętnastu! Piętnastu chce się spowiadać! Niech ksiądz do nich biegnie, bo się jeszcze rozmyślą! Zaniemówiłem, do dziś zresztą nie wiem, jak on to zrobił. Potem tylko pacjenci mi mówili, że zaczął od zagrania z chorymi w szachy na szpitalnym korytarzu. Cóż miałem robić? Skoro obiecałem, to poszedłem. Miałem zresztą świadomość, że oni tam naprawdę czekają na spowiedź. Było ich czternastu. Jeden jakoś dziwnie zniknął. Ale czternastu rzeczywiście się wyspowiadało. Do dziś często wracam w myślach do tamtego wydarzenia. Marek mógł sobie ponarzekać za moimi plecami, jaki to niegorliwy ze mnie kapelan. Zrobił inaczej. On, świecki przecież jeszcze człowiek, wziął mnie jak dziecko za rękę i pociągnął za sobą. Nie próbował popychać słowami napomnienia i krytyki. Pociągnął mnie przykładem i swoim entuzjazmem. Mam ogromną nadzieję, że pozostał taki do dziś, że dziś dla kleryków takich, jakim on był wtedy, gdy się poznaliśmy, jest wzorem entuzjazmu i prawdziwym świadkiem. Myślę, że jest w Polsce wielka potrzeba uzdrowienia Kościoła z jego grzechów i jest potrzeba, by takich księży świadków, na których można by się wzorować, było jak najwięcej. Tylko tak – metodą kuli śniegowej – klerycy, starający się postępować również autentycznie, będą mogli stać się wzorem zaangażowanych księży dla następnych seminaryjnych pokoleń. Każdy kleryk jeszcze w seminarium ma przecież jakiegoś swojego mistrza, księdza, który być może jest tam wychowawcą, a może pracuje na parafii, z której taki kleryk pochodzi, ale który ma cechy godne naśladowania. Teraz zwłaszcza będą w cenie księża świadkowie! Księża, którzy nie będą się bali najtrudniejszych pytań, którzy – szczególnie teraz, gdy tematy życia seksualnego księży, czasami wyimaginowanego, a czasami niestety rzeczywistego, są tak często podejmowane – będą mogli spojrzeć młodzieży w oczy i powiedzieć: „Ja nie mam na sumieniu żadnych grzechów nieczystych. Nigdy nie dotknąłem żadnej kobiety, mężczyzny ani dziecka w sposób nieczysty”. Młodzież od razu wyczuje, czy to będzie prawda, czy nie. 

Fragment pochodzi z książki „Księża na Księżyc. Tylko co dalej” ks. Piotra Pawlukiewicza, Wydawnictwo ZNAK

https://tinyurl.com/y84tsj9v

« 1 »

reklama

reklama

reklama