reklama

Kościół w fazie samo-pokuszenia

Autoreferencja jest w dalszym ciągu istotnym problemem w Kościele. To nadmierne skupienie na sobie, uporczywe zajmowanie się instytucjami Kościoła bardziej niż jego misją przed Bogiem, do współczesnego człowieka i wobec świata – wskazuje ks. Jarosław Tomaszewski.

ks. Jarosław Tomaszewski ks. Jarosław Tomaszewski

dodane 11.10.2025 08:59

W początkowych miesiącach pontyfikatu, zmarły papież Franciszek parokrotnie wracał do pojęcia, wzięcie którego za proroctwo mogło zmienić wszystko – katolicyzm autoreferencyjny. Ojciec Święty ostrzegał, że Kościół przejęty głównie własnym losem gubi misyjny krok, zadowala się ograniczonym limitem ustalonych i wcześniej zdobytych terytoriów, statystyk, przywilejów, traci instynkt przyciągania, wyrzeka się ewangelicznej atrakcyjności i młodości.

Co to takiego kościelna autoreferencja? Krótko mówiąc: jest to nadmierne skupienie na sobie, uporczywe zajmowanie się instytucjami Kościoła bardziej niż jego misją przed Bogiem, do współczesnego człowieka i wobec świata. To zakony, które nie wysyłają już sióstr ani braci na terytoria misyjne, gdzie nikt nie słyszał o Chrystusie, bo coraz mniej powołań w nowicjatach i ktoś musi wymierającym za klauzurą ugotować, wyprać i posprzątać. To diecezje, które zamiast w formację inwestują w kamienice, żeby zabezpieczyć ekipę na starość. To wreszcie ruchy świeckie, które nie otworzą nawet ust do ewangelizacji, bo cały czas piszą podania o dotacje na terapie i warsztaty. Sprawa przedstawia się bardzo poważnie i trzeba dziękować zmarłemu papieżowi, że problem został wydobyty na powierzchnię kościelnej obserwacji.

Inną rzeczą będzie ocena historii, bo po tak obiecujących początkach również pontyfikat papieża Franciszka, bardziej niż na misji Kościoła ad extra, skupił się na pokusie introwertycznego, synodalnego, jałowego w efekcie majsterkowania wokół katolickich instytucji, teoretycznie deklarując pamięć o peryferiach.

Dyskusja wokół nagrody dla promotora aborcji, sen. Durbina

Kiedy rozkręciła się dyskusja wokół nagrody przyznanej przez kardynała Cupicha amerykańskiemu obrońcy migrantów lecz jednocześnie promotorowi aborcji, senatorowi Dickowi Durbinowi, do tej chwili lubiany przez wszystkich papież Leon XIV – przyłapany z mikrofonem na schodach w Castel Gandolfo i wyraźnie skonfundowany – dostał pierwszy raz rykoszetem krytyki. I jak to niezmiennie już od lat – jedni natychmiast stanęli w obronie, inni dokładali negatywnych argumentów.

W ciekawym kierunku poszła apologia popularnego, youtube’owego komentatora księdza Daniela Wachowiaka, któremu trzeba przyznać, że starał się uratować PR Ojca Świętego, a jednocześnie nie uchybić wartościom. Poznański duchowny zaklinał się w przekonaniu, że papież Leon XIV musiał sobie tylko znanymi kanałami dyplomacji – jest przecież związany z Chicago – poza kamerami nakłonić senatora Durbina, by polityk sam wyrzekł się nagrody od Cupicha i ugasił pożogę skandalu. Zdaniem księdza Wachowiaka negocjacyjne podejście papieża jest owocem uporczywego poszukiwania równowagi kościelnej między modernistami a tradycjonalistami. Jeśli tak było, to kolejny raz ludzie Kościoła przedkładają pragmatyczne zwarcie własnych szeregów nad wartość świadectwa, odstawiając tym samym na bok rzetelną formację dusz pogrążonych w relatywnym zamęcie. Czysta postać katolickiej autoreferencji. Nie będzie z niej ani nawrócenia ludzi, ani upragnionej jedności we wnętrzu Kościoła.

Katolicyzm musi być wierny prawdzie, bez niej nie będzie jedności

Katolicyzm ze swej chrystocentrycznej natury po prostu skazany jest na wierność prawdzie objawionej i tylko w niej może doszukać się znamienia jedności. Redukcja prawdy do poziomu narzędzia wspólnotowej korzyści nie połączy skłóconych braci. Jedynym efektem będzie coraz większy relatywizm i zwątpienie w duszach maluczkich. Prawda nie ma charakteru taktycznego. Jednym słowem, nie można jej oczywistości podpiąć pod cel zadowolenia wszystkich, asekuracyjnie – jak to mówią niektórzy dziś: niedogmatycznie tylko duszpastersko – metodycznie biorąc ją za dowolny element gry politycznej albo administracyjnej w Kościele. Nie jest tak, że prawda polaryzuje. Polaryzuje dopiero zgniła pustka po prawdzie.

Owszem, przekaz prawdy wymaga cierpliwej pedagogii. Można rozumieć, że ktoś jeszcze nie nadąża za prawdą, nie jest w stanie jej sobie uzmysłowić, tkwi uporczywie w błędzie lub zwyczajnie nie ma sił, by na własnych barkach ponieść jej brzemienne konsekwencje. Pedagogia prawdy w takiej sytuacji przewiduje odpowiednią taktykę miłosiernej strategii wobec nieświadomego, zbyt wątłego człowieka – ale metoda komunikacji nie odgrywa absolutnej roli wobec prawdy w samej jej istocie. Tak więc papież żadną miarą nie powinien zbesztać kardynała Cupicha za tak niedorzeczne pomysły albo ironicznie wydrwić nagrodzonego senatora. A jednak u samych źródeł prawdy – między metodą przekazu a taktyką – pozostaje jeszcze szerokie centrum, w którym można bez urazy zaświadczyć, że w zgodzie z etyką katolików odebranie istnienia poczętemu dziecku przekreśla jakąkolwiek szansę na nagrodę – i to nie tylko doczesną.

Problem z autoreferencją

Wokół sporu o wyróżnienie Durbina przez Cupicha widać wyraźnie, że nie chodzi o aplauz czy kontestację Leona XIV, Benedykta XVI, Franciszka albo któregoś z kolejnych papieży. Katolicyzm współczesny ma problem z autoreferencją do poziomu taktycznego przemilczania prawdy. Wiara w mrzonkę ocalenia wewnętrznej jedności Kościoła kosztem świadectwa oznacza ogrom pracy, jaki dopiero musi wykonać pokolenie Leona XIV. Kościołowi do jedności potrzebna będzie uprzejma wiarygodność, a nie instytucjonalna sofistyka.

 

1 / 1
oceń artykuł Pobieranie..

reklama