Dziewczyna, która uczyła się klęczeć

Kogo wyznawała Etty Hillesum? Jahwe, Chrystusa? Czy była chrześcijanką, choć nie przyjęła chrztu?

Ze starej fotografii spogląda młoda żydowska kobieta. Głowę podpiera dłonią, z której z delikatną nonszalancją wyrasta papieros. Spojrzenie Etty intryguje — dwa czarne węgle próbują się wgryźć gdzieś głęboko, a ona sama zdaje się do czegoś zapraszać. Tylko do czego?

Etty Hillesum nosiła w sobie wiele konfliktów wewnętrznych oraz niepokojów. Na kartach pozostawionego przez nią dziennika możemy obserwować przeplatanie się stanów pobudzenia emocjonalnego, poczucia sensu, wiary we własne siły oraz depresji, kompleksu niższości i pustki. Była niezwykle żywotna wewnętrznie i wyrafinowana intelektualnie, lecz często bezsilna wobec panującego w jej wnętrzu chaosu, sprzecznych dążeń oraz słabości, takich jak dolegliwości żołądkowe oraz migreny, które miała w zwyczaju uśmierzać całą baterią aspiryny. Ta niezwykle wrażliwa i uczuciowa kobieta spalała się w wielu romansach obiecujących dać jej spełnienie.

Pragnęła, aby jej osobowość nabrała wyraźnych konturów, a nade wszystko — kontaktu z absolutem, o którym dawały jej znać liczne przeczucia, pewnego rodzaju iluminacje. Nieraz jednak zatracała się w owych stanach oraz fantazjach, tracąc obrany kierunek oraz kontakt z tym, co tu i teraz. Studia slawistyczne i inne obowiązki zdawały się rozpływać w jednym spojrzeniu, uczuciu, wrażeniu. Owa młoda kobieta miała ponadto dojmujące wrażenie, że coś ją zniewala i blokuje jej energię życiową, nie pozwalając na swobodne kreowanie losu.

Dać się oczarować

Momentem przełomowym w życiu Etty jest zapisanie się na kurs Juliusa Spiera, psychochiromanty. Po jego ukończeniu decyduje się uczęszczać do niego na prywatne sesje mające na celu rozwiązanie problemów wewnętrznych. Mężczyzna w swej pracy łączy czytanie z dłoni z psychologiczną terapią, której uczył się u samego Carla Gustava Junga. Istotnie, wraz ze spotkaniem Juliusa, który staje się jej mistrzem, a potem pierwszą i największą miłością, rozpoczyna się w niej proces przemiany. Etty nazywa go „magiczną osobowością”, która w sobie tylko wiadomy sposób wyznacza wszystkiemu, co się w niej znajduje, właściwe miejsce — niczym puzzlom. Spier fascynuje ją jako człowiek — jego dobro, dar czytania w duszy, modlenie się za innych. Pod jego wpływem młoda Żydówka pochodząca z domu, w którym nie praktykowano żadnej religii, zaczyna czytać Biblię i nieśmiało myśleć o Bogu. Po wielu miesiącach przyzna, że to on pomógł narodzić się jej duszy, a co roku 3 lutego — w dniu, w którym go poznała — będzie obchodziła rocznicę swych rzeczywistych narodzin.

Enfin (dziecko) — jak często zwraca się do siebie w dziennikach — wiedzie kameralne życie intelektualistki. Swój czas dzieli między spotkania terapeutyczno-towarzyskie ze Spierem, wizyty u znajomych, obowiązki domowe a przebywanie w swej samotni, której punktem centralnym jest biurko. Na nim — świadku wielu niematerialnych eskapad — obok kwiatów i plakatu marokańskiej dziewczyny, często spoczywają: św. Augustyn, Dostojewski, Rilke, Jung, Biblia oraz obcojęzyczne słowniki. Za namową swego mistrza Etty zaczyna prowadzić dziennik, w którym poddaje analizie siebie oraz otaczającą ją rzeczywistość.

Wykuwać swój los

Pomimo że wpływ Spiera na życie Etty jest nie do przecenienia, to jednak kobieta nie podąża za nim krok w krok, ale dość szybko uniezależnia się od niego intelektualnie. Czuje się wewnętrznie wolna i zdolna sama o sobie stanowić. Nie ma autorytetów, którym bez reszty zawierza, lecz samą siebie czyni arbitrem spraw ostatecznych, przyjmując zarazem odpowiedzialność za sądy i wybory życiowe. Z imponującą odwagą niemal od podstaw buduje swoją wizję rzeczywistości, a jej poszukiwania są pełne pasji: „Będę badać i zgłębiać istotę rzeczy. Sądzę, że muszę to zrobić. Pozwolę się zwodzić wszystkiemu, co napotkam na swojej drodze — wszystkiemu, co pozornie mnie z niej sprowadzi, ale w gruncie rzeczy popchnie w kierunku własnej małej prawdy. Poddam się ciągłemu w sobie zamętowi, gdyż być może tak zdobędę większe poczucie bezpieczeństwa”.

Owa niepokorna dziewczyna próbuje zrozumieć siebie także jako kobietę. Mając za sobą wiele nieudanych związków, uświadamia sobie, że nie chce oglądać siebie w męskim spojrzeniu oraz określać przez odniesienie do mężczyzny: „Typowe, że zawsze chcemy być obiektem męskich pragnień, i to stanowi ciągle najpoważniejsze potwierdzenie naszej kobiecości, choć jest tak prymitywne”. Jak bumerang w jej zapiskach ciągle powraca pytanie o to, czy pisana jest jej miłość jako eros (do jednego mężczyzny), czy jako caritas (do ogółu ludzkości). „Uczysz nas, że miłość do «wszystkiego» jest piękniejsza od uczucia do jednej osoby. [...] Kobiety zawsze bowiem dążą do związku z jednym tylko mężczyzną, a nie z ludzkością. Nasza prawdziwa emancypacja musi się dopiero rozpocząć. Być może kobieta jako człowiek jeszcze w ogóle się nie narodziła” — pisze w jednym z listów do swego ukochanego mistrza.

Etty nosi w sobie pragnienie zostania pisarką, a tworzenie literatury traktuje z całą powagą. Pragnie wyzbyć się egzaltacji oraz estetyzowania życia. Przygląda się każdemu zapisanemu przez siebie wyrazowi i sprawdza, czy oddaje on duchowe intuicje, czy nie jest użyty na wyrost. Lęka się wypowiedzieć o jedno słowo za dużo, gdyż bardziej niż pięknie brzmiące, nawet najpobożniejsze frazy, interesuje ją prawda. Każdemu sensowi pozwala w sobie dojrzewać i przyoblekać się w odpowiednią formę językową: „O ostatecznych i najbardziej poważnych sprawach życia można rozmawiać w zasadzie dopiero wtedy, gdy słowa zakipią w tobie tak prosto i naturalnie jak woda w źródle”. Taka jest też jej duchowość: „Mistyka musi się opierać na kryształowej uczciwości. Począwszy od zgłębiania istoty rzeczy, a skończywszy na nagiej rzeczywistości”.

Nauczyć się klęczeć

Podąża trudną drogą — wchodzi w relację z Bogiem niezapośredniczoną przez jakiekolwiek kościelne instytucje czy nauczanie. Codziennie rano medytuje godzinę, aby głębiej wejrzeć w siebie i „odkopać” kryjącego się w niej Boga: „Wierzę, że wszystko, co spotyka nas w życiu i w tych czasach, da się udźwignąć i można się z tym pogodzić. Kiedy nie mogę pohamować porywczości i zupełnie nie mam pojęcia, jak sprostać problemom, wtedy zawsze pozostają mi dwie złożone ręce i ugięte kolana. To taki gest, którego nam, Żydom, nie przekazuje się z pokolenia na pokolenie. Musiałam go w sobie wypracować w pocie czoła. Ten gest ma wartość dla mnie najcenniejszego spadku po człowieku, którego imię prawie już zapomniałam, ale którego najlepsza cząstka nadal żyje. Jakże osobliwa była moja historia: opowieść o dziewczynie, która nie umiała klęczeć. To mój najintymniejszy gest. Bardziej intymny niż te, które znam ze sfery erotycznej”.

Nasłuchując swojego wnętrza, widzi jego jakościową niejednorodność. Dostrzega w  nim Kogoś Wielkiego, przekraczającego  wszelkie zrozumienie.  Przez długi czas stosunkowo rzadko o Nim mówi, m.in. dlatego że żywi swego rodzaju świętą bojaźń przed umniejszaniem i przekłamywaniem Go słownymi formułami. Ani w listach, ani w dziennikach nie czyni judaizmu przedmiotem swych rozważań, lecz posiadana przez nią wrażliwość zbieżna jest z owym świętym milczeniem przodków: Imię Boga jest tak święte, że nie godzi się go wymawiać na głos. Nie szafuje nim więc nadaremno, niejako nie chcąc Go spłoszyć, lecz próbuje się do Niego przybliżyć. W końcu jednak zdobywa się, aby wyznać przed sobą samą: „W zasadzie moje życie jest nieustannym nasłuchiwaniem mojej duszy, innych i Boga. A kiedy mówię, że «natężam słuch» — oznacza to właściwie, że Bóg we mnie nasłuchuje. To coś najistotniejsze i najgłębsze we mnie, co słucha najistotniejszego i najgłębszego, nie jest mną. To Bóg zwraca się do Boga”. Z uwagi na jej powściągliwość oraz odpowiedzialność za słowa passus ten nabiera dużego ciężaru gatunkowego. Jego teologiczna głębia nasuwa natomiast myśl, że jest to zapis doświadczenia mistycznego.

Stać się polem bitwy

Tymczasem zło i przemoc zdają się otaczać ludność żydowską coraz ciaśniejszym pierścieniem. Każdy dzień przynosi nowe aresztowania, zsyłkę do obozów koncentracyjnych oraz represyjne rozporządzenia obejmujące m.in. zakaz robienia zakupów w sklepach warzywniczych czy poruszania się miejską komunikacją. To ostatnie wiąże się z wielogodzinnymi wyczerpującymi wędrówkami przez całe miasto. Przerażająca rzeczywistość bardzo kontrastuje z subtelnymi dywagacjami Etty. Myli się jednak ten, kto uważa, że owa Żydówka tak naprawdę ucieka w fantazję, bezpieczny świat idei. Przeciwnie,  Etty konfrontuje się z bolesną rzeczywistością. Z niezwykłą, właściwą sobie przenikliwością 3 lipca 1942 roku w swym dzienniku w niebieskie linie notuje: „Chodzi o nasz koniec i zagładę, nie ma co robić sobie jakichkolwiek iluzji. Oni zamierzają nas wytępić, z tym również trzeba się pogodzić, a wtedy znów wszystko pójdzie swoim trybem”, a nieco wcześniej: „Cały naród musi zostać i zostanie wyrwany z korzeniami”.

Etty ma dar głębokiego przeżywania rzeczywistości oraz jej rozumienia: „Usiłowałam spojrzeć w oczy «cierpieniu ludzkości». Roztrząsałam ten temat albo raczej: coś we mnie go roztrząsało [...] (ciągle jeszcze boję się tych wielkich słów). Właściwie to nieprawda. Czuję się raczej jak małe pole bitwy, na którym problemy współczesne rozstrzygają się za pomocą oręża. To, co możesz zrobić, to pokornie uczynić z siebie takie pole. Te kwestie powinny znaleźć przecież azyl, miejsce, gdzie mogą walczyć i uspokajać się, a my — biedni, mali ludzie — zamiast uciekać, musimy otworzyć przed nimi duchową przestrzeń”. Prawdziwa walka nie rozgrywa się w świecie materialnym, lecz w przestrzeni ducha. Między innymi w niej — „małym polu bitwy” — rozstrzygają się losy ludzkości.

Włączyć się w strumień życia

Choć „stopniowo cała powierzchnia ziemi zamienia się w jeden wielki obóz i prawie nikt nie pozostanie po drugiej stronie ogrodzenia”, to wiosną 1942 roku serce Etty przepełnia szczęście i miłość, których w takim natężeniu nigdy wcześniej nie zaznała. Młoda kobieta wręcz delektuje się małymi-wielkimi rzeczami, które ją spotykają — świętem dla niej są świeże kwiaty w wazonie czy zjedzenie wraz z ukochanym pieczonej flądry w restauracji. Jej dzienniki pełne są lirycznych opisów otaczającego świata oraz rozkwitających uczuć: „Słońce na oszklonej werandzie i lekki wiatr wiejący przez biały jaśmin. Jak to możliwe, mój Boże, stoi wciśnięty między niepomalowany mur sąsiadów od podwórza i garaż. Spogląda w górę ponad płaski, ciemny, zabłocony dach garażu. Między szarością a brudnym, ciemnym kolorem wydaje się tak rozświetlony, niesplamiony, wylewny i delikatny jak niesforna panna młoda zagubiona w ubogiej dzielnicy. To jest cud. A ja wierzę w Boga, nawet jeśli wkrótce w Polsce zeżrą mnie wszy”.

Etty zdaje się wypełniona równie mocną miłością, co cierpieniem. Emanująca z jej dzienników intensywność, z jaką żyła w cieniu zagłady, jest wręcz porażająca: „Czy każdego dnia nie przeżywamy całego życia. Jakie to ma znaczenie, czy będziemy istnieć kilka dni dłużej czy krócej. Przeżyłam to życie już tysiąckrotnie i tyleż razy umierałam, a więc nic nowego nie może się zdarzyć. Co dzień bywam w Polsce na polach bitew — tak to można określić. Niekiedy nie daje mi spokoju wizja tych miejsc w kolorze żółci, na których każdego dnia towarzyszę głodującym. Ale widzę też siebie przy jaśminie na tle kawałka nieba za moim oknem. Na wszystko jest miejsce w życiu: na wiarę w Boga i na podły koniec”.

Ocalić świętą cząstkę

Wielu jej pobratymców próbuje się za wszelką cenę uratować, knując w tym celu intrygi. Sama Rada Żydowska zajmuje się m.in. organizacją transportów z rodakami do obozów koncentracyjnych. Dziewczyna natomiast czuje odrazę do tej działalności i porównuje owo ciało do rozbitków na oceanie, tłoczących się wokół jednego kawałka drewna. Ona sama pracując w radzie jako maszynistka, nie wchodzi w żadne układy. Pragnie jedynie pomagać innym i snuć swą wewnętrzną opowieść. Często w regulaminowych godzinach pracy czyta Rilkego oraz wmyśla się w ludzi i Boga: „Niekiedy nieoczekiwanie ktoś klęka w zakamarku mojej jaźni, czasem kiedy idę ulicą lub z kimś rozmawiam. A tą osobą, która tam klęka, jestem ja sama”.

Etty jest pewna, że wielka część jej narodu jest skazana na zagładę, dlatego też sama nie walczy o przetrwanie — nie chce się uratować, wiedząc, że inni będą umierać w obozach w osamotnieniu i lęku. Uważa, że jedyne, co może zrobić, to wyplenić ciemność ze swego serca oraz ocalić w sobie i innych świętą cząstkę: „Boże, tymi czasami rządzi strach. Dzisiejszej nocy po raz pierwszy leżałam z iskrzącymi w ciemności oczami, nie mogąc zasnąć, a wiele obrazów ludzkiego cierpienia przesuwało się w mojej wyobraźni. Obiecam Ci jedno, to drobiazg, ale jednak: nie będę kładła trosk o przyszłość na barki dnia dzisiejszego jak kolejnego ciężkiego brzemienia, ale to wymaga trochę wysiłku. Teraz każdy dzień ma siebie dość. Pomogę Ci, Boże, żebyś nie stracił wszystkich sił z mojego powodu, ale z góry nie mogę niczego zagwarantować. To jedno widzę coraz wyraźniej: Ty nie możesz nam pomóc, to my musimy Ciebie wesprzeć, dzięki czemu sami sobie przyjdziemy z pomocą. Jedyne, co możemy ocalić w tych czasach, to cząstkę Ciebie, która jest w nas. Być może jesteśmy w stanie odkopać Cię ze spustoszonych serc innych ludzi”. Etty pragnie być z ludźmi w najgorszym upodleniu i wspierać ich na drodze ku śmierci („Życie jest piękne oraz wierzę w Boga. Chcę wylądować w samym środku tego, co ludzie zwą «makabrą», z tymi słowami na ustach”), dlatego też w sierpniu 1942 roku dobrowolnie składa wniosek o wysłanie jej do obozu przejściowego Westerbork i po otrzymaniu zgody udaje się w owo miejsce. Tam opiekuje się więźniami — jako pracownica rady zajmuje się pomocą socjalną. Podnosi ludzi na duchu, obdziela ich wewnętrznym światłem, które w sobie nosi. Niedługo do obozu trafiają także jej rodzice i jeden z braci, Misha. Również ich stara się wspierać, jak tylko może. W trakcie pobytu wyjeżdża na przepustki do Amsterdamu. Podczas jednego z pobytów żegna się ze swoim mistrzem i ukochanym, który umiera na raka płuc. Pomimo lęku przed tym, że któraś przepustka może być już tą ostatnią, pragnie wrócić do baraków zawieszonych między „wrzosowiskiem a niebem”.

Dać świadectwo

Z każdym miesiącem Etty z coraz większą ostrością widzi ludzi oraz coraz lepiej rozumie czasy, w których przyszło jej żyć. Czyta w twarzach innych, rys po rysie, jak w książce i przejawia wręcz profetyczną świadomość: „Zaczęłam odczytywać czas — znacznie więcej niż tylko czas — z ludzkich twarzy. Czułam się tak, jakbym przesunęła delikatnymi opuszkami po konturach czasu i życia”, „Zostanę w przyszłości kronikarką naszych doświadczeń. Stworzę w środku nowy język [...], napłyną do mnie właściwe słowa, które będą świadczyć o tym, o czym należy dać świadectwo”.

Ostatni wpis w dzienniku widnieje pod datą 13 października 1943 roku: „Podzieliłam własne ciało jak chleb i rozdałam ludziom. A dlaczego nie? Oni są bardzo głodni i długo odczuwali jego brak”. Zapiski kończą się zaś zdaniem: „Gdybym tak mogła być opatrunkiem na wszystkie rany”. 7 września 1943 roku Etty zostaje wraz z całą rodziną wywieziona transportem do Oświęcimia. Trzy miesiące później, 30 listopada, Czerwony Krzyż podaje informację o jej śmierci w komorze gazowej.

Kogo wyznawała Etty? Jahwe, Chrystusa?... Medytowała nad Biblią, jednak w swych modlitwach prawdopodobnie nie zwracała się do Chrystusa. Nie przyjęła chrztu ani nie uczęszczała na niedzielną Eucharystię. Jeśli obrać owe sakramenty wtajemniczenia chrześcijańskiego za wyłączne kryteria przynależności do Kościoła, to odpowiedź na pytanie, czy była chrześcijanką, musi być negatywna. Czy jednak jej czyny nie świadczą o relacji z Bogiem lepiej niż najpobożniejsze słowa, które mogłaby wypowiedzieć? Czy chrześcijanin może zrobić coś więcej, niż spalić siebie w ofierze całopalnej, przynosząc woń miłą Bogu i ludziom? Podczas lektury dzienników Etty trudno się oprzeć wrażeniu, że weszła w mistyczną komunię z Bogiem Jedynym.

Kim była Etty Hillesum? Zmysłową kobietą zachłannie przyciągającą do siebie szczęście? Intelektualistką szukającą sensu w nieludzkich wydarzeniach? Wizjonerką? Silną, wyemancypowaną kobietą wykuwającą własny los? Mistyczką żyjącą w zażyłości z Bogiem? Artystką życia wysysającą z niego wszystkie soki? Kontynuatorką misji Chrystusa współcierpiącą z najuboższymi spośród ubogich? Nimi wszystkimi i jeszcze kimś innym. Odpowiedź kryje się między wierszami jej dziennika.

Dorota Ruta — absolwentka specjalizacji antropologiczno-kulturowej na Uniwersytecie Jagiellońskim. Redaktor w Wydawnictwie Serafin.

„Głos Ojca Pio” [119/5/2019]. www.glosojcapio.pl

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama

reklama