Umarli nie tańczą - rozdział II

Fragmenty o zagmatwanych losach i meandrach ludzkiej psychiki, o walce bohatera o żonę, która zapadła w śpiączkę

Umarli nie tańczą - rozdział II

Charles Martin

UMARLI NIE TAŃCZĄ

ISBN: 978-83-7505-445-3

wyd.: WAM 2009



Rozdział drugi

Przydzielono nam osobny, mały pokój z widokiem na parking. Usytuowany był na końcu długiego i cichego korytarza. Jedyne oświetlenie dawały w nim urządzenia, do których podłączona była Maggie, a jedyny dźwięk dochodził z kardiomonitora i od czasu do czasu z korytarza, gdzie salowy toczył wózek ze środkiem dezynfekującym o zapachu sosny dominującym nad wonią moczu. Ktoś przystawił łóżko Maggie do ściany, przysunąłem je zatem pod okno, aby mogła cieszyć się tam światłem księżyca. Gdy je toczyłem, odłączyłem wszystkie urządzenia, uruchamiając kaskadę dzwonków alarmowych w dyżurce pielęgniarek.

Jedna z nich o bladej twarzy wślizgnęła się przez drzwi do pokoju. Zatrzymała się na chwilę, gdy zobaczyła, jak siedzę przy łóżku Maggie i trzymam ją za rękę. Już miała coś powiedzieć, ale rozmyśliła się i zamiast tego zabrała się do pracy, naprawiając to, co ja powyrywałem. Zanim wyszła, sięgnęła do szafki po kocyk, okryła nim moje plecy i zapytała: — Napijesz się kawy, złotko?

Potrząsnąłem głową, a ona poklepała mnie po ramieniu. Maggie znajdowała się „we śnie”, była nieprzytomna od chwili porodu. Przetarłem jej ręce i policzki ciepłym, wilgotnym ręcznikiem, a następnie dotknąłem palców u nóg. Były zimne, przeszukałem więc naszą torbę, znalazłem parę skarpet, delikatnie naciągnąłem jej na pięty i przykryłem dodatkowym kocem. Gdy już otuliłem ją pod szyją kołdrą, usiadłem przy łóżku i zaczesałem jej włosy za uszy, gdzie wyczułem pozostałości zakrzepłej krwi. Po raz trzeci zmoczyłem ręcznik ciepłą wodą i obmyłem jej twarz, ręce i szyję. Nie pamiętam, aby w jakimś momencie bolało mnie ramię, ale pamiętam to, że pielęgniarka próbowała trzy razy, zanim w końcu zdołała wkłuć się w żyłę. Maggie w dość krótkim czasie musiała otrzymać dużą ilość krwi, oddałem jej w związku z tym jeszcze raz tyle, ile przewiduje dopuszczalna norma. Pielęgniarka wiedziała, że Maggie musiała ją otrzymać, gdy więc przytrzymałem igłę i powiedziałem, by nie przerywała, spojrzała na mnie spod okularów, otworzyła mi jeszcze jedną coca-colę i kontynuowała pobieranie. Wróciłem na salę porodową z wkłuciem na obu przedramionach, usiadłem przy Maggie i patrzyłem na swoją krew wpływającą do ciała mojej żony.

Gdy tak siedziałem w ciszy pod księżycem, na czole Maggie, pomiędzy jej brwiami, pojawiła się zmarszczka — jej znak firmowy. Widoczny dowód, że postanowiła coś rozstrzygnąć. Przyłożyłem swoją dłoń do jej czoła i trzymałem ją tak przez parę sekund, aż zmarszczka się rozpłynęła, a oddech stał się wolniejszy.

— Maggs?

Wsunąłem rękę pod jej dłoń i pomyślałem, jak to możliwe, aby ktoś tak piękny miał palce pokryte odciskami. Przy miarowych i rwanych dźwiękach kardiomonitora wpatrywałem się w uderzenia jej serca, obserwowałem krótki, szybki oddech i czekałem, aż te duże, brązowe oczy otworzą się i spojrzą na mnie.

Czekałem nadaremnie.

Spoglądałem przez okno na parking, ale nie było tam wiele do oglądania. Południowa Karolina to jedno z najpiękniejszych miejsc na tym bożym świecie — zwłaszcza gdy glicynia wyrasta spośród chwastów, które nie zdołały jej zdusić — ale parking przy Szpitalu Komunalnym w Digger do nich nie należy. Odwróciłem się do Maggie i przypomniałem sobie rzekę, blask, który opromieniał jej oczy, uśmiech, plecy oraz wodę spływającą po powierzchni skóry i gromadzącą się na brzuchu.

— Maggs — powiedziałem — chodźmy popływać.

opr. aw/aw

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama

reklama