Nie to, co się należy

Jezu, ufam Tobie. Trzy słowa. A jakby wszystkie modlitwy świata naraz.

Starożytna definicja sprawiedliwości nie przestała być aktualna. Oddać każdemu to, co mu się należy. Zazwyczaj tak właśnie wyobrażamy sobie ustrój doskonały i szczęśliwe społeczeństwo. Relacje międzyludzkie w takim układzie mają szanse powodzenia. A co z relacją z Bogiem?

Gdyby robotnicy z winnicy pracujący cały dzień dostali swojego umówionego denara i poszli do domu, byliby szczęśliwi. Gdyby starszy syn miłosiernego ojca był na urlopie i nie zauważył przyjęcia przygotowanego na powrót marnotrawnego brata, jego spokój nie zostałby zmącony. W obu przypadkach zostałaby zachowana zasada sprawiedliwego podziału dóbr. No cóż, ci z winnicy zobaczyli jednak ostatnich, którzy też dostali denara. Starszy syn na urlop nie pojechał i zobaczył ucztę dla utracjusza. Reakcja błyskawiczna: to jest nie fair. To jest niesprawiedliwe. Ludzie od zawsze próbowali zrozumieć istotę Boga. Wśród prawd wiary jest ta, że Bóg jest Sędzią sprawiedliwym, który za dobro wynagradza, a za zło karze. Ale żeby zrozumieć, dokąd sięga Jego miłosierdzie, trzeba sięgnąć do serca człowieka. Nagrodę można przyjąć ze spokojnym uśmiechem. Karę – z zaciśniętymi wargami. Ale miłosierdzia doświadcza się zawsze z poruszonym sercem. Bo tylko ten, kto kocha, potrafi być miłosierny. I tylko ten, kto pokocha, jest w stanie miłosierdzie przyjąć.

I już po Wielkanocy. Pokicały zajączki, baranki z cukru potraciły głowy, nie wiem jak z baziami. Świat ruszył dalej w swoją przyspieszoną podróż. Opozycje protestują. Dyplomaci pakują walizki w przyspieszonym trybie. Spory o reprywatyzację nabrały tempa. I o co w tym wszystkim chodzi? Ano właśnie o poczucie sprawiedliwości, względnie niesprawiedliwości. O to, co się komu należy. Kiedy to się skończy? Nigdy. W tym świecie zmian, pośpiechu i niestabilności jedno jest pewne i niezmienne: miłosierdzie Boże. Czyli coś więcej niż to, co się należy. Coś zupełnie innego, niż się należy. Jakkolwiek by człowiek poukładał swoje życie, jakkolwiek by się ustawił, w którąkolwiek by poszedł stronę, zawsze dopadnie go taki moment, że będzie musiał komuś zaufać. Nie da się żyć, nie ufając nikomu.

Bardzo podoba mi się opinia Szymona Babuchowskiego, który pisząc o „Dzienniczku” św. siostry Faustyny, stwierdził, że porywająca mistyka i nieudolne słowo stoją w nim często obok siebie. Dokładnie tak jak w życiu codziennym człowieka, który usiłuje zaufać całym sobą Panu Bogu. Nieudolne próby z jednej strony, z drugiej ogromna potrzeba. Ale właśnie ta nieudolność może stać się początkiem prawdziwej przemiany. Tylko trzeba ją sobie uświadomić. Zaufanie Panu Bogu to szczególny rodzaj zaufania. Nie chodzi w nim o partnerstwo, lecz o synostwo. Szczególny rodzaj zależności. Zależność, która u swoich podstaw ma miłość aż do końca, aż do śmierci, na całego. Nie na darmo obraz przedstawiający Zmartwychwstałego w chwili, gdy błogosławi uczniom, podpisano: „Jezu, ufam Tobie”. Trzy słowa. A jakby wszystkie modlitwy świata naraz.

ks. Adam Pawlaszczyk - redaktor naczelny tygodnika "Gość Niedzielny"

opr. ac/ac

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama